Wyborcze fałszerstwo. Śledztwo dotyczące ministra Andruszkiewicza szybko się nie zakończy
Dziewiąty rok prokuratura bada, czy Adam Andruszkiewicz zlecał swoim ludziom fałszowanie podpisów pod listami poparcia dla Ruchu Narodowego w wyborach samorządowych i czy sam je fałszował. Ale sprawa jeszcze potrwa. Jak ustaliła Wirtualna Polska, śledczy sprawdzają listy nie z jednego, jak początkowo, lecz z 4 okręgów wyborczych. Do zbadania mają 1754 podpisy. Do przesłuchania zostało im 200 osób.
Sprawa zaczęła się w 2014 r. Krótko po jesiennych wyborach samorządowych Paweł P., wówczas 18-letni działacz Młodzieży Wszechpolskiej, przyznał się w prokuraturze do udziału w fałszowaniu list poparcia dla kandydatów Ruchu Narodowego do sejmiku podlaskiego. Tego, z jakich powodów zainteresowała się nim prokuratura, nie wiemy.
Wiadomo, że zeznał także, że akcją preparowania list kierował Adam Andruszkiewicz, wtedy 24-letni prezes Młodzieży Wszechpolskiej i lider listy wyborczej Ruchu Narodowego do sejmiku podlaskiego. Według relacji Pawła P., obecny poseł (kandydował z listy PiS) i minister w kancelarii premiera, w 2014 roku miał również osobiście fałszować podpisy.
Pomagać miał im m.in. wówczas 19-letni Wojciech N., bliski współpracownik Andruszkiewicza, dziś członek zarządu Młodzieży Wszechpolskiej i członek władz Stowarzyszenia im. Przemysła II. Jak ujawniła Wirtualna Polska, ta mało znana organizacja z Wielkopolski dostała w 2022 roku od premiera i z rządowego funduszu 3,5 mln zł na zakup lokalu w Warszawie, w którym narodowcy zorganizowali swoją kuźnię kadr.
To, że podpisy były sfałszowane, a część adresów i numerów PESEL zmyślono, potwierdzali kolejni, wzywani przez prokuraturę, świadkowie – ludzie, którzy mieli rzekomo udzielać poparcia kandydatom Ruchu Narodowego.
Początkowo śledczy badali tylko listę w okręgu, w którym "jedynką" był Adam Andruszkiewicz. Były na niej dane 400 osób. Tylko do 2018 roku aż 286 z nich zeznało, że to nie ich podpisy widnieją na liście. Uznano ich za pokrzywdzonych.
Pawłowi P. i Wojciechowi N. prokuratura postawiła zarzuty nadużycia w sporządzaniu list poparcia w wyborach, podrabiania dokumentów i nielegalnego przetwarzania danych osobowych. Za popełnienie tych przestępstw w tzw. zbiegu grozi im 5 lat więzienia.
Roli Adama Andruszkiewicza w tej sprawie dotąd nie wyjaśniono. Jak ustaliła Wirtualna Polska, nie został dotąd przesłuchany, ale pobrano od niego próbki pisma.
Paweł P.: Andruszkiewicz fałszował i kierował fałszowaniem
W 2019 roku dziennikarzy "Superwizjera" TVN, którzy jako pierwsi informowali o śledztwie, Andruszkiewicz zapewniał, że żadnych podpisów nie fałszował, nikomu nie kazał tego robić i nie ma w tej sprawie "żadnego statusu".
Mówił: "Mnie w tym śledztwie po prostu nie ma".
To nieprawda. Jak ujawnił "Superwizjer", przynajmniej w pierwszych latach, śledztwo w sprawie fałszowania list "koncentrowało się na badaniu odpowiedzialności Adama Andruszkiewicza".
W 2014 roku, gdy sprawa się zaczęła, Andruszkiewicz kończył studia na Uniwersytecie w Białymstoku i kierował Młodzieżą Wszechpolską, która od lat pełni rolę młodzieżówki Ruchu Narodowego.
Gdy Ruch Narodowy podjął decyzję o starcie w wyborach samorządowych, Andruszkiewicz dostał "jedynkę" na liście kandydatów do sejmiku podlaskiego. Ale żeby zgłosić kandydatów do Państwowej Komisji Wyborczej, trzeba było zebrać kilkaset podpisów na liście poparcia.
