Wybuchy w londyńskim metrze i autobusie - jedna osoba ranna
Dwa tygodnie po zamachach, które kosztowały
życie 56 osób, ponownie doszło do eksplozji na trzech
londyńskich stacjach metra i w miejskim autobusie. Niemal
jednoczesne wybuchy miały niewielką siłę. Jedna osoba jest ranna.
Dwie osoby zatrzymano.
21.07.2005 | aktual.: 21.07.2005 18:59
Nie ustalono z całą pewnością, czy były to eksplozje, czy też próby wywołania eksplozji. Szef londyńskiej policji (Scotland Yardu) Ian Blair zwrócił uwagę, że doszło do nich niemal jednocześnie, w porze lunchu. Dodał - bez wdawania się w szczegóły - że niektóre ładunki nie eksplodowały tak, jak miały. Wstępnie policja określiła wybuchy jako "incydenty".
Bardzo poważny incydent
Blair powiedział, że choć bomby były mniejsze od tych, których użyto do zamachów przed dwoma tygodniami, to eksplozje są "z pewnością bardzo poważnym incydentem". Media brytyjskie spekulują, że użyto być może atrap bomb. Telewizja Sky informowała, powołując się na źródła policyjne, że w metrze eksplodowały zapalniki, a nie bomby.
Do eksplozji doszło na stacjach metra Oval, Warren Street i Shepherd's Bush, a także w autobusie linii 26 na Hackney Road w północno-wschodnim Londynie. Relacje świadków są sprzeczne - niektórzy mówią tylko o dymie, inni zaś, że słyszeli eksplozje.
Firma Stagecoach, obsługująca londyńskie linie autobusowe, podała, że kierowca piętrowego autobusu 26 usłyszał w pewnym momencie wybuch. Pobiegł na górę i zobaczył, że wyleciały szyby, ale żadnemu z pasażerów nic się nie stało.
Policja potwierdziła, że jedna osoba została ranna na Warren Street, ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Jakby coś się paliło
Na stacji Oval świadkowie mówią o mężczyźnie, który chwilę przed eksplozją wrzucił do pociągu jakiś pakunek. Było to na chwilę przed odjazdem pociągu ze stacji; mężczyzna uciekł. Niektórzy pasażerowie opowiadali potem, że poczuli dym, inni zaś, że "mieli wrażenie, jakby coś się paliło".
Na Warren Street niektórzy świadkowie widzieli mężczyznę, który być może przeprowadził atak. Miał on plecak, "który wybuchł i rozpadł się". Pasażerowie próbowali go schwytać, ale im się nie udało. Mężczyzny szukano potem w pobliskim szpitalu uniwersyteckim. Policja opisywała go jako czarnego mężczyznę, prawdopodobnie azjatyckiego pochodzenia, w niebieskiej koszuli z dziurą w plecach i z wystającymi spod odzieży drutami.
Policja podała, że zatrzymała dwie osoby w związku z wybuchami. Nie wiadomo, czy jest wśród nich mężczyzna poszukiwany w szpitalu. Wcześniej poinformowano, że jednego z mężczyzn aresztowano pod bramą zamykającą Downing Street, gdzie mieści się siedziba premiera. Policjanci odprowadzili mężczyznę pod bronią.
Za wcześnie na spekulacje
Tony Blair spotkał się na Downing Street z kluczowymi ministrami i szefami służb specjalnych. Po spotkaniu powiedział, że jest za wcześnie na spekulacje, kto stał za zamachami. Wezwał do zachowania spokoju i wyraził przekonanie, że Londyn szybko wróci do normalnego życia i w ten sposób pokaże, że nie da się zastraszyć. Te zamachy były po to, żeby zastraszyć ludzi - oświadczył. - Musimy zareagować ze spokojem.
Szef policji Ian Blair zapewnił, że sytuacja jest całkowicie pod kontrolą, choć przyznał, że metro zostało sparaliżowane. Trzy linie całkowicie wyłączono z ruchu. Zamknięto także wiele innych stacji, a pasażerów ewakuowano. Nie potwierdziły się wstępne doniesienia o tym, że całe metro zostało zamknięte. Obowiązujący poziom alertu podwyższono do "bursztynowego".
Pierwsze badania przeprowadzone w autobusie i na zaatakowanych stacjach nie wykazały żadnego śladu substancji chemicznych - poinformował Scotland Yard.