Wtedy wypalił "całowali mnie w tyłek". Eksperci bezlitośnie odczytali, o co chodziło Trumpowi
To nietypowa dla Donalda Trumpa bufonada i przechwałki, ale desperacja, "ma świadomość spadku pozycji, więc postanowił zagrać". Tak eksperci interpretują słowa Donalda Trumpa. Podczas kolacji ze sponsorami Partii Republikańskiej prezydent powiedział, że "cła przynoszą ogromne profity, a kraje, które chcą zawarcia porozumienia, całują go w tyłek".
- Z wyciekających taśm afery Watergate wiemy, że prezydent Richard Nixon miewał bardzo ostre określenia dla krajów trzecich. Jednak to nigdy nie miało wyjść poza sferę prywatnych rozmów - komentuje dla WP amerykanista Rafał Michalski, którego zapytaliśmy, czy któryś z prezydentów USA wspomniał publicznie o całowaniu go w tyłek.
Donald Trump nie miał skrupułów. We wtorek wieczorem, podczas kolacji Narodowego Komitetu Kongresowego Republikanów w Waszyngtonie odegrał scenkę, jak to wygrywa wojnę handlową z resztą świata. - Oni... umierają z chęci zawarcia umowy. Mówię wam, te kraje dzwonią do nas i całują mnie w tyłek - przechwalał się Trump.
Następnie naśladował kogoś mówiącego: "Proszę, proszę, panie, zawrzyj umowę. Zrobię wszystko. Zrobię wszystko, panie".
- Jednak w tej konkretnej sytuacji i komunikacie, odczytuję to jako rodzaj desperacji. Biały Dom jest powszechnie krytykowany z każdej strony, nastroje biznesu są kiepskie, administracja nie potrafi wyrazić, jaki jest zasadniczy cel wojny handlowej. Brak jest pomysłów na politykę prorozwojową, bez której nie zaczną powstawać nowe miejsca pracy. Cóż, najlepszą obroną jest atak - komentuje tę wyjątkową scenę Rafał Michalski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co z 800 plus dla Ukraińców? "Oczekuję od rządu realizacji"
Donald Trump zrobił to specjalnie. Wypowiedź o całowaniu...
Rozmówca zwrócił uwagę, że pomysł nakładania ceł na kraje będące partnerami handlowymi, miał wielu przeciwników w otoczeniu prezydenta. Podczas pierwszej kadencji Trumpa był nim Gary Cohn (do kwietnia 2018 roku dyrektor Rady Gospodarczej). Cohn wielokrotnie odwodził prezydenta od wojny handlowej, tłumacząc, że to szaleństwo, które podważy zaufanie krajów sojuszniczych. Trump wściekał się i zaprzeczał.
Ostatnio, po wprowadzeniu nowych ceł i rozpoczęciu wojny handlowej z Chinami, doszło do spektakularnych spadków notowań akcji na giełdzie. Podczas wywiadu w stacji CNN, sekretarz skarbu USA Scott Bessent musiał tłumaczyć sens polityki nakładania ceł. Nowojorczycy spod salonu Apple burzą się, że iPhone'y, które są produkowane w Chinach po doliczeniu ceł, będą kosztować 2 tys. dolarów.
Kevin Hassett, dyrektor Narodowej Rady Ekonomicznej Stanów Zjednoczonych odciął się, mówiąc mediom, że "wszystko zależy od prezydenta". Według Rafała Michalskiego w tej sytuacji Trump musiał zaatakować i stąd jego mocne słowa.
"Wiecie, prasa mnie atakuje o cła, zarabiamy 2 miliardy dolarów dziennie – miliardy – to nie jest 35 milionów dolarów, to grosze. 2 miliardy dolarów dziennie. Wierzycie w to?" - chełpił się Trump, a potem było już o całowaniu.
Wystąpienie Trumpa przeanalizował Maurycy Seweryn, ekspert w dziedzinie wystąpień publicznych oraz mowy ciała. Jego zdaniem polityk początkowo czytał tekst przygotowanego wystąpienia z prompterów. Jednak w pewnym momencie spoglądał na reakcję widowni i zaczął dodawać barwne wstawki od siebie.
Donald Trump bardzo lubi grać i ma umiejętności aktorskie. Nie są one na poziomie Roberta de Niro, ale potrafi pokazać publiczności, o co mu chodzi. Gra mimiką, naśladowaniem różnego typu głosów. Kiedy wypowiadał się do gości, naśladując głosy, wyraźnie zależało mu na tym, aby podkreślić swoją rolę. To oznacza, że jego samoocena spadła pod wpływem krytyki, ma też świadomość spadku pozycji. To, co zrobił, miało nadać mu rangę, podkreślić rolę, jaką pełni on jako prezydent w systemie amerykańskiego państwa
Amerykańskie media o ostrej wypowiedzi Trumpa
Donald Trump po raz kolejny wywołał medialną burzę, tym razem słowami, że "inne kraje całują nas w tyłek", co miało obrazować jego zdaniem wzmocnienie pozycji USA za rządów obecnej administracji. Jego wypowiedź odbiła się szerokim echem w amerykańskich mediach, od CNN po Fox News, i co nie umknęło komentatorom, zbiegła się ze spadkami notowań firm na Wall Street.
CNN określiło wypowiedź Trumpa jako "spektakularnie wulgarną", podkreślając, że były prezydent po raz kolejny gra na emocjach wyborców, posługując się językiem populistycznym. Bloomberg z kolei zwrócił uwagę, że słowa Trumpa padły w momencie wzmożonej niepewności rynkowej i mogły dodatkowo wpłynąć na pogorszenie nastrojów inwestorów. Indeksy Nasdaq i S&P 500 zanotowały spadki po jego wystąpieniu, choć analitycy podkreślają, że wpływ był raczej symboliczny niż bezpośredni.
- Inwestorzy nie lubią nieprzewidywalności, a Trump to uosobienie politycznej zmienności. Prezydent znów stawia na retorykę siły, ale rynki niekoniecznie to kupują - powiedział Bloombergowi analityk giełdowy Ken Mahoney.
Przychylniejsza Trumpowi stacja Fox News, omawiała jego wypowiedź jako "odważne wezwanie do odzyskania globalnej dominacji", choć nawet tamtejsi komentatorzy przyznali, że forma była "niecenzuralna nawet jak na standardy Trumpa". W niektórych serwisach Fox News w ogóle nie cytowano tego zwrotu prezydenta.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski