Wstrząsający atak. Kobieta szła do kościoła. Nowe fakty w sprawie
W Radymnie doszło do brutalnego ataku, w wyniku którego zginęła 58-letnia Dorota B. Kobieta została zaatakowana przez 36-letniego mężczyznę, gdy szła do kościoła. Głos zabrała matka napastnika.
Co musisz wiedzieć?
- Kiedy i gdzie doszło do ataku? Atak miał miejsce 31 lipca, kilka minut po godzinie 14, na osiedlu Tysiąclecia w Radymnie.
- Kim była ofiara? 58-letnia Dorota B., wdowa pracująca na kolei, zginęła w drodze do kościoła.
- Co wiadomo o sprawcy? 36-letni Mateusz R. był wcześniej hospitalizowany psychiatrycznie. Jego matka zgłosiła służbom, że przestał przyjmować leki.
Kobieta nie żyje. Jak doszło do tragedii?
W czwartek, 31 lipca Mateusz R. opuścił dom w stanie wzburzenia i udał się na osiedle Tysiąclecia. Tam, na spokojnej uliczce, zaatakował Dorotę B., która szła do kościoła na adorację - przekazuje "Fakt". Świadkowie relacjonują, że mężczyzna bił kobietę bez litości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyprzedzał na czołówkę. Nie miał pojęcia, że wszystko się nagrało
58-letnia mieszkanka Radymna, która została zaatakowana przez 36-latka, straciła przytomność. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, udzielili jej pierwszej pomocy przedmedycznej i monitorowali jej czynności życiowe do czasu przyjazdu karetki pogotowia. 58-latka została przetransportowana przez ratowników medycznych do szpitala. Jej życia nie udało się jednak uratować - informuje podkarpacka policja na swojej stronie.
- Wystarczyło, żeby przeszła przez przejście kilka sekund wcześniej... Może wtedy zeszłaby mu z drogi - mówi sąsiadka ofiary.
Co wiemy o sprawcy?
Mateusz R. był wcześniej dwukrotnie hospitalizowany psychiatrycznie. Jego matka, kilka minut przed atakiem, zgłosiła służbom, że syn przestał przyjmować leki i zachowywał się niepokojąco.
- Dzwoniłam po pomoc, bo zaczął mówić, że jestem agentem - tłumaczy matka sprawcy.
Kobieta w rozmowie z "Faktem" zastanawia się, czy jego zachowanie mogło mieć coś wspólnego z pracą. - Mówił, że w tartaku nie chcieli mu zapłacić. Był tam tylko cztery dni, ale wrócił wściekły. A potem... potem już powtarzał rzeczy, których nie rozumiałam - opowiada.
Sprawą zajmuje się prokuratura i policja z Jarosławia. Mateusz R. trafił do szpitala, a decyzje dotyczące jego dalszego losu mają zapaść w najbliższych dniach.
Źródło: fakt.pl/Podkarpacka policja