Prezes PiS Jarosław Kaczyński© Agencja Forum | Adam Chełstowski

Wszystkie nasze strachy, czyli jak Kaczyński lepi Polaka [OPINIA]

Patryk Michalski

Wszyscy czegoś się boimy, a politycy bardzo chcą wiedzieć, czego. Rządzący badają nasze nastroje wzdłuż i wszerz, dlatego Jarosław Kaczyński mówi do wszystkich naszych strachów. Nawet tych nieuświadomionych. Katarynka utrwala znaną melodię, która nie chce wyjść z głowy, aż w końcu zagłusza prawdziwe lęki. Skoro wszystkie nasze strachy mają wpływ na politykę, to może warto je przemyśleć?

"Przestałem jeździć na szparagi. Mój status jest naprawdę lepszy, niż był, więc nie chcę w Polsce euro. Musimy się bronić, bo na horyzoncie jest wiele niebezpieczeństw. Unia chce nas złamać i zmusić do pełnej uległości wobec Niemiec. A Niemcy nie zapłacili reparacji i w dodatku się zbroją. Nie wiem, czy przeciw Rosji, czy przeciw nam. Trzeba rąbnąć pięścią w stół. Bo to my jesteśmy na razie krajem normalnym, ale ciągle nam proponują, żebyśmy zostali nienormalnym. Żeby trzy młode panie nagle ogłosiły, że są mężczyznami" – mógłby powiedzieć Polak stworzony na obraz i podobieństwo słów Jarosława Kaczyńskiego.

Wszystkie nasze strachy to polityczne złoto, bo z ich połączenia można ulepić Polaka, któremu to oni przyniosą ukojenie po wyborach. W teorii powinno działać to tak: im więcej ludzi dostrzeże podobieństwo między sobą a statystycznym alter ego, które politycy nazywają "Polki i Polacy", tym większa szansa na wygraną.

Wyborcy mieli zresztą racjonalne przesłanki, by Prawu i Sprawiedliwości uwierzyć. Przecież to partia Kaczyńskiego od 2015 r. była mistrzem w nazywaniu naszych strachów. Odczytanie lęku związanego z niewystarczającym wsparciem socjalnym i obawa przed "pracą do śmierci" przyniosły 500+ i obniżenie wieku emerytalnego.

Ponad 5,5 miliona wyborców uznało, że to PiS powinno wrócić do władzy. Cztery lata później obiecali 4000 zł pensji minimalnej na koniec 2023 r., a emerytom "trzynastkę" i "czternastkę". W efekcie na PiS w 2019 r. zagłosowało ponad 2 mln wyborców więcej.

Dobra diagnoza jednak nie wystarczy, by odnosić kolejne sukcesy. Politycy wiedzą, że wdzięczność wyborców nie trwa długo. Mają jednak na to rozwiązanie: jeszcze głębiej spoglądają w polską duszę, by sprawdzić, nie tylko, co w niej gra, ale co mogłoby zagrać. To znacznie przyjemniejsza zabawa, która pozwala puszczać własne melodie i sprawdzać, czy Polacy do nich zatańczą.

Polskie melodie

Jeśli melodia trafia do uszu, a później nie chce wypaść z głowy, można pójść drogą na skróty. Trzeba sprawić, by ulepiony statystyczny Polak – nawet jeśli jest karykaturą – tak bardzo nam się spodobał, byśmy to my chcieli się do niego upodobnić.

To wcale nie takie trudne. "Für Deutschland". Kiedy ma się własną katarynkę. "Für Deutschland". Która ciągle odtwarza znaną melodię. "Für Deutschland". Po latach jej słuchania można zwątpić, co było pierwsze: jajko czy - nomen omen - kura. To znaczy, czy z katarynki naprawdę słyszymy to, co nam w duszy gra, czy może jednak to katarynka układa nam nogi do tańca.

A kataryniarz dobrze wie, jak kierować powietrze do odpowiednich piszczałek. "TOTALNA OPOZYCJA I NIEMCY CHCĄ UKARAĆ POLSKĘ". Zna nasze strachy. "BRUKSELSKIE ELITY FORSUJĄ IDEOLOGIĘ LGBT". Wie, co chcielibyśmy usłyszeć. "WYNAGRODZENIA ROSNĄ JAK NA DROŻDŻACH". Rozumie nasze ambicje. "POLSKI SUKCES BUDZI ZAZDROŚĆ W EUROPIE". Wartość takiej katarynki jest nie do przecenienia.

