"Wprost": Wojny hybrydowej nie będzie
Obecne wzmocnienie wschodniej flanki Sojuszu nie jest wystarczające do powstrzymania Rosji. Jeśli Putin zdecyduje się na konfrontację z NATO, nie będzie się bawił w wojnę hybrydową, tylko zaatakuje z zaskoczenia wszystkimi siłami, które zgromadził przy granicy - mówi "Wprost" David Shlapak, ekspert RAND Corporation.
Jakub Mielnik: Jak powstrzymać Rosję?
David Shlapak, ekspert RAND Corporation: Wojny wszczyna się, zakładając, że strategiczne cele można osiągnąć szybko i niskim kosztem. Atakujesz, zwyciężasz i wracasz do domu przed Bożym Narodzeniem. My w USA tak kalkulowaliśmy w 2003 r. Mieliśmy najechać Irak, obalić Saddama i szybko wrócić do domu, okryci sławą wyzwolicieli. Szukając sposobów odstraszania Rosji, trzeba przede wszystkim unikać dostarczania Putinowi sposobności do myślenia, że szybkie zwycięstwo jest możliwe.
A jest możliwe?
Krótka wojna to jedyna, jaką Rosja może wygrać z NATO. Putin zwyczajnie nie ma szans z Sojuszem postawionym w pełen stan gotowości. Jeśli chce z nami walczyć, musi wygrać szybko. Trzeba stworzyć taki scenariusz wojny, który uniemożliwi mu szybkie zwycięstwo i wpędzi Rosję w wyczerpujące zmagania ze zjednoczonym Sojuszem. I to są minimalne kryteria, które należy spełnić, żeby odstraszać Rosję.
Warszawski szczyt NATO tworzył takie warunki?
Z naszych analiz wynika, że do skutecznego studzenia agresywnych zapędów Rosji potrzeba trzech ciężkich brygad, wyposażonych w broń pancerną i artylerię, obecnych na polu walki w momencie, gdy wojna się zacznie, i kolejnych czterech w gotowości do szybkiego rozmieszczenia na froncie. To jest w sumie siedem brygad, które są potrzebne do obrony krajów bałtyckich, najbardziej narażonych na atak.
Sojusz zdecydował o wysłaniu znacznie mniejszych sił, rozproszonych od Estonii po Rumunię.
Ale to jest krok w dobrym kierunku. Trzeba pamiętać, że Sojusz to wielki statek. Manewrowanie taką jednostką jest trudne, zrobienie ostrego zakrętu wymaga czasu. Dlatego my nie mówimy o wielkim zwrocie, tylko o przeniesieniu się z rzeczywistości, w której zmartwieniem jest zebranie batalionu zdolnego do wyjazdu do Afganistanu, do świata, w którym trzeba skupić się na misji, do której NATO zostało kiedyś powołane. Chodzi o obronę integralności terytorialnej i politycznej niezależności krajów członkowskich zgodnie z artykułem 5 Karty Atlantyckiej. To jest wielka zmiana i jej wprowadzenie wymaga czasu. To, co się stało w Warszawie, to ważny krok w tym kierunku. Mam nadzieję, że nie jest to krok ostatni, bo z naszych analiz wynika, że potrzeby są większe. Sytuacja się poprawia, ale nie jest to decydująca zmiana.
Część strategii natowskiej na Wschodzie opiera się na możliwościach polskiej armii, które znacznie się poprawiły. Jednak nasi generałowie twierdzą, że w razie ataku rosyjskiego będą zdolni bronić się najwyżej trzy dni. Czy NATO jest w stanie zmobilizować posiłki w tak krótkim czasie?
Trzeba pamiętać, że nie tylko wzmacniamy obecność wojskową w regionie, ale też rozbudowujemy infrastrukturę potrzebną do szybkiego przemieszczania sił na wschodnią flankę. Przenosimy nasze magazyny z amunicją, rozwijamy nowe koncepcje rozmieszczenia sił powietrznych, a także zdolności do przekraczania granic państw członkowskich przez siły NATO. Polska nie powinna i nie może zakładać, że będzie walczyć samotnie.
A gdyby Putin zdecydował się jednak na konfrontację z NATO, gdzie i jak by się to zaczęło?
Jest kilka szkół. Wedle jednej Rosjanie mogą próbować powtórzyć scenariusz ukraiński, stopniowo destabilizując sytuację, opierając się na siłach separatystycznych, siejących zamęt polityczny i społeczny, aż doprowadzi on do wybuchu regularnej wojny.
To się może przydarzyć w Estonii i na Łotwie, ale już nie w Polsce, gdzie nie ma większych skupisk Rosjan.
Dlatego moim zdaniem Rosjanie mogą zastosować inną strategię. Wojna hybrydowa sprawdziła się na Ukrainie, ale w razie starcia z krajem natowskim jest mało prawdopodobne, żeby Rosja ją powtórzyła, bo już jej pierwsze stadia mogą łatwo zdradzić prawdziwe intencje. W pewnym momencie nawet NATO może się zorientować, co się dzieje, i zacząć wysyłać wojska, żeby przeciwdziałać eskalacji zagrożenia. Dlatego uważam, że jeśli Rosja uzna, że akcja militarna przeciw NATO leży w jej interesie, spróbuje wykorzystać element zaskoczenia, przechodząc szybko do konwencjonalnego ataku, zanim Sojusz zdąży zmobilizować swoje siły.
