Wrocław. Zaginięcie płetwonurków w Sobótce. "Tam nie wchodzą przypadkowe osoby"
- Kopalnia Maria Concordia to zamknięty obiekt. Tam nie wchodzą ludzie z przypadku - mówi doświadczony nurek. W niedzielę podczas ćwiczeń trzy osoby nie wypłynęły na powierzchnię. Trwa akcja ratunkowa, w trakcie której wykorzystano specjalnego robota, który stwierdził, iż widoczność w wodzie jest zerowa. Po godz. 12 poinformowano, że znaleziono ciała dwóch nurków.
Zalana kopalnia Maria Concordia w Sobótce pod Wrocławiem to obiekt dla profesjonalistów, w którym szkoleni są nurkowie. To właśnie tam w niedzielę prowadzony był kurs, po którym trzech uczestników nie wypłynęło na powierzchnię. Ze względu na kiepską widocznością, akcję ratunkową przerwano w nocy. Została ona wznowiona po godz. 7.00 w poniedziałek.
Wrocław. Zaginięcie płetwonurków w Sobótce. "Tam nie wchodzą przypadkowe osoby"
Jako jedna z pierwszych na miejscu pojawiła się Grupa Ratownictwa Specjalistycznego OSP Starówka. - Pojawiły się dwa zastępy. Jeden złożony z trzech ratowników, oni dotarli na miejsce ambulansem, aby zabezpieczać akcję. Drugi zastęp zapewnił wsparcie logistyczne. Pojawił się specjalny namiot, ogrzewanie - opowiada jeden ze strażaków należący do GRS OSP Starówka.
Chociaż akcja ratunkowa została przerwana na kilka godzin, to ratownicy spędzili noc w Sobótce. Wiadomo, iż osoby, które nie wypłynęły na powierzchnię to dwóch instruktorów i jeden kursant. Z informacji uzyskanych przez WP Wrocław wynika, że w wieczornej akcji wykorzystano m.in. specjalnego robota. Urządzenie wyposażone w kamerę eksplorowało teren i uznano, że widoczność jest zerowa. Doszło bowiem do zamącenia wody.
Były premier wprost o konferencji ministrów: To było po prostu obrzydliwe
Jeden z nurków, z szacunku dla kolegów po fachu, nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem. Podkreśla jednak, że na teren zalanej kopalni Maria Concordia w Sobótce nie są wpuszczane osoby przypadkowe.
- To zamknięty obiekt, ośrodek mający na celu poprawianie umiejętności, zdobywanie wyższych uprawnień. Pan nie wejdzie tam z ulicy i nie dostanie zgody, by popływać - wyjaśnia i chwali sposób, w jaki zorganizowane są dawne tereny kopalniane w tym miejscu.
- My mówimy, że to jest tzw. pływanie z sufitem, bo nie ma możliwości wypłynięcia, gdy coś się dzieje. Kopalnia jest popularna wśród nurków i często wybierana na miejsce treningów. Zwłaszcza że oferuje różne stopnie zaawansowania. Jest tam wiele korytarzy wodnych, których trudność się różni. Ośrodek ma dobrą infrastrukturę, naprawdę nie można mu nic zarzucić. Chcę to mocno podkreślić, by ktoś nie doszukiwał się tutaj jakichś nagłówków - dodaje.
Wrocław. Szanse maleją z każdą minutą
W Sobótce pracują płetwonurkowie z Państwowej Straży Pożarnej z terenu całej Polski. Do kopalni przyjechali m.in. specjaliści z Opola, Żagania, Poznania i Gdańska. Wsparcia udzieliła też grupa ratownicza pracująca na co dzień w kopalniach należących do KGHM.
- To są najtrudniejsze warunki, w jakich można realizować akcję ratunkową. Zalana kopalnia, a zatem nie jest to teren naturalny, a stworzony przez człowieka - opowiada jeden ze strażaków.
Z kolei doświadczony nurek, z którym rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w Sobótce, nie jest optymistą. - Stało się coś bardzo przykrego. Szanse na to, że ci nurkowie wrócą na powierzchnię żywi są bardzo małe. W Sobótce nie ma poduszek powietrznych, czyli miejsc, gdzie można by się schować i zaczerpnąć powietrza. Musiałby wydarzyć się cud, aby oni przeżyli - podsumowuje.