Wybory parlamentarne 2019. Tak Małgorzata Kidawa-Błońska i Jarosław Kaczyński walczą o Warszawę
Wybory parlamentarne 2019. Ruszyliśmy za liderami warszawskich list dwóch największych partii, by sprawdzić, jak walczą o głosy mieszkańców stolicy. Kampanie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jarosława Kaczyńskiego dzieli przepaść. Łączy jedno: żadne z nich nie mówi o Warszawie.
– Media odgradzają mnie od obywateli, zamiast mnie do nich przybliżać – mówi pół żartem/pół serio Małgorzata Kidawa-Błońska.
Wśród dziennikarzy konsternacja.
Kandydatka Koalicji Obywatelskiej na premiera w centrum Warszawy rozdaje ulotki. A właściwie stara się rozdawać, bo warunki są trudne: leje deszcz, jest zimno, ludzie śpiesznym krokiem obojętnie mijają panią marszałek, operatorzy kamer zagradzają drogę. Ulotek uda się rozdać kilka, może kilkanaście.
Kidawa-Błońska rzuca do przedstawicieli mediów (których sztab zaprosił wcześniej, by towarzyszyły kandydatce): – Ludzie się was boją. Dziękuję za współpracę.
Z czego to będzie? Z pana podatków
Jest środek tygodnia, do ciszy wyborczej zostało niespełna kilkadziesiąt godzin. Kandydatka KO na premiera – numer jeden na liście w Warszawie – prowadzi kampanię w swoim okręgu.
Aktywności? Skromne. Kidawa-Błońska pojawi się na Gali Nauczyciel Roku, potem ma dwa zaplanowane spotkania na ulicach (w tym jedno z nich odwoła).
O 16:15 była marszałek ma pojawić się przed jedną z największych hal targowych w Warszawie i rozdawać ze współpracownikami ulotki.
Na Kidawę – w srogim deszczu – czekają wszystkie najważniejsze media, również lokalne. Kandydatki nie widać, przyjeżdża po około 30 minutach. Przez kolejne 10 rozda trochę ulotek, po czym powie dziennikarzom, żeby odeszli, bo przeszkadzają.
Zanim ci się rozejdą, kamery uchwycą jeden z dwóch dialogów pani marszałek z wyborcami.
– Co pani proponuje dla starszych ludzi? – pyta mężczyzna, wiek średni (przyznaje, że zarabia pensję minimalną).
– 13. emeryturę.
– Ale z czego to będzie?
– No, z tego, z czego wszystko jest. Z podatków.
"Jezus" z Tindera
W kolejnej rozmowie będzie milej. Kidawa-Błońska zbiera gratulacje i uśmiechy. Ktoś życzy jej powodzenia, podziękuje za decyzję, że podjęła się wyzwania.
Grupka dzieci patrzy z zaciekawieniem. Cyk, zdjęcie, ulotki trafiają w ręce dzieciaków.
Najbardziej zadowoleni są inni kandydaci do Sejmu, ci mniej znani, którzy na długo przed przybyciem pani marszałek rozdawali przed halą ulotki. Skorzystali z obecności kamer.
W oczy dziennikarzy rzuca się Paweł Wojda, młody działacz PO znany z kampanijnej ksywy "Jezus" (długie włosy i broda) oraz tego, że kilka tygodni temu agitował na Tinderze, popularnej aplikacji randkowej.
Tym bardziej uśmiech na naszych twarzach wywołuje moment, gdy podchodzi do nas dziewczyna, by wręczyć ulotkę z nazwiskiem Wojdy: – Mój chłopak startuje w wyborach. Prosimy o poparcie!
Scenkom z Kidawą-Błońską przygląda się młody mężczyzna. Kampania najwyraźniej bardzo go bawi. Obserwuje kandydatkę, jak podchodzi do pana sprzedającego grzyby.
– Nie masz pan halucynogennych? – zagaduje do grzybiarza mężczyzna, gdy Kidawa pójdzie dalej (grzybów nie kupuje). – Bo bym wziął koszyczek.
Ja jestem żoliborzaninem
Kilka godzin wcześniej, przed godz. 14. Na ulicy Floriańskiej 3 na warszawskiej Pradze zamieszanie.
W okolicy wyrastają banery na kołkach z twarzami kandydatów do Sejmu. Ludzie robią sobie zdjęcia. Słychać żywe rozmowy i gorące powitania. To działacze PiS czekający w kolejce na wejście do sali, w której lada moment ma rozpocząć się konwencja Prawa i Sprawiedliwości z udziałem samego prezesa.
Zanim nadjedzie lider, niektórzy zdążą stracić nerwy. Gdy ochrona nie chce wpuścić do budynku niecierpliwego fotografa, ten zaczyna krzyczeć: – Ty chamie, prostaku pier...y, załatwić się muszę! Pracuję tutaj!
Dziennikarze czekają kilkadziesiąt minut na zgodę na wejście na konwencję. Wcześniej wejdą zaproszeni działacze: od szeregowych radnych po najważniejsze postaci w rządzie. Jak choćby szef MSWiA i koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, który dyskretnie obserwowany przez swoją ochronę błyskawicznie i samotnie wchodzi do budynku. Jego zastępcę w resorcie, Błażeja Pobożego, "bramkarz" strzegący wejścia nie rozpoznaje.
Gdy wszystkim udaje się wejść do środka, zaproszonym gościom zaczyna się udzielać atmosfera lekkiego podniecenia. Każdy chce być jak najbliższej sceny.
A gdy wchodzi na nią prezes, sala wpada w euforię. Brawa. Hymn Polski, brawa, spocznij i jedziemy. Jarosław Kaczyński znów porywa publikę.
Prezes PiS powtarza przekaz znany ze wszystkich konwencji w tej kampanii. Mówi o wiarygodności, wyzwaniach na przyszłość, wymienia zrealizowane obietnice i uderza w elity.
Z ust Kaczyńskiego pada tylko jedno zdanie, które przypomina o tym, iż prezes startuje w wyborach z Warszawy i że to miasto jest dla niego szczególnie ważne: – Urodziłem się w Warszawie i całe życie w Warszawie spędziłem. Wbrew temu, co niektórzy sądzili, moi dziadkowie z obydwu stron też mieszkali na Żoliborzu. Ktoś kiedyś powiedział, że nie jestem prawdziwym żoliborzaninem. Ja jestem żoliborzaninem.
Brawa.
Kaczyński nie wychodzi na ulice rozdawać ulotek. To nie w jego stylu i nigdy tego nie robił. Któryś z dziennikarzy zauważa, że to jest pierwsza kampania od lat, w której prezes nie zorganizował nawet jednej konferencji prasowej, na której odpowiadałby na pytania dziennikarzy. Kiedyś takie były: w plenerze, w sadzie, u rodziny wybranej przez sztabowców.
Z wyborcami prezes – przy kamerach – spotykał się jedynie podczas ogólnopolskich pikników PiS w sierpniu. Tuż przed wyborami przyjął inny schemat działania: powtarzanie przekazu na partyjnych konwencjach, do swoich ludzi i do swojego elektoratu.
To – jak pokazują sondaże – działa. Ale w skali kraju. A czy w Warszawie? Jak słyszymy w PiS, Kaczyński jest realistą i zdaje sobie sprawę, że wygrać w stolicy z kandydatką opozycji będzie mu trudno.
"Bitwa o Warszawę" wchodzi właśnie w decydujący etap.