"Wprost": UOP chciał wykorzystać teczkę Lecha Kaczyńskiego
W 1993 r. Urząd Ochrony Państwa próbował
wykorzystać do inwigilacji prawicy teczkę obecnego prezydenta
Lecha Kaczyńskiego - wynika z dokumentów, do których dotarł
tygodnik "Wprost". Według tygodnika, ofiarą prowokacji tajnych
służb padł też obecny szef MSWiA Janusz Kaczmarek.
11.02.2007 17:30
Jak napisał "Wprost", gdy kończyła się PRL, esbek z Trójmiasta Jerzy Frączkowski ukrył w swym gdyńskim domu teczki kluczowych działaczy opozycji z Wybrzeża. Wśród nich były materiały dotyczące Lecha Wałęsy, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa oraz Lecha Kaczyńskiego.
Na początku lat 90. informacja o posiadanych przez Frączkowskiego materiałach trafiła do Urzędu Ochrony Państwa.
Aby przejąć teczki, UOP zorganizował prowokację, fingując międzynarodową transakcję sprzedaży uranu. Śledztwo w sprawie handlu materiałami radioaktywnymi nadzorował obecny szef MSWiA Janusz Kaczmarek, wówczas prokurator rejonowy w Gdyni - czytamy w artykule Doroty Kani, którego fragment opublikowano na stronach internetowych tygodnika.
Przyznaję, że padliśmy wtedy ofiarą prowokacji służb specjalnych - mówił tygodnikowi Kaczmarek. Jak dodał, wszystko wskazuje na to, że sprawa przerzutu uranu była fikcyjna, choć wówczas wydawało mu się, że dowody są mocne.
Pod koniec lutego 1993 r. do Frączkowskiego, wtedy biznesmena i współwłaściciela spółki Atom, przyszedł klient zainteresowany kupnem materiałów promieniotwórczych.
Frączkowski nie wiedział, że transakcja została zmontowana przez służby specjalne po to, by wejść do jego mieszkania i wykraść teczki opozycjonistów. Do sfinalizowania transakcji z Frączkowskim miało dojść 5 marca 1993 r.
Tego samego dnia funkcjonariusze UOP przeszukali mieszkanie Frączkowskiego i znaleźli teczki opozycjonistów. Jak podkreślono w artykule, esbeckie dokumenty nigdy nie dotarły jednak do prokuratury. Trafiły najpierw do gdańskiej delegatury UOP, a stamtąd - w konwoju jednostki specjalnej Grom - do Warszawy.
Od tej pory ślad po nich zaginął. Okoliczności tamtej sprawy doskonale zapamiętał Janusz Kaczmarek. Jak mówi "Wprost", gdy zorientował się, że UOP zabrał dokumenty, napisał pismo interwencyjne do szefa gdańskiej delegatury UOP. Odpowiedź nigdy nie nadeszła - dodał.
Jak ustalił tygodnik, zabezpieczone u Frączkowskiego dokumenty i mikrofilmy trafiły do konspiracyjnego lokalu UOP w Warszawie. UOP zamierzał ich użyć do inwigilacji prawicy będącej wówczas w opozycji do obozu Lecha Wałęsy, w tym do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego - czytamy.
Na Kaczyńskiego nie było jednak nic, co można by wykorzystać do jego kompromitacji. Według rozmówców "Wprost", teczka Lecha Kaczyńskiego mogła trafić do zespołu płk. Jana Lesiaka, który zajmował się inwigilacją prawicy.
W 2005 r. Lech Kaczyński otrzymał status pokrzywdzonego. Przejrzał wtedy swoją teczkę. Nie ukrywał, że jest zawiedziony. Jak mówił w rozmowie z "Wprost": Część dokumentów to po prostu śmieci. Bezpieka o wielu rzeczach nie wiedziała, czasem po prostu zmyślała. Zresztą papiery są mocno niekompletne.
Według tygodnika, wszystko wskazuje na to, że przetrzebienie teczki obecnego prezydenta nastąpiło właśnie w 1993 r.