Jeszcze nigdy w historii Republiki Federalnej nie było wyborów, które zakończyłyby się remisem. I nigdy jeszcze werdykt wyborców nie był tak niejednoznaczny.
Jedyne, co na pewno można powiedzieć o tych wyborach do niemieckiego parlamentu to to, że były niezwykłe.
Niezwykłe przede wszystkim dlatego, że pierwszy raz w historii RFN urzędujący kanclerz nie ubiegał się o reelekcję. Niebywałe było także to, że w ciągu przedwyborczego półrocza trzykrotnie zmieniali się faworyci na czele sondaży. Po raz pierwszy także najpewniej Niemcami rządzić będzie triumwirat trzech partii. I nigdy jeszcze tak wiele nie zależało od dwóch mniejszych partii - Zielonych i Liberałów (FDP). To one tak naprawdę, a nie dotychczasowe partie masowe, zadecydują o składzie przyszłej koalicji rządowej.
Niemcy nazywają koalicje rządzące od ich tradycyjnych partyjnych kolorów. Czy będzie to tzw. Jamajka (czarne-zielone-żółte: CDU-Zieloni-FDP), czy koalicja "świateł drogowych" (czerwone-zielone-żółte: SPD-Zieloni-FDP), tego nie sposób jeszcze powiedzieć. Bardziej prawdopodobna wydaje się ta druga.
Tylko jedno można stwierdzić z pewnością: niemieccy wyborcy skarcili skrajną lewicę, uniemożliwiając w ten sposób utworzenie koalicji SPD-Zieloni-Die Linke. Skarcili również rządzącą CDU, która zanotowała swój najgorszy wynik w historii wyborów do Bundestagu. Wyciągnęli natomiast za uszy dołującą od lat SPD. Socjaldemokraci osiągnęli wynik, o którym jeszcze rok temu nikt z kierownictwa tej partii nie marzył.
Niejednoznaczny rezultat wyborów to najpewniej odzwierciedlenie słabości czołowych kandydatów. Jeśli Olaf Scholz zostanie kanclerzem, to nie dlatego, że podbił serca wyborców, lecz dlatego, że jego rywale byli jeszcze słabsi. I być może także dlatego, że z trójki głównych kandydatów najbardziej przypominał Angelę Merkel.
W ostatnich tygodniach pojawił się w niemczyźnie neologizm, czasownik: "merkeln", "merklować". To określenie zaczęto stosować do Scholza, który naśladował Merkel w jej gestach, ale i sposobie mówienia. Kreował się na polityka pragmatycznego i solidnego. Kontynuatora i gwaranta stabilności, a więc tego, co niemiecki wyborca ceni sobie najbardziej. Jednocześnie jednak jest to jakaś zmiana po 16 latach rządów zdominowanych przez chadecję Angeli Merkel. Scholz to polityczna hybryda - niby taki sam, a jednak inny. I może tutaj leży sekret jego zwycięstwa.
Chadecja postawiła na niewłaściwego kandydata?
Przegrana Armina Lascheta, choć na pierwszy rzut oka niewielka, miała więcej przyczyn niż tylko wpadka w czasie wizyty u powodzian, kiedy w czasie przemowy prezydenta RFN nie potrafił zachować powagi właściwej mężom stanu.
Jego kandydatura była od początku kontrowersyjna nawet w szeregach własnej partii, CDU. Laschet uchodzi za przedstawiciela liberalnego skrzydła chadeków. Jako minister ds. integracji w swoim macierzystym landzie, Nadrenii Północnej-Westfalii, przezywany był nawet przez partyjnych kolegów "Türken-Armin" ("Armin od Turków"). Uchodzi za polityka mało wyrazistego i koncyliacyjnego. To sprawiało, że odmawiano mu zdolności przywódczych. Jego wybór na kandydata mocno podzielił CDU. Wielu członków tej partii wolałoby w tej roli Friedricha Maerza albo premiera Bawarii Markusa Södera z CSU. Obaj ci politycy reprezentują konserwatywny nurt chadecji i szansę na odbicie choćby części utraconego na rzecz prawicowej AfD elektoratu. To właśnie przesunięcie CDU w stronę politycznego centrum, dokonane przez Angelę Merkel, sprawiło, że od CDU odwróciła się spora część konserwatywnych wyborców. Z wiadomym skutkiem.
Bez taryfy ulgowej dla PiS
Bez względu na to, kto będzie rządził Niemcami, nie należy spodziewać się większych zmian w polityce zagranicznej. Niemcy nadal będą stawiać na integrację europejską, NATO i dobre relacje transatlantyckie. Będą także dążyć do dobrych, a przynajmniej poprawnych, relacji z Polską. Choć w stosunkach politycznych od lat wieje chłodem, to jednak silne powiązania gospodarcze sprawiają, że konfrontacja nie leży w interesie Niemiec.
Zdominowany przez socjaldemokratów i Zielonych rząd federalny oznacza, że Polska może liczyć na otwartość w sprawie krzywd historycznych. Warto przypomnieć, że SPD i jej politycy byli w opozycji wobec Hitlera i również padli ofiarami prześladowań. Sprawa budowy pomnika w Berlinie ku czci polskich ofiar II wojny światowej znajdzie się więc zapewne w przyszłej umowie koalicyjnej.
Do napięć może jednak dojść na tle przestrzegania praworządności i polityki klimatycznej - a także na tle relacji z Rosją. Nie jest tajemnicą, że wśród polityków SPD jest wielu tzw. Russlandversteher, "rozumiejących Rosję", a były socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schroeder należy do zauszników władcy Kremla.
Rządząca Polską Zjednoczona Prawica nie będzie mogła już liczyć na taryfę ulgową jak za czasów Angeli Merkel, która z racji swojej biografii miała osobisty sentyment i ciepły stosunek do Polski. Podobnie będzie zapewne w sprawach walki ze zmianami klimatycznymi i dyskryminacją mniejszości seksualnych. Szczególnie młodzi politycy partii Zielonych nie będą mieli zrozumienia dla socjotechnicznych harców nad Wisłą.
I to też jedna z niewielu rzeczy, które można powiedzieć na pewno - rządzący Polską, choć tak chętnie wieszali psy na Angeli Merkel, jeszcze za nią zatęsknią. Czy zatęsknią za nią Niemcy? To będzie zależeć od tego, jak bardzo "merklować" będzie nowy kanclerz.
Bartosz Dudek jest szefem Redakcji Polskiej Deutsche Welle. Deutsche Welle to niemiecka stacja nadawcza z siedzibami w Bonn i Berlinie, która publikuje programy radiowe i telewizyjne, jest też obecna w internecie w ponad 30 językach, m.in. po polsku. DW - jedna z najbardziej znanych niemieckich marek medialnych - jest członkiem Związku Niemieckich Nadawców Publicznych. Redakcja Polska DW istnieje od 1962.