Wrocław. Ekostraż tonie w zaległych fakturach. Organizacja może być kolejną ofiarą koronawirusa
Ekostraż we Wrocławiu od ponad 10 lat ratuje życie zwierzętom. Nie tylko tym domowym, ale również dzikim. Koronawirus sprawił, że dalsze funkcjonowanie organizacji stoi pod znakiem zapytania. Dlatego błaga ona o pomoc.
"Toniemy. Przygniata nas sterta niezapłaconych faktur, a nowe zobowiązania napływają codziennie. Pandemia dotknęła i nas, bardzo długo zwlekaliśmy z tym postem ale nie mamy już wyjścia. Bez Waszej pomocy nie przetrwamy" - takie słowa do swoich fanów na Facebooku skierowała Ekostraż na początku czerwca.
Koronawirus sprawił bowiem, że organizacja została pozbawiona funduszy, które do tej pory chętnie wpłacali sponsorzy. W lipcu otrzymała ona kolejny cios - wzrósł VAT na leki weterynaryjne z 8 do 23 proc. Efekt? Sterta niezapłaconych faktur.
Wrocław. Ekostraż tonie w zaległych fakturach. Organizacja może być kolejną ofiarą koronawirusa
Od momentu ogłoszenia zbiórki, na jej koncie znalazło się ponad 47 tys. zł. To tylko kropla w morzu potrzeb. Ekostraż założyła, że zgromadzi dzięki internautom 150 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że do końca akcji zostało 17 dni, zebranie takiej kwoty będzie graniczyć z cudem.
- Pieniędzy potrzebujemy już teraz. Mamy zaległe faktury do opłacenia na kwotę 80 tys. zł, a ciągle spływają nowe. Mamy kilka psów i kotów, które są leczone onkologicznie, a to są ogromne koszty - opowiada Honorata Kołodziejska-Karaś, która we wrocławskiej Ekostraży działa od samego początku, czyli ponad dziesięć lat.
Koronawirus dotknął organizacje pomagające zwierzętom na wielu płaszczyznach. Do tej pory regularnie organizowały one różnego rodzaju imprezy, w trakcie których zbierały datki, oferowały zwierzęta do adopcji i docierały do świadomości mieszkańców. Nowa rzeczywistość wynikająca z zagrożenia spowodowanego przez COVID-19 zmieniła reguły gry.
Ogródek znajdujący się prz siedzibie Ekostraży.
- Miewaliśmy dni otwarte. Dużo ludzi przychodziło, oglądało zwierzęta, brało je adopcji, dodatkowo sprzedawaliśmy wtedy gadżety i z tego były pieniądze. Zbieraliśmy czasem fundusze do puszek na mieście. Pandemia to wszystko zatrzymała - dodaje Kołodziejska-Karaś.
Również sponsorzy wstrzymali swoją pomoc, bo w dobie kryzysu gospodarczego niejednokrotnie sami walczą o przetrwanie. - Firmy, które same z siebie zgłaszały chęć pomocy, napisały nam wprost, że ze względu na pandemię koronawirusa wstrzymują takie działania. I taka cisza trwa już od paru miesięcy - zdradza jedna z założycielek wrocławskiej Ekostraży.
Kolejny problem pojawił się w lipcu. Wtedy wzrósł VAT na leki weterynaryjne - z 8 do 23 proc. - To jest dla nas cios, bo mamy często bardzo chore zwierzęta. Nasz największy koszt to weterynarze, bo leczenie kosztuje mnóstwo pieniędzy - stwierdza Kołodziejska-Karaś.
Wrocław. Ekostraż w dobie koronawirusa
W tej chwili w Ekostraży boją się jednego - drugiej fali koronawirusa, która może nadejść jesienią. Jeśli pierwsza pogrążyła organizację w kryzysie, to ta druga może ją dobić. - Będziemy musieli wymyślić nowy sposób zbierania środków, bo jesienią może być nowa pandemia. A nawet jak nie teraz, to w każdej chwili może przyjść inna - komentuje Kołodziejska-Karaś.
Ekostraż, podobnie jak inne organizacje, w dobie koronawirusa próbuje działać w internecie i w ten sposób szukać funduszy. Nie są to jednak działania tak skuteczne, jak te prowadzone w sposób tradycyjny. - Robimy chociażby bazarki online, oferujemy zakup różnego rodzaju produktów. Z tego zawsze są jakieś pieniądze, ale nie takie jak podczas imprez na żywo - mówi Kołodziejska-Karaś.
COVID-19 to dla tego typu organizacji nie tylko straty finansowe. Zagrożenie związane z chorobą sprawiło, że w tym najgorszym okresie Ekostraży brakowało rąk do pracy. Spora część studentów wróciła do swoich rodzinnych miast, inni przestali wychodzić z mieszkań i stosowali się do zasad ogólnokrajowej kwarantanny. - My dodatkowo przed samą pandemią rozpoczęliśmy projekt z wolontariatem wśród obcokrajowców. Musieliśmy to wszystko uciąć. Nie wiedzieliśmy z kim te osoby mają kontakt, skąd przyjeżdżają - zdradza Kołodziejska-Karaś.