Z tych wszystkich naszych strachów Prawo i Sprawiedliwość ulepiło już Polaka, który skrajnie boi się uchodźców i islamizacji kraju. Mieliśmy też Polaka, który w trosce o własną rodzinę, drży przed gejami. Teraz partia rządząca puszcza nam kilka melodii naraz i chce stworzyć nowego Polaka.

Takiego, który wrócił z niemieckich szparagów, by w "normalnej Polsce" porechotać z osób transpłciowych, walcząc jednocześnie jedną ręką z Berlinem o reparacje, a drugą – z atakiem brukselskich elit.

Taki opis może być krzywdzący dla wyborców PiS, bo przypomina Don Kichota w walce z wiatrakami, ale nie ja go stworzyłem. O takiej Polsce mówi przecież sam prezes PiS. Narysowany przez niego portret może wyglądać karykaturalnie. Dotychczas był jednak skuteczny.

Rząd bada nas wzdłuż i wszerz

Na sondaże i badania nastrojów społecznych partie polityczne wydają miliony złotych rocznie. Najwięcej środków na ten cel zawsze mogą przeznaczyć rządzący, którzy poza najwyższą subwencją, mają do dyspozycji rządowe Centrum Badań Opinii Społecznej (CBOS). Rządowi PiS to nie wystarczyło, bo Mateusz Morawiecki w 2018 r. powołał Rządowe Centrum Analiz, czyli odrębną jednostkę w Kancelarii Premiera, która głównie zajmuje się badaniem naszych nastrojów, lęków i oczekiwań.

Tajemnicą poliszynela jest, że to wyniki tych badań wpływają nawet na decyzje o zmianach personalnych w obozie władzy, po tym, jak dziennikarze ujawniają skandale czy afery z udziałem polityków PiS. Partia rządząca reaguje, jeśli negatywne emocje widać w elektoracie. Czasami więc to nasze odpowiedzi bezpośrednio kształtują politykę rządu, ale tylko pod warunkiem, że jest to silna zbiorowa emocja, która może negatywnie wpłynąć na słupki poparcia.

Badania służą również sprawdzaniu, jak bardzo Polacy wierzą w przekaz rządu. Niezależnie od tego, jak złożona jest prawda. W ostatnich tygodniach rząd sprawdzał, jak dalece skuteczna jest opowieść polityków o tym, że za drożyznę i wysoką inflację odpowiedzialna jest rosyjska agresja na Ukrainę.

Politycy zamawiali analizy, by przekonać się, czy powtarzane hasło "putinflacja" tłumaczy coraz cieńsze portfele. Wyniki wewnętrznego sondażu, który widziałem, nie były zadowalające. Według niego niemal połowa Polaków [48 proc.] uznała, że za inflację odpowiada rząd.

Prawo i Sprawiedliwość ma jednak więcej powodów do zmartwień. W połowie lipca "Rzeczpospolita" w tekście "Rząd szoruje po dnie. Wyniki badań… Kancelarii Premiera" opublikowała wskaźniki nastrojów społecznych, które rząd zamawia w czterech instytucjach: CBOS, Ipsos, Kantar i GUS.

Są one wykonywane co miesiąc od 2015 r., więc to najbardziej miarodajny obraz nastrojów społecznych od początku rządów PiS. Zaprezentowane wyniki są fatalne dla władzy. Spadek nastrojów widać od początku 2020 r., kiedy zaczęła się pandemia. Jednak obecna ocena sytuacji gospodarczej jest gorsza niż w czasie, kiedy Europę i Polskę dotykały efekty lokcdownów.

Takie wyniki musiały choć trochę stępić rządową propagandę sukcesu. Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Interii przyznał, że "to najtrudniejszy czas, odkąd przejęliśmy władzę".

Opozycja zaczyna słyszeć

W trudnych czasach, które nakładają się na przyszłoroczne wybory do parlamentu, również opozycja próbuje grać melodię przyjazną dla ucha Polaków. Tak jakby pomału uczyła się tego, co PiS opanował siedem lat temu. Teraz to Donald Tusk obiecuje litr benzyny za 5,19 zł i 20 proc. podwyżki dla sfery budżetowej, Lewica ruszyła w Polskę z hasłem "Bezpieczna Rodzina", szef ludowców krytykuje władzę za zbyt długie wakacje, a Senat – co prawda nie zważając na inflację - chciał dać 3000 zł dodatku energetycznego dla wszystkich, a nie tylko ogrzewających domy węglem.

