Wstrząsające zdjęcia. Mężczyzna, który doprowadził do wybuchu w Poznaniu, od dawna igrał ze śmiercią?
Tomasz J. podejrzewany o brutalne zamordowanie żony i spowodowanie eksplozji w poznańskiej kamienicy, doprowadził niedawno do innego tragicznego wypadku. Jadąc z dużą prędkością uderzył prosto w drzewo. Nic mu się nie stało, ale synek małżeństwa ledwo przeżył. Do dziś przebywa w szpitalu.
Do wybuchu gazu doszło w Poznaniu w niedzielę. Wszystko wskazuje na to, że zazdrosny o swoją żonę Tomasz J. okaleczył ją, zabił, a następnie doprowadził do eksplozji. Bilans tragedii to pięć ofiar śmiertelnych i ponad 20 rannych.
Teraz na światło dzienne wychodzą nowe informacje. Okazuje się, że 1 stycznia mężczyzna zabrał na chwilę syna od matki i jechał z nim w kierunku Gołusek. Miał wyraźnie przekraczać prędkość, w wyniku czego zjechał z drogi i uderzył w drzewo. Auto zostało kompletnie zniszczone, ale Tomasz J. złamał jedynie nos.
Syn Kacper ucierpiał o wiele bardziej. Jego stan był bardzo poważny. Miał liczne obrażenia wewnętrzne i wiele złamań. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe śmigłowcem zabrało go do szpitala. Życie chłopca udało się uratować, ale wciąż przebywa w szpitalu i istnieje prawdopodobieństwo, że nie będzie mógł chodzić.
Do wypadku doszło na drodze z Plewisk do Gołusek (Foto: OSP Plewiska)
"On był po prostu dziwny"
Jak ustaliła Wirtualna Polska, sąsiedzi uważali Beatę J. za zwykłą i sympatyczną kobietę, ale jej mąż był "inny". - Faktycznie większość lokatorów uważa, że to on mógł doprowadzić do całej tragedii i odpowiada za to, co się stało - mówi nam Marek Stanisławski, który również mieszka w kamienicy przy ul. 28 Czerwca.
To jego córkę, 3-letnią Zuzię, jako jedną z ofiar odwiedził w poniedziałek prezydent Andrzej Duda. Mężczyzna wciąż jest roztrzęsiony, ale już wyraźnie szczęśliwy. - Po kilku bardzo trudnych dniach wczoraj Zuzia odżyła. Wcześniej przeszła operację nóżki i miała czyszczone oczka, których dotąd za bardzo nie mogła otwierać. Kiedy był u niej pan prezydent też raczej spała. Teraz jest o wiele lepiej - zapewnia.
Mężczyzna dodaje, że z samego wypadku pamięta głównie moment potężnego huku i błyskawicznych poszukiwań 3-latki w stertach gruzu. Na szczęście sine i nieprzytomne dziecko szybko udało mu się odnaleźć, reanimować i uratować. - Dziękuję Bogu i sąsiadom, którzy natychmiast rzucili się do pomocy. Do końca życia im tego nie zapomnę - zaznacza.
O swoim koledze nie zapominają również znajomi z pracy. Pracownicy OM NSZZ "Solidarność" Volkswagen Poznań zdradzają nam, że chcą zadbać o kolegę, który z całą rodziną został bez dachu nad głową. W tym celu uruchomili już nawet internetową zbiórkę, gdzie starają się zebrać dla niego pieniądze.
Eksplozja w kilka sekund zniszczyła dużą część budynku (Foto: PAP)
Kazała mu się wyprowadzić i zmieniła zamki w drzwiach
Ciało Beaty J. zostało znalezione bez głowy, z ranami kłutymi i ciętymi. Jak donoszą lokalne media, na ciele zamordowanej znajdował się wycięty napis "za zdradę". Sąsiedzi twierdzą, że małżeństwo bardzo często się kłóciło. Rok temu Tomasz J. wyjechał do pracy w Anglii. Wrócił przed Bożym Narodzeniem, a w Nowy Rok - doprowadził do tragicznego wypadku, który 12-letni Kacper ledwo przeżył. Wtedy kobieta kazała mu się wyprowadzić. Gdy to zrobił, zmieniła zamki w drzwiach.
Niedługo potem zaczęła spotykać się z kimś innym. - Tomasz był bardzo zazdrosny o Beatę - przyznaje w rozmowie z portalem gloswielkopolski.pl jedna z osób znających parę. W dniu tragedii kobieta miała lecieć do nowego mężczyzny do Anglii. Ale dzień wcześniej przyjechał do niej mąż. Znów mieli się pokłócić.
W niedzielę do mieszkania w poznańskiej kamienicy przyszli jej znajomi, by zaopiekować się psami. Sądzili, że Beata J. jest już w samolocie. Ale jej koleżanka miała problem z otwarciem drzwi. - Poprosiła swojego męża o pomoc. Ostatnią rzeczą, którą pamięta mężczyzna, jest to, że znajdował się przed drzwiami mieszkania – opowiedziała jedna z osób znających sprawę. Koleżanka Beaty J. zmarła w chwili eksplozji, a jej mąż trafił do szpitala z ciężkim obrażeniami. Kiedy był zabierany przez lekarzy, w pewnym momencie odzyskał świadomość i powiedział im to, co pamiętał.
Tomasz J. z licznymi poparzeniami również trafił do szpitala. Sali, w której leży, pilnują przez całą dobę policjanci.
Poznańska prokuratura przesłuchała do tej pory w charakterze świadków i poszkodowanych ponad 30 osób. - Jesteśmy też w trakcie przeprowadzania kolejnych sekcji zwłok - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Mazur-Prus, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej. Jak dodaje, na chwilę obecną zidentyfikowane zostały ciała tylko trzech z pięciu ofiar.