Jak wyglądałoby to w przypadku Polski?
Mogłoby się to zacząć od niezapowiedzianych manewrów na dużą skalę. Jeśli celem byłaby Polska, Rosjanie pewnie podjęliby wspólne manewry z Białorusią, wyprowadzając atak od wschodu i od północy, z obwodu kaliningradzkiego. Nie analizowaliśmy dotąd szczegółowo scenariusza ataku na Polskę, bo wasz kraj jest dla Rosji celem znacznie trudniejszym niż kraje bałtyckie. Poza tym nie podzielamy pesymizmu waszych generałów dotyczącego zdolności opierania się ewentualnej rosyjskiej agresji.
NATO miało dotąd komfort przewagi nad każdym potencjalnym przeciwnikiem. Jaki obecnie jest układ sił między Rosją i Sojuszem?
Całościowo Sojusz ciągle zachowuje przewagę nad Rosją. Nasze połączone siły są większe, lepiej wyszkolone i lepiej wyposażone. Ale wojny, zwłaszcza krótkie, a na takiej zależy Rosji, są toczone nie za pomocą potencjału, tylko realnych sił, które w danym momencie są zdolne stanąć do walki. Rosja może ogólnie ustępować NATO, ale w najbardziej zagrożonym regionie, czyli w krajach bałtyckich, ma przewagę nad siłami, które Sojusz może tam szybko wysłać. Obecnie sytuacja na wschodniej flance wygląda tak, że Rosjanie tu są, a nas nie ma. Oczywiście, jeśli NATO miałoby sześć tygodni na mobilizację, Rosjanie nie mieliby szans, ale w razie wojny Putin nie da nam sześciu tygodni.
A co z gotowością do walki i determinacją liderów do wypełniania zobowiązań sojuszniczych?
Szczyt potwierdził zobowiązania sojuszników zachodnich do obrony krajów bałtyckich, Polski, Rumunii i całej wschodniej flanki. Ciężko jednak powiedzieć, co by się wydarzyło w chwili próby. Wierzę jednak, że Sojusz zachowałby jedność, wystarczającą na zdecydowaną odpowiedź. W końcu NATO jest na tyle silne, na ile silne są kraje członkowskie. To jest wyzwanie, z którym Sojusz tak duży i różnorodny jak NATO codziennie się mierzy.
A jaka będzie reakcja Rosji na wyniki szczytu?
Łatwa do przewidzenia. Będą się wściekać, irytować i ciskać, miotając najcięższe obelgi i najgorsze groźby. Już zapowiedzieli wzmocnienie swojego zachodniego okręgu wojskowego. To będą dwie dywizje, ale byłbym zaskoczony, gdyby były jeszcze jakieś większe ruchy na tym kierunku. Są precyzyjne granice ich możliwości. To nie jest przecież stara sowiecka armia, dysponująca 200 dywizjami. Ostatecznie odpowiedź na wzmocnienie wschodniej flanki będzie więc głównie retoryczna. To działa jak przeceny na giełdach w oczekiwaniu na złe wieści, które mogą zachwiać kursem akcji, a które służą czyszczeniu raportów kwartalnych. Sądzę, że NATO już dokonało takiej przeceny w oczekiwaniu na reakcję Rosji.
Mówi pan o retorycznej odpowiedzi, ale czy to wszystko nie jest kwestią retoryki? Wzmocnienie wschodniej flanki będzie pretekstem do stwierdzenia, że Moskwa miała rację, mówiąc o parciu Paktu na wschód.
Na potrzeby wewnętrzne Putin z pewnością tak to przedstawi. Ale niezależnie od tego, co zrobiłoby NATO, i tak by to w ten sposób przedstawił. Samo istnienie Paktu wystarcza Rosjanom do oskarżania nas o tworzenie zagrożenia. Z punktu widzenia wewnętrznego monologu Putina, to, co zrobi lub czego nie robi NATO, nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest, jak my zareagujemy na rosyjskie oskarżenia. Nasza odpowiedź powinna sprowadzać się do okazania żartobliwego zdziwienia: poważnie? Cztery bataliony NATO pomaszerują na Petersburg? Naprawdę?
Jeśli się tego rzeczywiście boją, to tylko ujawniają swoją słabość.
No właśnie. To jest czysto obronne działanie, obliczone na wsparcie naszych sojuszników i pokazanie Rosji, że jeśli będą próbowali w jakikolwiek sposób zdestabilizować sytuację w krajach NATO, Sojusz stanie w ich obronie. Nie mamy przecież agresywnych planów wobec Rosji i oni doskonale o tym wiedzą. Od 20 lat mają stałe przedstawicielstwo w kwaterze głównej Sojuszu i doskonale wiedzą, jak to wszystko działa. Wiedzą, że nie chcemy ich atakować. Co więcej, my wiemy, że oni to wiedzą. Musimy więc jasno pokazać, jakie są fakty. Nie możemy kontrolować tego, co Putin mówi swoim ludziom, ani w co zdecydowali się wierzyć. Mamy jednak wpływ na naszą narrację i możemy kontrolować nasze reakcje na to, co oni mówią.