Września 1939 mogło nie być?
W zamyśle Berlina pakt Ribbentrop-Mołotow miał zmusić Polskę do przyjęcia bez walki żądań Hitlera w sprawie Gdańska i korytarza przez Pomorze.
15.09.2005 | aktual.: 15.09.2005 12:00
Przygotowanie do napaści na Polskę Hitler rozpoczął wprawdzie już wiosną 1939 r. (Fall Weiss), lecz ostatecznym dopingiem stał się dlań pakt o nieagresji zawarty między Berlinem a Moskwą 23 sierpnia 1939 r. Pakt ten zapalił zielone światło dla wojny. Taka jest powszechna opinia historyków. Nigdzie jednak dotychczas nie zauważono, że w zamyśle Berlina pakt miał najpierw spełnić inny cel – zmusić Polskę bez walki do przyjęcia żądań Hitlera w sprawie Gdańska i korytarza przez Pomorze. W Berlinie kalkulowano wówczas, że za pomocą paktu – straszaka uda się skłonić Polskę do kapitulacji, a co za tym idzie, kontynuować bezkrwawo ekspansję terytorialną w Europie, począwszy od wkroczenia do Nadrenii w 1936 r.
Przekonujące ślady tej sensacji historycznej znalazłem w napisanej już po wojnie (w 1966 r.) książce pisarza Edwina Ericha Dwingera, nadwornego propagandysty ministra propagandy Josepha Goebbelsa, zatytułowanej „Zwölf Gespräche” („12 rozmów”). Drukuje on tam omówienie rozmowy, jaką Dwinger już po agresji na ZSRR przeprowadził z ambasadorem Rzeszy w Moskwie, Friedrichem Wernerem von der Schulenburgiem, alfą i omegą przygotowań do podpisania tego paktu. A więc z osobą wtajemniczoną. Ambasador von Schulenburg, indagowany przez Dwingera o ukryte niemieckie intencje związane z paktem Ribbentrop-Mołotow, odparł: „Wielka nasza korzyść z tego układu polegała wyłącznie na możliwości wykorzystania go jako
środka nacisku na Polskę
i uzyskania od niej gotowości do rokowań”. Na to Dwinger: „Dziękuję panu, panie ambasadorze, że słyszę to bezpośrednio od pana. Podobnie jak pan rozumowałem od początku, dla mnie było to wnioskowanie jak najbardziej oczywiste”. Von Schulenburg: „Dzisiaj nie ulega już dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Polska spełniłaby nasze uzasadnione życzenia, Anglia zaś by przy tym nawet asystowała, gdybyśmy wówczas uzmysłowili Polakom niebezpieczeństwo nowego rozbioru Polski”. Dwinger, notabene autor kilku antypolskich pozycji, „oświecony” sensacją sprzedaną mu przez ambasadora von Schulenburga, rozmawiał później z kilkoma polskimi właścicielami ziemskimi, których majętności znajdowały się za Bugiem. Wszyscy zgodnie go zapewniali, że stojąc przed wyborem: utrata wszelkich praw w Gdańsku i korytarz przez Pomorze albo rozbiór kraju przez obie dyktatury i przejęcie tak wielkiego terytorium przez Moskwę, rządzący w Warszawie z całą pewnością skapitulowaliby przed Hitlerem i do Września by nie doszło. Jednak prawdę o
pakcie znał tylko Zachód, nie zaś najbardziej zainteresowana nim Polska.
Warszawa spoglądająca tradycyjnie lekceważąco na Wschód nie była świadoma konsekwencji paktu. Na wiadomość o podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow Beck zareagował ostentacyjnie lekceważąco. Podobnie w warszawskiej prasie wiadomość z Moskwy odnotowano zaledwie kilkuzdaniową notatką na dalszych stronach. Paweł Starzeński, osobisty sekretarz Becka, w książce „Trzy lata z Beckiem” ogranicza się ledwie do jednego lakonicznego zdania o tym pakcie: „23 sierpnia pękła największa bomba – Ribbentrop leci do Moskwy”. Jak na bombę trochę mało tekstu. Prawa ręka Becka, wiceminister spraw zagranicznych, Jan Szembek, tuba poglądowa szefa, jeszcze wiosną 1939 r. pisał do przyjaciela: „Nie wierzę, by Rosja chciała powrócić do wspólnej granicy z Niemcami, a w każdym razie byłoby dla nich niewygodne wiązanie się z góry z jedną ze stron. Ambasador Grzybowski pisał mi zresztą, że coraz więcej jest dowodów na to, iż odejście Litwinowa ma za swoje źródło niełaskę osobistą i nie oznacza zmiany kierunku polityki sowieckiej” (Litwinow
został zdjęty przez Stalina ze stanowiska szefa dyplomacji, ponieważ prowadził taktykę współdziałania z Anglią i Francją przeciw Hitlerowi – przyp. aut.). Jeszcze 29 sierpnia 1939 r. ambasador RP w Moskwie, Wacław Grzybowski, raportował do Warszawy, że wspomniany pakt „znacznie odciążył” sytuację, w jakiej znalazł się nasz kraj! Jak widać, opinie polskich dyplomatów i polityków rozmijały się całkowicie z rzeczywistością. Podobnie nie dopuszczali oni nawet myśli, że zachodni alianci prowadzą oszukańczą grę wobec Polski, że mogą przed Warszawą coś istotnego przemilczeć, ukryć. Nawet podpisując 26 sierpnia układ o wzajemnej pomocy z Polską, Anglicy nie pisnęli słowem, co nas czeka, chociaż znali także treść tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow.