Jeden z lisów uratowanych przez Ekostraż.
- Gdyby ktokolwiek z Ekostraży złapał koronawirusa, to wtedy wszyscy byliby na kwarantannie. I kto przyjeżdżałby tutaj do zwierząt? Teraz znów są wakacje i urlopy, więc to też ciężki czas. Bo ludzie nie adoptują zwierząt w tym okresie - dodaje.
Kołodziejska-Karaś ma świadomość tego, że Ekostraż powinna bazować na pracownikach, a nie wolontariuszach. Wtedy byłoby jej łatwiej opiekować się zwierzętami. Tyle że wracamy do palącego problemu - pieniędzy, a raczej ich braku. - Wolontariusz to jest wolontariusz. On może przyjść, ale nie musi. Oni przyjeżdżają z własnej woli i ja to rozumiem - opowiada Kołodziejska-Karaś.
Wrocław. Budynek Ekostraży wymaga remontu
Jakby Ekostraż miała mało problemów, to dodatkowo jej budynek wymaga generalnego remontu. Siedziba organizacji mieści się przy ul. Miłoszyckiej 67 na Psim Polu. - Budynek dostaliśmy od miasta w ramach umowy użyczenia na trzy lata. Okres ten kończy się w przyszłym roku. To była rudera totalna, gdy tu wchodziliśmy. Nie było okien, bo były zamurowane. Nie było drzwi, ogrzewania, wody, prądu - wspomina Kołodziejska-Karaś.
Wrocław nie zostawił Ekostraży samej sobie. Gdy przekazał jej budynek, za kwotę 100 tys. zł z miejskiej kasy udało się wyremontować część lokalu i dzięki temu został do niego podłączony gaz. - Całość prac remontowych pochłonęła jednak znacznie więcej środków. Musimy jeszcze ocieplić budynek, dach przecieka, co pokazały nam ostatnie deszcze. Musimy włożyć kolejnych 100-200 tys. zł w remont - wylicza Kołodziejska-Karaś.
Budynek Ekostraży wymaga gruntownego remontu.
W budynku żyje szereg zwierząt - głównie takich, które mogą być trzymane w środku. Psów czy kotów jest kilkadziesiąt, część w domach tymczasowych. Na zewnątrz znajduje się niewielki ogród, a w nim pomieszczenia dla dzikich istot. Znajdziemy tam lisy, jenoty, łabędzie, a nawet jeże. Tych ostatnich jest ponad sto.
Wrocław. Jak wygląda pomoc dla zwierząt w dobie koronawirusa?
Ktoś może się zastanawiać, jak wygląda pomoc dla zwierząt w dobie koronawirusa. Skoro COVID-19 można złapać niemal wszędzie, to czy Ekostraż zrezygnowała z ratowania życia zwierząt? Okazuje się, że nie.
- W tym najgorszym okresie mieliśmy bardzo dużo interwencji. Wyglądały tak samo. Zakładaliśmy maseczki, rękawiczki i jazda. Do tego trafiało do nas sporo kotów spoza Wrocławia, bo osoby, które je znajdowały nie mogły ich nawet oddać do weterynarza, bo gabinety się pozamykały - opowiada Kołodziejska-Karaś.
Gdyby w siedzibie Ekostraży działał gabinet weterynaryjny, jej życie stałoby się łatwiejsze. Wolontariusze często bowiem interweniują w środku nocy, a we Wrocławiu tylko dwie kliniki działają całodobowo. W efekcie Ekostraż bardzo często tkwi kilka godzin z potrąconym jeżem czy kotem w gabinecie na terenie miasta.
- Tyle że my nie mamy miejsca w swoim budynku na gabinet weterynaryjny. Jakbyśmy chcieli mieć takowy, to musielibyśmy mieć jednego lekarza dla zwierząt domowych, a drugiego dla dzikich. Nie mamy na to warunków ani możliwości. Trzeba byłoby wyposażyć gabinet i opłacić jeszcze pensje weterynarzy. Nie ma na to pieniędzy - podsumowuje jedna z założycielek Ekostraży.
Pomieszczenia dla zwierząt na terenie Ekostraży.
Kołodziejska-Karaś działa w Ekostraży od ponad 10 lat. Zauważyła, że w tym okresie wzrosła świadomość wrocławian. Coraz częściej dzwonią i piszą, przekazują informacje o zaniedbanych czy potrąconych zwierzętach. To cieszy, ale też sprawia, że rachunki Ekostraży rosną, a pieniędzy w dobie koronawirusa ubywa. Dlatego organizacja znalazł się na skraju przepaści.
Czytaj także: Dolina Baryczy. Marszałek województwa na ratunek
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.