Wstrząsająca relacja świadka zamachu na WTC
Kawałki budynku i szczątki samolotu spadały z góry, roztrzaskując się o ulice Manhattanu. Obszar w bezpośrednim sąsiedztwie wież pokryty był nie tylko gruzem, ale również fragmentami ludzkich ciał. Przechodnie byli przerażeni, uciekali – opowiada o zamachu na WTC naoczny świadek wydarzeń, Maciej Swuliński.
11.09.2009 | aktual.: 27.10.2009 12:42
WP: Anna Kalocińska: Poranek 11 września 2001 r. Wróćmy do tamtej chwili...
Maciej Swuliński: Jak co dzień przepłynąłem promem na drugą stronę rzeki Hudson i przybyłem w rejony WTC. Pracowałem w jednym z budynków niedaleko wież.
Ulica, która znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie WTC, była dla mnie codzienną drogą do pracy. Przechodziłem nią, gdy uderzył pierwszy samolot. Znajdowałem się jakieś sto metrów od miejsca tragedii. Tak naprawdę żaden z przechodniów nie widział samego momentu uderzenia. Pamiętam za to potężną eksplozję i huk, który zmusił mnie i znajdującego się w moim sąsiedztwie mężczyznę do tego, abyśmy szybko podbiegli do pobliskiej ściany jednego z budynków, szukając tam jakiegoś schronienia.
Na ogół bardzo zatłoczone ulice Manhattanu w jednej chwili opustoszały. Kiedy podniosłem głowę, zauważyłem płonącą wieżę. Pomyślałem, że to pewnie nieszczęśliwy wypadek małej awionetki.
WP: Nie zastanowił Pana odgłos samolotu, słyszany z bardzo bliska?
Nie, bo nie było go w ogóle słychać. Zresztą nad Manhattanem bardzo często przelatują samoloty i helikoptery. Nawet gdyby było głośno, to nikt nie zwróciłby na ten hałas uwagi. Patrzyłem jakieś 60-70 pięter w górę. Z takiej odległości trudno było cokolwiek zauważyć i stwierdzić, co tak naprawdę się stało. Z powodu dużej odległości nie słyszałem też krzyków osób znajdujących się wewnątrz budynku. Widziałem tylko, że WTC płonie, ale nie wiedziałem, dlaczego. Samolot uderzył z północy, a ja szedłem z południa, więc tym bardziej trudno było mi to stwierdzić.
Nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło mi się widzieć, żeby ulice Manhattanu tak nagle opustoszały. Ludzie byli zszokowani. Pamiętam samochód z uszkodzonymi kołami, którym przestraszony kierowca wciąż starał się jechać. Wszystko, co znajdowało się w bezpośrednim sąsiedztwie WTC, obsypane zostało szczątkami niewiadomego pochodzenia. Wśród nich można było dostrzec fragmenty rozbitego samolotu, rzeczy osobiste pasażerów (kawałki walizek, ubrania), mnóstwo dokumentów z biur. Zauważyłem również zakrwawione strzępy ciał. Były dosłownie wszędzie.
WP: Pamięta Pan drugie uderzenie?
To było coś zupełnie nieprzewidywalnego. Stałem przy głównym wejściu do wieży południowej, czyli dokładnie pod ścianą, w którą uderzył samolot. Zorientowałem się, że coś się dzieje, zaledwie na 2-3 sekundy przed uderzeniem. Usłyszałem bardzo głośny dźwięk nadlatującego samolotu. Kiedy spojrzałem w górę, zauważyłem odrzutowiec znikający we wnętrzu wieżowca. Po chwili usłyszałem potężną eksplozję.
Z góry spadały różne szczątki, prawdopodobnie budynku i samolotu, ale trudno mi było to w pierwszej chwili stwierdzić. Kiedy teraz oglądam scenę sfilmowaną z daleka moment, gdy drugi samolot uderza w wieżę i widzę tę wielką chmurę wybuchu, to trudno mi uwierzyć, że ktoś tam na dole może stać i to przeżyć. Mnie się udało.
