PolskaWszedł na 30-metrowy dźwig i groził, że skoczy

Wszedł na 30‑metrowy dźwig i groził, że skoczy

Chiński robotnik wszedł na ponad 30-metrowy dźwig i groził, że popełni samobójstwo. Przyczyną desperackiego kroku był brak wypłaty z chińskiej firmy, która zatrudniła go na polskiej budowie - informuje "Express Ilustrowany".

Wszedł na 30-metrowy dźwig i groził, że skoczy
Źródło zdjęć: © Express Ilustrowany

07.03.2009 | aktual.: 07.03.2009 11:39

Po godzinie negocjacji, gdy obiecano mu pieniądze zszedł i został przewieziony na obserwację do szpitala.

36-letni robotnik pochodzi z południowych Chin. Przyjechał do Łodzi kilka miesięcy temu w grupie 98 rodaków, którzy zostali zatrudnieni przez chińską firmę budującą Marinę - luksusowy apartamentowiec na Julianowie.

- Od początku nie mógł znaleźć miejsca w grupie, brał udział w kilku awanturach na terenie budowy, w końcu został dyscyplinarnie zwolniony z pracy - mówi Marcin Ulacha, dyrektor firmy Varitex S. A., głównego wykonawcy i inwestora Mariny.

Miesiąc temu, w ostatnim dniu pracy, przed wyjazdem do Chin, spadł z samochodu, na którym układał zdemontowane rusztowanie. Upadek z ponad 3 metrów przypłacił urazem nogi. Możliwe, że wypadek był sfingowany, aby przedłużyć pobyt w Polsce.

W piątek, kilka minut po godz. 9 robotnik pojawił się na budowie i wspiął się po metalowej drabince na dźwig.

- Z tego co wiem, zadzwoniła do niego żona i powiedziała, że na koncie nie ma pieniędzy, które miał dostać za pracę w Polsce, i dlatego zdecydował się na taki krok. Dzisiaj też podobno dzwoniła do niego na komórkę, mówiąc by nie schodził z dźwigu - mówi jeden z pracujących na budowie.

Chińczycy zatrudnieni na budowie na Julianowie otrzymywali miesięcznie po 800 dolarów netto. Koledzy z pracy zdesperowanego Chińczyka, którzy jeszcze nie wyjechali z Polski (mają wrócić do kraju w ciągu dwóch tygodni), zgromadzili się po drugiej stronie ulicy i robili zdjęcia aparatami w telefonach komórkowych. Ich kierownik, który odpowiadał za sprawy finansowych rozliczeń, negocjował z desperatem przez komórkę - bezskutecznie.

Trzeba było ściągnąć tłumaczkę, która pośredniczyła w rozmowach 36-latka na dźwigu z policyjnym negocjatorem. Skonsultowano się z jego chińskim pracodawcą. Chińczycy stojący na ulicy tłumaczyli na migi dziennikarzom, że ich kolega ma uszkodzoną nogę i "money nie ma", a tu każą mu lecieć do Chin. Na miejscu pojawili się także strażacy ze sprzętem wspinaczkowym. Chińczyk najpierw spacerował po ramieniu dźwigu rozmawiając przez telefon. Potem na kwadrans przysiadł na siatce za pionową konstrukcją, po czym zaczął schodzić po drabince. Na dole czekała na niego karetka.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)