Nie analizuję tego, ile prawdziwej troski jest w tych słowach, ale próbuję pokazać, że nasze lęki naprawdę mają wpływ na to, co mówią politycy. W przypadku opozycji to pewna zmiana w porównaniu do wcześniejszej kampanii, kiedy oponenci PiS-u mówili głównie o praworządności, próbie przejęcia sądów czy niezależnych mediów. Mimo że to tematy bardzo ważne, to ich melodia nie porwała Polaków do tańca.

Fakt, że opozycja być może pierwszy raz od dawna trafia w odpowiednią nutę, nie znaczy jeszcze, że wyborcy jej zaufają. To Jarosław Kaczyński wciąż ma katarynkę, która w trudnych czasach może grać coraz głośniej.

"Benzyna tanieje i nadal będzie tanieć", "Polska awansuje w rankingu bogactwa", "Zamówień jest tyle, że węgla wystarczy", "Cukru nie zabraknie", "Rośnie eksport naszej żywności" – to nagłówki z tylko dwóch stron jednego z lipcowych wydań "Gazety Polskiej Codziennie".

Na poprawę humoru w TVP możemy usłyszeć, że sąsiedzi mają gorzej: "Kosmiczny wzrost cen energii w Niemczech. "Tysiąc procent", "Fatalne dane. Ceny żywności w Niemczech rosną w rekordowym tempie". A jak trzeba będzie, katarynka przypomni też o niespełnionych obietnicach Tuska, złej Unii, imperialnych marzeniach Niemiec, czy o "Władysławie, który został Zosią".

Trauma a nasze wybory

Pobudzanie antyniemieckich nastrojów, w kraju tak dotkniętym przez II wojnę światową czy szczucie na osoby LGBT w najbardziej homofobicznym kraju Unii Europejskiej [wg raportu organizacji ILGA-Europe - red.], ma duży potencjał.

Obraz statystycznego Polaka, ulepionego z naszych głęboko ukrytych, lęków, uświadamia nam, że nie jesteśmy w nich sami. Wyimaginowany wróg pozwala stworzyć wspólnotę, a polityków zwalnia od szukania rozwiązań na prawdziwe problemy, skoro suweren jest zajęty walką z wiatrakami.

Profesor dr hab. Maja Lis-Turlejska uważa, że nasze traumy mogą przekładać się na wybory polityczne. Psycholożka kliniczna w rozmowie z Magdaleną Rigamonti w "DGP" mówi, że w naszym kraju ponad 20 proc. Polaków ma PTSD [zaburzenie stresowe pourazowe-red.]. Według niej to m.in. skutek nienazwanych, nieuznanych, nieprzepracowanych traum w dużym stopniu związanych z historią.

- Może to, co powiem, wyda się kontrowersyjne, ale uważam, że ogromne poparcie w 2015 r. dla partii Prawo i Sprawiedliwość było i nadal jest silnie związane z PTSD - z potraumatycznym stresem, z niezałatwioną sprawą cierpień wyniesionych z II wojny światowej. (…) Nieuznana trauma jest źródłem wielkiego cierpienia. Emocji związanych z lękiem, poczuciem bezsilności, także gniewem. Partie populistyczne odwołują się do tych emocji i oferują prosty obraz świata z podziałem na naszych - dobrych, i innych – złych – mówi badaczka.

Jarosław Kaczyński 11 lat temu w książce "Polska naszych marzeń" pisał, że "w środku Polska wciąż nie jest krajem naszych marzeń – pod względem łatwości i wygody życia, jakości opieki zdrowotnej, funkcjonowania urzędów, poziomu korupcji, jakości sądownictwa, policji, szkolnictwa czy nauki".

Nie wspominał tak często o złych Niemczech, zepsutej Unii i zagrożeniu LGBT. Przez siedem lat mógł spełniać marzenia, o których pisał. Ile z nich spełnił?

Skoro nasze traumy, nastroje i lęki naprawdę mają wpływ na politykę, szczególnie przed wyborami, to może warto przemyśleć, czego się boimy, czego oczekujemy i co tak naprawdę nam w duszy gra. Niech wszystkie nasze strachy wymagają od polityków więcej niż ukojenia przy starej melodii granej przez kataryniarza.

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Jarosław Kaczyńskidonald tusk500+
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1115)