To, jak Andruszkiewicz i jego ludzie mieli zdobyć te podpisy, szczegółowo opisał Paweł P. (w 2014 roku zeznając jako świadek i w roku 2016, już jako podejrzany). Według jego relacji, listy zostały sfałszowane podczas spotkania, w którym brał udział on, Adam Andruszkiewicz, Wojciech N. i kilku innych Wszechpolaków, których nazwisk Paweł P. nie znał.
"Dowodzili tam Adam Andruszkiewicz i Wojciech N." – zeznawał P.
To oni mieli polecić uczestnikom spotkania przepisywanie na listy poparcia danych z list, które mieli zapisane w komputerze. Po przepisaniu nazwisk, adresów i numerów PESEL, zgromadzeni mieli wymieniać się kartami i fałszować podpisy przy poszczególnych nazwiskach.
"Adam Andruszkiewicz i Wojciech N. też to robili" – zaświadczał w prokuraturze Paweł P.
Jak zeznawał, sam uczestniczył w tej akcji "z głupoty".
Według ustaleń dziennikarzy "Superwizjera", na listach poparcia znalazły się m.in. dane kolegów Wojciecha N. ze szkoły oraz osób, które wcześniej składały podpisy w akcji przeciwko aborcji.
Do sejmiku Andruszkiewicz wtedy się nie dostał. Jak zeznał Paweł P., kilka miesięcy później ówczesny lider Wszechoplaków znów zawiadywał zbiórką podpisów pod listami poparcia – tym razem dla kandydatów narodowców do Parlamentu Europejskiego. Sam też kandydował, ale znów bezskutecznie.
Sukces odniósł dopiero w wyborach parlamentarnych w 2015 roku - został posłem Kukiz’15. Z tej samej listy do Sejmu weszli wówczas również m.in. Robert Winnicki, Piotr Liroy Marzec i Kornel Morawiecki. W 2017 roku Andruszkiewicz rozstał się z Kukizem. Przeszedł do koła Wolni i Solidarni, założonego przez Kornela Morawieckiego. W sejmowych głosowaniach wielokrotnie wspierało ono PiS balansujący na granicy większości.
Prokuratura okręgowa: uchylić immunitet. Regionalna: nie ma podstaw
W 2016 roku prowadząca sprawę fałszowania list Prokuratura Okręgowa w Białymstoku każe zabezpieczyć funkcjonariuszom dostępne próbki pisma Adama Andruszkiewicza (np. pisane przez niego odręcznie dokumenty składane w urzędach). W 2017 i 2018 - w korespondencji z nadzorującą ją Prokuraturą Regionalną w Białymstoku - "okręgówka" informuje, że chce wnioskować o uchylenie posłowi immunitetu i dopiero wtedy go przesłuchać.
Immunitet gwarantuje, że poseł nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Skoro więc prokuratorzy chcieli wnioskować do Sejmu o jego uchylenie – musieli planować, że postawią mu zarzuty i przesłuchają go w charakterze podejrzanego.
Jak ujawnił "Superwizjer", Elżbieta Pieniążek, szefowa Prokuratury Regionalnej uznała jednak, że zgromadzone dowody nie są wystarczające, by uznać, że Andruszkiewicz uczestniczył w fałszowaniu popisów i złożyć wniosek dotyczący immunitetu.
Wskazywała, że śledczy powinni przesłuchać Andruszkiewicza jako świadka, choć zgodnie z kodeksem postępowania karnego, zeznań, które ktoś składa jako świadek, nie można wykorzystać w śledztwie, gdyby później usłyszał w tej samej sprawie zarzuty.
Ping-pong prokuratur i odebranie śledztwa
Prokuratorzy okręgowi zadeklarowali, że - zgodnie z poleceniem Pieniążek - wezwą Andruszkiewicza jako świadka i pobiorą od niego próbki pisma (tym razem chodziło o to, by poseł napisał nazwiska osób, których podpisy widniały na listach poparcia).
Śledczy informowali, że "jednocześnie planowane jest przeszukanie mieszkania oraz biur poselskich Adama Andruszkiewicza w celu ewentualnego odnalezienia dokumentów, nośników, informacji itd., które mogą mieć związek z ujawnionymi w toku śledztwa przestępstwami".
Według planów "okręgówki" wszystkie te działania miały zostać zrealizowane między 17 a 19 października 2018 roku. Jednak 11 października prokurator Pieniążek, "w wykonaniu polecenia", w trybie "bardzo pilnym" wezwała ich, by dostarczyli całe akta śledztwa do prokuratury regionalnej "celem dokonania oceny zasadności czynności przeszukania". Akta trafiły do Prokuratury Krajowej.
Bez akt prokuratorzy prowadzący śledztwo nie mogli prowadzić działań, więc odwołali planowane przesłuchanie Andruszkiewicza. Dokumentację dostali z powrotem w listopadzie 2018 roku.
Prokuratura Krajowa, za pośrednictwem Elżbiety Pieniążek, poleciła śledczym przesłuchanie Andruszkiewicza jako świadka i pobranie od niego próbek pisma. Dwa miesiące później, w styczniu 2019 roku, śledczym prowadzącym sprawę nakazywano, by przeprowadzili czynności z udziałem posła "w nieprzekraczalnym terminie do dnia 14 lutego 2019".
Prokuratura okręgowa poinformowała wówczas Elżbietę Pieniążek, że Andruszkiewicz został wezwany na 13 lutego i że wtedy zostaną pobrane od niego próbki pisma. Powiadomiła także, że 11 lutego śledczy planują przeprowadzić przeszukanie w biurze poselskim Andruszkiewicza i w jego gabinecie w ministerstwie. Bo w międzyczasie, w grudniu 2018 roku, Andruszkiewicz został wiceministrem cyfryzacji w rządzie PiS.
Do przesłuchania i przeszukania znów jednak nie doszło. 5 lutego 2019 roku zastępca prokuratora generalnego Krzysztof Sierak wydał decyzję o odebraniu śledztwa prokuratorom z Białegostoku i przeniesieniu go do Lublina.
Prokuratura Krajowa przekonywała później w komunikacie, że – wbrew domysłom mediów – śledztwa nie przeniesiono, by je opóźnić, lecz przeciwnie: by nadać mu właściwe tempo. Powodem zmiany prokuratury prowadzącej sprawę miała być "nieudolność, opieszałość prowadzenia śledztwa".
Jak tłumaczyła Prokuratura Krajowa, białostoccy śledczy bez uchylenia immunitetu Andruszkiewiczowi nie chcieli zrealizować związanych z nim czynności, "na które wielokrotnie wskazywali im zwierzchnicy". W związku z tym, wobec prokuratorów, którzy prowadzili śledztwo "wszczęto czynności wyjaśniające".
Czym zakończyły się te wszczęte 4 lata temu "czynności" w sprawie rażących błędów w śledztwie? Odpowiedział nam Łukasz Łapczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej: "Przeprowadzone postępowania wyjaśniające wykazały podstawy do wszczęcia postępowań dyscyplinarnych; postępowania dyscyplinarne są w toku".
Już nie 1 a 4 okręgi, 1754 podpisy
A co ze śledztwem prowadzonym od czterech lat przez lubelską prokuraturę?
Jak poinformowała nas Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie, po przejęciu postępowania tamtejsi prokuratorzy uznali, że "dla wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności sprawy" konieczne jest rozszerzenie zakresu śledztwa. Badają już nie tylko listy poparcia dla kandydatów w okręgu, w którym "jedynką" Ruchu Narodowego był Adam Andruszkiewicz, ale także z trzech pozostałych okręgów w wyborach do sejmiku podlaskiego.
Śledczy najpierw przesłuchują osoby, których nazwiska są na listach poparcia dla Ruchu Narodowego, by sprawdzić, czy to one składały podpisy. Jeśli świadkowie twierdzą, że nie udzielali poparcia narodowcom, grafolodzy porównują podpisy z list z próbkami pisma pobranymi od osób, które według zeznań Pawła P. miały dokonać fałszerstwa.
Łącznie prokuratorzy mają do zbadania 1754 podpisy. "Badanie ich zmierza do końca. Do przesłuchania pozostało około 200 osób i konieczne będzie wywołanie jeszcze 2 opinii z zakresu grafologii" – napisała prokurator Kępka w odpowiedzi na pytania Wirtualnej Polski.
Według jej relacji, lubelscy śledczy czterokrotnie (w marcu 2019 oraz w maju, wrześniu i październiku 2021 roku) pobrali do badań porównawczych próbki pisma Adama Andruszkiewicza zgodne "z zaleceniami przekazanymi przez biegłych z zakresu pisma ręcznego z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie".
