Wrocławianin protestował przeciwko eksmisji
Wczoraj przechodnie na ulicy Bałuckiego nie wierzyli własnym oczom. Za oknem na trzecim piętrze, na prowizorycznej huśtawce siedział mężczyzna. W ten sposób Marek Siwicki protestował przeciwko eksmisji z mieszkania komunalnego.
08.07.2006 | aktual.: 08.07.2006 07:58
_ Gmina w geście litości zaproponowała mi lokal, a właściwie klitkę wielkości 17 mkw., bez łazienki i kuchni z latryną na podwórku denerwował się kilka godzin po dramatycznym zajściu Marek Siwicki. Ale ja nie przestanę walczyć o mieszkanie, w którym jestem zameldowany i płacę czynsz_ - dodał.
Siwicki od ponad 40 lat zameldowany jest w mieszkaniu przy ulicy Bałuckiego. Wczoraj rano miał się tam pojawić komornik. Przyszedł kilkanaście minut przed czasem, ale lokatora już nie było w domu. Wisiał za oknem razem z ogromnym transparentem, na którym napisał Protest przeciw eksmisji i oszustwu gminy i sądu.
Dodałbym jeszcze prokuratury, ale zabrakło mi miejsca - tłumaczył Siwicki. Próbowałem dotrzeć do wszystkich możliwych urzędników, prokuratury i sądów. Ale moja sprawa nikogo nie interesuje. Sąd wydał wyrok eksmisji i na tym dyskusja się kończy. Taka forma protestu to jedyne wyjście w mojej sytuacji - dodał.
Z lin do szpitala
Kilkadziesiąt osób zgromadzonych wczoraj przed południem pod budynkiem przy Bałuckiego było w szoku. Sąsiedzi przekrzykiwali się, o mały włos nie doszło do przepychanek. Policyjny negocjator namawiał zdesperowanego mężczyznę, by zszedł na dół. Udało się. Karetka pogotowia odwiozła go na obserwację do szpitala.
Pacjent nie wymaga hospitalizacji. Potrzebuje wsparcia i powinien być pod stałą opieką psychologa - powiedział nam lekarz dyżurny Kliniki Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu.
Konflikt o metraż
To dobry i spokojny sąsiad. Jest tu zameldowany od lat 60., nie ma z nim żadnych kłopotów. Wiem, że zawsze opłaca czynsz. Jego koszmar i walka z urzędnikami trwa od 10 lat. Wszystko zaczęło się, kiedy zmarła jego matka. Sąd orzekł, że pan Marek nie ma prawa do tego lokalu - opowiadała sąsiadka Jolanta Dudydna.
Źródłem konfliktu jest podjęta przed laty decyzja o podziale dużego mieszkania na dwa mniejsze. Ponad 64 metry kwadratowe zajmuje siedmioosobowa rodzina Malczewskich. Pan Marek w lokalu, w którym mieszkał razem z matką, miał do dyspozycji 35 metrów. Rodzina Malczewskich chce dostać prawa do całości. Twierdzi, że nie mieści się w swoim metrażu, dzieci śpią w kuchni, a sąsiad ma za dużo miejsca jak na jedną osobę. Rachunki płacimy osobno. Ten człowiek śpi wygodnie na tapczanie, a moje dziecko nie ma gdzie odrabiać lekcji - twierdzi Joanna Malczewska. Piszemy do kogo się da, żeby dostać większe mieszkanie. Lokalówce dałam cztery adresy pustostanów i nic - dodaje. Jej zdaniem, Marek Siwicki cały cyrk zrobił po to, żeby wywołać sensację.
Piotr Drab, krewny desperata, zapewnia, że to bardzo pogodny i spokojny człowiek, który nie miał się już gdzie zwrócić z prośbą o pomoc. Co prawda gmina przydzieliła mu lokal zastępczy na Oporowie, ale bez podstawowych udogodnień. Bez nadziei i odwołania
Urzędnicy potwierdzają, że protestujący lokator jest zameldowany przy ulicy Bałuckiego od ponad 40 lat. Jednak w 2002 roku sąd zadecydował o jego eksmisji. Gmina argumentuje, że przez dwa lata miał tymczasowe zameldowanie i faktycznie przez cały czas przebywał w Legnicy. W postępowaniu sądowym ten człowiek wykorzystał wszystkie przewidziane środki zaskarżenia. Nie udało mu się zmienić wyroku - tłumaczy Krystyna Paterek, kierownik działu lokali mieszkalnych urzędu miasta. Sąd, orzekając eksmisję, nie przyznał mu prawa do lokalu socjalnego. Mimo to nie pozbawiliśmy go dachu nad głową, zapewniając tak zwane tymczasowe pomieszczenie - dodaje.
Urzędnicy mają czas
Marek Siwicki zapewnia, że dalej będzie walczył. Przeszedł już drogę przez wydział lokali mieszkalnych, wiceprezydenta i prezydenta Wrocławia. Twierdzi, że w żadnym z tych miejsc nie spotkał się z dobrą wolą. Po tym, jak powiedziałem jednemu z urzędników, że mam trzy dni do eksmisji, usłyszałem ironiczną odpowiedź, że on ma dwa tygodnie na rozpatrzenie mojej sprawy - wspomina Siwicki. Całe nieporozumienie wynika z tego, że przez dwa lata opiekowałem się śmiertelnie chorą matką w Legnicy. W tym czasie pracowałem we Wrocławiu i czasem tu bywałem. Miałem taki charakter pracy, że większość czasu spędzałem poza domem. Tymczasem sąd uznał, że już nie mieszkam we Wrocławiu - zwierza się Siwicki.
(Polskapresse)