Wrocław. Dziwny sezon w Teatrze Polskim. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy"
Jak w szekspirowskim dziele toczyło się życie teatralne w tym niepowtarzalnym dla kultury na całym świecie sezonie 2020/21. Oby nie było już nigdy żadnych bisów. Na finał tego czasu, raz z widzami, raz bez nich - "Kaligula". To prawdziwe fiero forte finale, więc niech będzie przy pełnej widowni, bo warto.
Twierdzenie, że pandemia mogła przyczynić się do czegoś dobrego, jest ryzykowne i nieeleganckie. Ale jak inaczej skwitować to, co zdarzyło się od marca zeszłego roku w teatrze, który zmagał się - od wiadomych wydarzeń, klimatów, rządów, zmian i strat personalnych w tym przybytku - z ogólnopolskim kataklizmem pijarowym. Ale placówka tak walecznie zmierzyła się z koronawirusowym szaleństwem, że może tak być, że to bohaterstwo ujmie teatralny światek, który da Polskiemu szansę na nowe życie. Być może więc kroi się tu wzruszający patetyczny koncert, jak przed wieloma laty na zakończenie gali XV PPA, gdy na tejże scenie wszystkie gwiazdy do upadłego śpiewały "Co by się nie działo, teatr musi grać".
Teatr Polski zagrał, wbrew wielu przeciwnościom, zadziwiająco ciekawie. I nawet jeśli statystyki onlinowej widowni nie rzucały na kolana, komuś to spotkanie z teatrem na sieciowych łączach jakieś szczęście oraz odpowiedzi dało. Szczerze to ujmując, naprawdę nie możemy sobie pozwolić we Wrocławiu na zepsuty teatr, zbyt go potrzebujemy, zatem niech to naprawdę będzie droga ku dobrym czasom.
Sezon - w analogowych planach - miał być podwójnie jubileuszowym. Bo minęło 75 lat od pierwszego polskiego przedstawienia, tworzonego przed pierwszych odważnych osadników, przybywających na obce terytoria i usiłujących uczynić je swoim światem. Druga "okrągła" okazja to setne urodziny ważnego dla tych ziem twórcy, Tadeusza Różewicza, duchowego patrona sceny.
Nie udało się sprawić, by te znaczące jubileusze wybrzmiały dostatecznie dobrze - nie było ku temu warunków w zamrożonej kulturze. Ale światła reflektorów ujrzało siedem premier, z różnych repertuarowych rejestrów, a to chyba nie jest najgorzej.
Wrocław. Dziwny sezon w Teatrze Polskim. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy". No więc "Jak wam się podoba"?
"Błękitny Pies", według prozy Beaty Majchrzak, w reżyserii Agaty Skowrońskiej był wrześniową premierą w 2020 roku, na start sezonu. Ale było niemal pewne, po wiosennym epizodzie z COVID-19 w głównej roli, że nie ma większych perspektyw na pielgrzymki młodych widzów na sympatyczny familijny spektakl muzyczny. A ponieważ... "teatr musi grać", twórcy podjęli misję bezprecedensową; dzieci z rodzicami mogły zasiąść przed komputerami.
Potem zrobili to widzowie dorośli, kiedy okazało się, że monumentalna, wielkoobsadowa produkcja, przygotowywana przy ogromnym nakładzie pracy zespołu, w realu, nie może być zaprezentowana widowni. "Zmierzch - świtem…", na podstawie twórczości Izaaka Babla, w reżyserii Jana Szurmieja, był wydarzeniem na miarę tych "Ślubów panieńskich" Fredry, które uroczyście zainaugurowały we Wrocławiu sezon 1945/1946, a które uznaje się za początek działalności Teatru Polskiego w niemieckim dawniej mieście.
Bo pierwszy raz w historii tej sceny premiery w dwóch obsadach odbyły się online. Wielki szacunek, że tak prędko teatr zorganizował instrumentarium, pozwalające na transmisję na naprawdę dobrym poziomie; trzeba było przecież w gorączce wdrożyć systemy, które dawały widzom wieloplanową percepcję.
Inaugurujące obchody Roku Różewiczowskiego "Białe małżeństwo" - całkiem dobry spektakl, z ciekawą koncepcją na zagospodarowanie skandalizującej obyczajowo w przeszłości ramotki, dziś nie do końca przystającej do współczesnej obyczajowości - w reżyserii Martyny Łyko, udało się kilka razy zagrać z publicznością, ale "Kaligula" Alberta Camusa w reżyserii Roberta Czechowskiego do zobaczenia był tylko w sieci.
Teraz jest okazja, by ten ciekawy spektakl zobaczyć w tradycyjnych okolicznościach. Będzie właśnie ponowna premiera tego ciekawego, punkowego, odważnego przedstawienia, z zachwycającymi i niepokojąco pięknymi kostiumami i scenografią, stworzonego przy udziale nie tylko dobrych aktorów, ale genialnych tancerzy, którzy na scenie dokonują niemożliwego.
Wrocław. "Kaligula" w reżyserii Roberta Czechowskiego. To dziwny i pięknie niepokojący punkowy teatr
W sobotę i niedzielę, 26 i 27 czerwca, na widowni Dużej Sceny imienia Jerzego Grzegorzewskiego zasiądą widzowie. Warto tam być, bo to teatr, za jakim można było wyć z tęsknoty w pandemicznych miesiącach.
Ale ten finał nie znaczy, że kończy się aktywność w Teatrze Polskim. Trwają już próby do premier powakacyjnych. Jeszcze w sierpniu zaprezentowany będzie spektakl teatru tańca "Skin hunger" w reżyserii i choreografii Josepha W. Altera - koprodukcja z Fundacją ArtTrakcja.
W jesiennych planach repertuarowych wrześniowa premiera "Lotu nad kukułczym gniazdem" Dale’a Wassermana na podstawie powieści Kena Keseya, w reżyserii Cezarego Ibera. W październiku, w setną rocznicę urodzin Tadeusza Różewicza, do zobaczenia będzie "Stara kobieta wysiaduje" w reżyserii Grzegorza Brala.