Jak pisze prokurator Kępka, żadna z 11 opinii biegłych, które dostali dotąd lubelscy śledczy "nie wskazuje na sprawstwo Adama Andruszkiewicza" w fałszowaniu podpisów. A przesłuchanie ministra planowane jest "po kompleksowym zakończeniu wątku związanego z badaniem zakwestionowanych podpisów".
O ewentualnych przeszukaniach prokuratura nie wspomina. Ale też, po ponad ośmiu latach od wyborów, w których miało dochodzić do fałszowania list i po czterech latach od ujawnienia w mediach, że trwa śledztwo w tej sprawie, wątpliwe jest, by przeszukania mogły jeszcze cokolwiek wyjaśnić.
Gdy o udział w śledztwie zapytaliśmy samego Andruszkiewicza, Centrum Informacyjne Rządu odpowiedziało nam w jego imieniu: "Pan Minister zawsze był i jest do dyspozycji wszystkich organów państwa polskiego". CIR napisał również, że Andruszkiewicz wie o sprawie tylko tyle, ile wiadomo publicznie.
Prokuratura Krajowa: śledztwo długie, bo dużo świadków
Wystąpiliśmy do Prokuratury Okręgowej w Lublinie o zgodę na zapoznanie się z aktami sprawy. Uzasadnialiśmy, że jest ona ważna dla opinii publicznej, bo dotyczy jednego z filarów działania demokratycznego państwa – czyli procesu wyborczego i przejrzystości oraz uczciwości tego procesu.
A z kolei to, czy wybory są uczciwe i czy państwo jest w stanie rozliczyć ewentualne nieprawidłowości podczas wyborów, jest podstawą wiary obywateli w demokratyczne procedury.
Prokurator Andrzej Lebiodowicz odmówił nam jednak zgody na wgląd do akt "w związku z istnieniem ryzyka, że pozyskanie przez osoby trzecie wiedzy o podjętych do tej pory w ramach śledztwa czynnościach procesowych oraz o zebranych dowodach może stwarzać zagrożenie dla realizacji celów postępowania".
Wyjaśnił też, że dotychczasowe ustalenia śledztwa "nie pozwalają jeszcze na ostateczne formułowanie wniosków odnośnie przebiegu procesu wyborczego realizowanego przez Komitet Wyborczy Wyborców Ruch Narodowy" w wyborach 2014 roku.
Zapytaliśmy Prokuraturę Krajową, czy w jej ocenie śledztwo w tej sprawie toczy się od 2019 r. w odpowiednim tempie.
"Z uzyskiwanych informacji wynika, że Prokuratura Okręgowa w Lublinie na bieżąco wykonuje czynności zmierzające do wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy. Czas trwania postępowania wynika przede wszystkim z konieczności przeprowadzenia czynności z kilkuset osobami" - odpowiedział nam prokurator Łukasz Łapczyński.
Andruszkiewicz: zrobimy wszystko, byście wybory przegrali
Według naszych rozmówców z prokuratury, szanse na to, że śledztwo zakończy się przed wyborami parlamentarnymi i dowiemy się w końcu, czy minister Andruszkiewicz był zaangażowany w proceder fałszowania podpisów pod listami poparcia dla Ruchu Narodowego, są bardzo nikłe.
Ich zdaniem "musiałby pójść sygnał z góry, że sprawa jest bardzo pilna", a jak mówią, raczej się tego nie spodziewają.
W 2019 roku Adam Andruszkiewicz znów został posłem - tym razem z listy PiS. Dziś jest ministrem w KPRM. W publicznej telewizji i mediach społecznościowych rozlicza polityków opozycji. Ostatnio, w związku doniesieniami mediów dotyczącymi zarobków Radosława Sikorskiego, wyrokował, że to powinien być koniec jego kariery politycznej.
10 lutego pisał na Twitterze: "Wg. doniesień Tygodnika Wprost, D. Tusk ma rozważać powołanie R. Sikorskiego, który bierze kasę od obcych - na funkcję polskiego Ministra Spraw Zagranicznych, jeśli PO wygrałaby wybory. Dlatego zrobimy wszystko, byście te wybory przegrali!".
Bianka Mikołajewska, dziennikarka Wirtualnej Polski