Wstrząsające relacje poszkodowanych w Poznaniu. "Wołałam ją, ale już nie żyła"
- Gdy podjechałem, dym jeszcze nie opadł. Ludzie krzyczeli. Przed wejściem do klatki leżała 3-metrowa sterta gruzu - tak mieszkaniec zniszczonej kamienicy w Poznaniu wspomina chwile tuż po eksplozji budynku. W wyniku szoku jedna z lokatorek przez dobę nie była w stanie przypomnieć sobie, jak się nazywa.
Wszystkie oczy skierowane na jedną osobę
Do wybuchu w poznańskiej kamienicy doszło w niedzielę. Wszystko wskazuje na to, że zazdrosny o swoją żonę Tomasz J. okaleczył ją, zabił, a następnie przy użyciu gazu doprowadził do eksplozji. Bilans tragedii to 5 ofiar śmiertelnych i ponad 20 rannych.
Tomasz J. w ciężkim stanie przebywa w szpitalu i nie wiadomo, czy przeżyje. - Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem i w jakiej desperacji, żeby posunąć się do czegoś takiego - mówi WP jeden z jego sąsiadów. Inny dodaje, że "mężczyzna urządził pozostałym lokatorom horror". "To zezwierzęcenie" - ocenił.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus podkreśla jednak, że na wskazywanie winnych przyjdzie czas, gdy śledczy wyjaśnią wszystkie wątpliwości. - Na chwilę obecną trwają kolejne czynności i przesłuchania świadków - mówi Wirtualnej Polsce.
Eksplozja w kilka sekund zniszczyła dużą część budynku (Foto: Agencja Gazeta)
"Z klatki schodowej została tylko połowa"
Jak mieszkańcy wspominają pierwsze chwile po wybuchu? Najpierw dezorientacja, a potem krzyki i ucieczka.
- Po eksplozji wyleciałam z mieszkania i wołałam koleżankę Beatę. Już nie żyła - relacjonuje jedna z mieszkanek kamienicy. Kolejna dodaje, że w jej mieszkaniu popękała tylko ściana. Przez dłuższą chwilę kobieta nie miała pojęcia co się wydarzyło. Gdy syn kazał jej uciekać i wyszła na klatkę, zorientowała się, że "z klatki została tylko połowa". - Po przeciwnej stronie stały tylko drzwi. Nic więcej. Wszystko było zawalone - stwierdza.
- Gdy podjechałem, dym jeszcze nie opadł. Ludzie krzyczeli. Przed wejściem do klatki leżała 3-metrowa sterta gruzu - wspomina inny z lokatorów.
Marek Stanisławski, którego 3-letnią córeczkę przysypały resztki cegieł mówi, że wszystko działo się "jakby w ułamku sekundy". Na szczęście sine i nieprzytomne dziecko szybko udało mu się odnaleźć, reanimować i uratować. - Dziękuję Bogu i sąsiadom, którzy natychmiast rzucili się do pomocy. Do końca życia im tego nie zapomnę - zaznacza.
"Z kamienicy wybiegliśmy z piżamach"
Wszyscy mieszkańcy zgodnie przyznają, że są pod ogromnym wrażeniem ludzkiej życzliwości, jakiej doświadczają od kilku dni. Sąsiedzi w blokach często pozostają dla siebie anonimowi i niewiele wiedzą o sobie nawzajem. - Od czterech dni mieszkamy wspólnie w hotelu, gdzie przydzielono nam pokoje. W tak krótkim czasie niesamowicie się zżyliśmy i teraz to nawet nie chcielibyśmy się rozstawać - mówią.
Darów było tak dużo, że wolontariusze w pobliskiej parafii musieli przestać je przyjmować
Dzięki mieszkańcom Poznania, gospodarzom parafii św. Trójcy, Caritas i władzom miasta, niczego im nie brakuje. - Z kamienicy wybiegliśmy z piżamach i kapciach. Nie mieliśmy nic. Nawet dokumentów. Dostaliśmy ubrania, jedzenie, opiekę psychologów i dach nad głową. Już za kilka dni mamy jechać obejrzeć ewentualne nowe mieszkania. Dbają o nas i jesteśmy wszystkim tym ludziom niezmiernie wdzięczni - podkreślają.
Tragiczny wypadek. Chłopiec ledwo przeżył
Przypomnijmy, że Tomasz J. - podejrzewany o brutalne zamordowanie żony Beaty J. i spowodowanie eksplozji - doprowadził niedawno do innego tragicznego wypadku. Jadąc z dużą prędkością (nawet 120 km/h) uderzył prosto w drzewo. Nic mu się nie stało, ale synek pary w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala - do dziś jest pod opieką lekarzy.
To wtedy trudna relacja małżeńska Tomasza i Beaty J. miała się jeszcze pogorszyć. Kobieta kazała mężowi się wyprowadzić. Gdy to zrobił, zmieniła zamki w drzwiach. Więcej o tej sprawie TUTAJ.