Na wiadomość z Moskwy całkiem inaczej zareagował Londyn. Natychmiast zwołano posiedzenie rządu. Francuzi nawet obwiniali Polaków, że to oni swą nieustępliwością doprowadzili do podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Von Weizsacker, prawa ręka Ribbentropa, już 15 sierpnia 1939 r. przekazał ambasadorowi angielskiemu Neville’owi Hendersonowi informację, że Ribbentrop wybiera się do Moskwy. Berlin, jak widać, już wówczas usiłował naciskać w ten sposób na Warszawę, nie zdając sobie spawy, że Anglicy o tak ważnym fakcie Polaków nie poinformują. Przecież pierwszy wówczas po Hitlerze, ponoć „nasz” człowiek przy poszukiwaniu kompromisu, Hermann Göring, nieprzypadkowo zaaranżował spotkanie z ambasadorem RP, Józefem Lipskim, zaraz po podpisaniu paktu. Był rozczarowany, słysząc, że
Warszawa ledwie ten pakt zauważyła.
Hitler nie przypuszczał, że najlepsi sojusznicy Polski zatają przed Warszawą treść osiągniętego w Moskwie porozumienia. Tymczasem najlepsi sojusznicy tak właśnie postąpili, obawiając się, że w przeciwnym wypadku Polska zmięknie i przyjmie hitlerowskie ultimatum. Zachodowi byłoby to nie na rękę, bo po cichu żyli tam nadzieją, że po napaści na Polskę III Rzesza wcześniej czy później weźmie na cel swego największego wroga – komunistyczną Rosję. Kiedy zaś obaj dyktatorzy wykrwawią się doszczętnie, do gry włączy się Zachód.
Hitler, uzyskując dotychczas wszystko bez walki, kalkulował, że i tym razem to się uda dzięki paktowi. Widząc, że Warszawa nadal pozostaje niezłomna, Berlin doszedł do wniosku, że pakt Ribbentrop-Mołotow nie zrobił na Polsce żadnego wrażenia i że w tej sytuacji pozostaje jedynie wojna. Reakcja Warszawy rozumowanie takie usprawiedliwiała. Ten sensacyjny, nieznany dotychczas wątek można jednak uzupełnić powiedzeniem: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Warszawa dobrze postąpiła, odrzucając wówczas żądania Berlina. Do Września wprawdzie by nie doszło, lecz wcześniej czy później Trzecia Rzesza krok po kroku
podjęłaby kolejne próby wasalizacji Polski,
wplątania jej u swego boku w kontynuowanie agresji, z fatalnymi dla nas w ostatecznym rachunku skutkami. Nie mniej intrygująco rysuje się w całym tym temacie rola osobistego sekretarza ambasadora Schulenburga, Hansa von Herwartha, który przekazywał Zachodowi szczegóły montowanego paktu Ribbentrop-Mołotow. Historyk młodszej generacji, Eugeniusz Cezary Król, autor polskiego przekładu1, pisze we wstępie m.in.: „Na długo przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow Hans von Herwarth wdał się w tyleż pasjonującą, co ryzykowną grę: uznawszy, że polityka Hitlera popycha Niemcy ku wojnie, podjął próbę przeciwstawienia się niebezpiecznemu rozwojowi wydarzeń. Od jesieni 1938 r., a więc od kryzysu sudeckiego i konferencji w Monachium, spotykał się regularnie z dyplomatami włoskimi, a następnie z francuskimi i amerykańskimi w Moskwie i zdradzał im tajemnice państwowe III Rzeszy, w tym informacje o ściśle poufnych rokowaniach radziecko-niemieckich. Rankiem 24 sierpnia 1939 r., dosłownie w kilka godzin po podpisaniu na
Kremlu paktu Ribbentrop-Mołotow, von Herwarth przekazał urzędnikowi ambasady USA w Moskwie, Charlesowi E. Bohlenowi, tekst tajnego protokołu do tego układu!”. Eugeniusz Król informuje, że pojawiły się podejrzenia – zarzucone jednak – że von Herwarth pracował dla wywiadu zachodniego. A może by tak skierować dociekliwość w przeciwnym kierunku? Von Herwarth – jak sam pisze – w oczach hitlerowców jako niearyjczyk był cały czas na cenzurowanym. Musiał być więc już chociażby z tego powodu czujnie obserwowany przez wiadome służby. Mimo to utrzymuje na placówce ponoć dyskretne, lecz ożywione kontakty z dyplomatami USA, Włoch, Francji i wielokrotnie sygnalizuje im zarysowujące się zbliżenie Berlina z Moskwą. Stawiający dopiero pierwsze kroki w karierze dyplomaty młody człowiek ryzykuje głową za szpiegostwo, wiedząc, że uchodzi za podejrzanego? I to w okresie największych triumfów dyplomatycznych Hitlera? Prawo do nałożenia togi opozycjonisty, przeciwnika Hitlera von Herwarth wspiera w swej książce jedynie świadectwem
własnym. To trochę mało. Czy przypadkiem to nie Berlin zlecił von Herwarthowi (dla Zachodu najbardziej wiarygodnemu z ekipy w ambasadzie) puszczanie pozornie dyskretnie pary z ust, by tą drogą „zmiękczyć Polaków”, skoro nie pomogła ani wizyta Becka u Hitlera w Berchtesgaden, ani Ribbentropa w Warszawie w marcu 1939 r.? Wydaje się to logiczne, bo skoro Berlin chciał Polaków paktem zastraszyć, musiał zapoznać przeciwnika z jego treścią.
Eugeniusz Guz
Autor jest dziennikarzem, wieloletnim korespondentem w Niemczech
1 Hans von Herwarth, „Między Hitlerem a Stalinem”, Oficyna Wydawnicza Bellona, Warszawa 1992, str. 515. Wcześniej książka ukazała się w USA i Wielkiej Brytanii, następnie w RFN i we Włoszech.