Wstrząsające zeznania lokatorów: "Bili jego głową w drzwi. Był zalany krwią"
Brutalna przemoc, zastraszanie i zabieranie emerytur - tak zdaniem lokatorów z kamienicy przy ul. Lutosławskiego 9 miała wyglądać "reprywatyzacja" na warszawskim Żoliborzu. - Trzy osoby zostały bezdomne, a jedna zmarła - zeznała przed komisją reprywatyzacyjną była lokatorka kamienicy Alina Kołodziejczyk.
Ze wstępnych ustaleń komisji weryfikacyjnej wynika, że kamienica przy ul. Lutosławskiego 9 została zburzona w czasie wojny. Później ze środków publicznych została odbudowana i zmodernizowana, a na koniec (w 2013 roku) przekazana prawowitym spadkobiercom. Według lokatorów, to wtedy zaczęły się tam tzw. "dzikie eksmisje" bez wyroku sądu.
- Pan Marek Orłowski mieszkał na parterze. Był bardzo spokojny. Przychodzili do niego co miesiąc, jak dostawał emeryturę, i zabierali ją, zostawiając mu tylko 100 złotych - opowiadała łamiącym się głosem Alina Kołodziejczyk. - Przed domem stoi pan Orłowski zalany krwią, a z tyłu za nim pani Wierzbicka (właścicielka kamienicy - red.) i bije jego głową w szklane drzwi. Za nią stoi jej córka i pan Piotr, i wszyscy go tłuką - dodała. Mężczyzna miał zostać ostatecznie wyrzucony z mieszkania i trafić na bruk. Niedługo potem zmarł.
Kołodziejczyk zeznała, że "pani Wierzbicka była komornikiem, policjantem i sądem jednocześnie". Zaraz po przejęciu kamienicy miała obiecywać, że sytuacja lokatorów się nie zmieni, a czynsze nie podrożeją. Sytuacja zmieniła w czerwcu 2014 roku, kiedy lokatorzy dostali pismo, że ich umowy z urzędem dzielnicy są nieważne. Z czasem miał zacząć się ich horror.
- Widziałam, jak właściciele biją jednego z lokatorów. To był człowiek chory na cukrzyce, który mieszkał sam. Mąż właścicielki wlókł tego człowieka po betonowej posadzce i okładał go pięściami. Ja krzyczałam, by przestał, bo ten człowiek miał rany na nogach. Potem przyjechali policjanci, którzy wywieźli lokatora w niewiadomym kierunku w samych slipach i krótkim podkoszulku - zeznała Kołodziejczyk.
"Żyliśmy jak w getcie"
Kolejna z lokatorek przy Lutosławskiego 9 również miała być świadkiem drastycznych scen i zastraszania. Przyznała, że sąsiad Marek Orłowski był bity, a nowi właściciele wyrzucili go z mieszkania. - Żyliśmy trochę, jak w getcie. Pewne informacje były przemycane umownymi znakami. Pana Orłowskiego przemycaliśmy, żeby kolejna rodzina w pobliżu Lutosławskiego go nakarmiła - mówiła.
- Pytałam właścicielkę, dlaczego tak nas traktuje, przecież jesteśmy ludźmi. Odpowiedziała mi, że jesteśmy gorzej niż zwierzęta. My żyliśmy jak w getcie, musieliśmy wymyślić system znaków. Pomału odbierano nam godność - dodała. Żaliła się też na działania żoliborskiej policji, która w każdym kolejnym przypadku stawała jej zdaniem po stronie właścicieli kamienicy.
Pełnomocnik Wierzbickiej przekonywał: "To sąsiedzki spór"
Na początku rozprawy pełnomocnik Wierzbickiej wniósł o przeprowadzenie mediacji. Podkreślił, że jego klientka nie jest nabywcą roszczeń, a jest "bezpośrednim spadkobiercą", zna kamienicę przy ul. Lutosławskiego od dzieciństwa i nadal tam mieszka.
Jego zdaniem problem leży w tym, że cała sytuacja jest bardzo "nietypowa". - To nie jest klasyczny spór dotyczący reprywatyzacji. Mamy do czynienia ze sporami sąsiedzkimi - powiedział pełnomocnik właścicielki.