Wiedziałem, że nie ma sensu uciekać. Jednak sekundy, kiedy tak stałem, trwały dla mnie wieczność. Szczęśliwie nie doznałem żadnych obrażeń. Elewacja budynku była z hartowanego szkła, którym zostałem obsypany i które po powrocie do domu znalazłem za koszulą.
WP: Czy spodziewał się Pan, że może to być zamach terrorystyczny?
Podejrzane wydało mi się to, że dwa samoloty uderzają w tym samym czasie w ten sam obiekt. Ale, prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Tak dużo działo się wokół mnie, że nie miałem czasu na przemyślenia i analizy. Każdy żył chwilą i myślał tylko o przeżyciu. WTC było kompleksem siedmiu połączonych ze sobą budynków. W miejscu, gdzie stałem, nie było ewakuacji czy służb ratowniczych. To wszystko odbywało się w obszarze bardziej oddalonym.
Oba ataki przeżyłem tak mocno, że po kilku minutach postanowiłem stamtąd uciec. Gdybym został dłużej, to prawdopodobnie bym nie przeżył. Kilkadziesiąt minut później budynek całkowicie się zawalił. Wszystko, co znajdowało się w jego sąsiedztwie, zostało zniszczone. Pamiętam mały kościółek znajdujący się w okolicy jednej z wież. Teraz już go nie ma. WP: Dokąd Pan uciekł?
Do budynku, gdzie pracowałem, na Broadway'u, ok. 2 minuty od WTC. Wewnątrz okazało się, że jestem jedyną osobą znajdującą się na piętrze. Przypuszczalnie cały budynek został wcześniej ewakuowany. W środku miałem jakieś silne przekonanie, że najgorsze jest już za mną. Innego zdania była moja żona Ewa, do której zatelefonowałem. Przekonywała mnie, że niebezpieczeństwo wciąż istnieje, że powinienem jak najszybciej uciekać ze strefy sąsiadującej z WTC.
Pierwszą eksplozję usłyszałem jeszcze przebywając wewnątrz budynku. Niektórzy przypuszczali, że rozbił się trzeci samolot. Druga potężna eksplozja zastała mnie na ulicy. Wszędzie był pył i gruz. Nic nie było widać. Wówczas nawet nie wiedziałem, że runęły obydwa drapacze chmur. Do domu dotarłem kilka godzin później.
WP: Czy teraz, po latach, zdarza się Panu wątpić, że był to atak terrorystyczny?
Nie widziałem nic, co mogłoby świadczyć, że nie był to zamach terrorystyczny. Uważam, że wszelkie teorie spiskowe dotyczące 11 września są nieprawdziwe. Zbudowane są one w oparciu o mocno naciągnięte fakty.
Po 11 września 2001 roku doszło do wielu zamachów terrorystycznych w różnych częściach świata. Nowy Jork może być tym następnym celem. Trzeba dopuszczać taką ewentualność. Liczna obecność policji i wojska jest na Manhattanie codziennością. Wyrywkowe kontrole toreb, czy plecaków to rzecz jak najbardziej normalna teraz, a przecież prawie nieznana Nowojorczykom przed 11 września.
WP: Jak czują się Amerykanie osiem lat od tragedii?
Czas płynie, więc kolejne rocznice nie są już tak obchodzone i głęboko przeżywane jak kiedyś. Na pewno jednak żaden z Amerykanów nie chce, żeby kiedykolwiek coś takiego wydarzyło się ponownie.
Przez dłuższy czas z lękiem patrzyłem w górę, gdy słyszałem nadlatujący samolot. Gdzieś głęboko we mnie był wewnętrzny strach przed niebezpieczeństwem, które może pojawić się w każdej chwili. Oczywiście z czasem to napięcie powoli zanikło, jednak moje przeżycia były zbyt silne, abym mógł o nich zapomnieć.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska