PublicystykaWpędzamy dzieci w poczucie niższości, a z rodziców robimy potwory. Zaklęty krąg

Wpędzamy dzieci w poczucie niższości, a z rodziców robimy potwory. Zaklęty krąg

Matka zalewa córkę falą pretensji: że się nie uczy, że jest wulgarna, że jest zmorą nauczycieli, a jej miejsce jest w poprawczaku. Słyszy to cały wagon ludzi. Zastanów się, jak byś zareagował w tej sytuacji.

Wpędzamy dzieci w poczucie niższości, a z rodziców robimy potwory. Zaklęty krąg
Źródło zdjęć: © WP.PL
Maria Cywińska

Zwykłe popołudnie. Wbiegam do metra w ostatniej chwili. Siadam gdzieś w środku wagonu, już tylko kilka wolnych miejsc, torbę kładę na kolanach. Nagle słyszę oburzony męski głos: „Czemu pani tak na nią wrzeszczy? Niech się pani uspokoi!”.

Podnoszę głowę i zdaję sobie sprawę, że jestem w samym środku awantury. Po mojej prawej mężczyzna w średnim wieku, po mojej lewej dość młoda kobieta otoczona dziećmi.

- Pan się nie wtrąca, to nie pana sprawa! Nie będę z panem rozmawiać – odpowiada mu chrypiącym głosem.
- Jak to nie moja? Wrzeszczy pani na cały wagon na córkę, wszyscy słyszymy, czy nie sądzi pani, że takie rzeczy załatwia się w domu?
- Pan nie wiesz, przez co ja przechodzę! – stwierdza kobieta i odwraca się od niego plecami. W stronę swoich dzieci. Jedno w wózku, może dwa lata, może trochę więcej, niedawno musiało coś jeść, bo brudna buzia i ręce. Wpatrzone w matkę. Drugie stojące obok, z sześć lat, dziury w spodniach na kolanach, znoszone trampki. Wpatrzone w matkę. I trzecie, córka, późna podstawówka, włosy spięte w kucyk, niezbyt czysta biała koszulka, spódnica, równie znoszone trampki. Całkowicie niewpatrzona w matkę. Wzrok skupiony gdzieś w oddali. Bardzo poważna twarz. Bardzo spięte usta. Na granicy płaczu.

Kolejny głos z publiczności. Że tak nie można, że to dziecko na pewno nie jest takie złe. Że przecież wszystko jeszcze można naprawić.
- No i widzisz! – matka patrzy na córkę – To przez ciebie jestem w nerwach. Oddam cię do poprawczaka, przegięłaś. Zadzwonię do kuratorki i oddam. Już nie dam rady – kobieta rzeczywiście krzyczy. Siedzę kilka metrów od niej, a słyszę wszystko wyraźnie, pomimo hałasu metra. Kolejna stacja, ludzie wsiadają. Robi się trochę tłoczno. Ale jej to nie przeszkadza. Tym razem do mężczyzny, przez pół wagonu.
- Miała wszystko poprawić i co? I nic nie poprawiła. Cały rok nic nie robiła! A ja się tylko wstydu najadłam. Że pyskuje nauczycielom! Tępa jesteś! – zwraca się do dziecka. – Tępa i chamska! Miałaś szansę i nie skorzystałaś. Nic już z ciebie nie będzie!

A dziewczynka stoi i nic nie mówi. Jej bracia też milczą. Ten młodszy wstaje z wózka, matka je odruchowo usadza, on ponownie, ona znowu je usadza, w końcu traci cierpliwość i sadza je mocno, za mocno. Chłopiec zaczyna płakać, brat go uspokaja.
Ktoś znowu jej zwraca uwagę, właściwie cały wagon się przygląda temu, jak ona jest zmęczona, sfrustrowana i bezradna.
- Nie może pani tak się zachowywać wobec dzieci!
- Odczepcie się ode mnie! Mogę robić, co chcę! To nie wasze dzieci, moje!

Mężczyzna po prawej wstaje, to jego stacja, patrzy jeszcze raz w stronę kobiety z dziećmi, coś chce powiedzieć, w ostatniej chwili jednak milknie i wysiada. W wagonie już ciasno, ludzie przestają się interesować, gwar jest większy. I wtedy wstaje młoda dziewczyna, dwadzieścia parę lat, i podchodzi do kobiety.
- Czy mogę jakoś pomóc? Może warto, żeby skorzystała pani z pomocy psychologa?
Kobieta patrzy na nią nierozumiejącym wzrokiem. – Psychologa? Była u psychologa! Nic nie pomogło. W poprawczaku będzie miała psychologów, ile wlezie.

- Ale ja mam na myśli panią – dziewczyna dodaje. – Pani potrzebuje pomocy, wygląda pani na zmęczoną. A sposób, w jaki się pani zwraca do swojej córki, na pewno nie rozwiąże waszych problemów.

- A co się pani wtrynia w nieswoje sprawy? Ma pani dzieci? Wie pani, co to znaczy wychowywać takiego łobuza? Takie niegrzeczne dziecko? Same kłopoty przez nią mam! – kobieta jest znowu na granicy krzyku.

I zaczyna opowieść o tym, jak córka bije się z innymi dziećmi. O tym, że musiała zmieniać jej szkołę, bo z poprzedniej została wyrzucona. O tym, że się nie uczy, nie potrafi spamiętać żadnej lekcji i że odzywa się wulgarnie do kolegów i nauczycieli. Że jest zagrożona z dziewięciu przedmiotów i dyrektorka sugeruje kolejną zmianę szkoły. Że mają kuratora, bo młoda lubi przeglądać cudze plecaki i szafki.

- Ja ją oddam. Pani też by oddała. Z tego dziecka już nic nie będzie.
- Niech pani tak nie mówi. Nie przy niej – odpowiada dziewczyna. Próbuje coś powiedzieć córce, pyta, czemu nie chce się uczyć, ale młoda się nie odzywa. Bracia zajmują się sobą. Matka bawi się niezapalonym papierosem, nerwowo przekładając go między palcami. I co parę chwil pokrzykuje na córkę. A my wszyscy obserwujemy dyskusję, która stanowczo nie powinna odbywać się w miejscu publicznym.

Już moja stacja. Wstaję, przeciskam się w stronę drzwi, przechodzę tuż obok córki i w dziwnym odruchu nachylam się do niej, mówiąc: „Różne rzeczy będziesz o sobie słyszała w życiu, ale pamiętaj: jesteś w porządku. Niezależnie od tego, jakie masz oceny i jak wiele w życiu nabałaganiłaś, jesteś w porządku.” Dziewczynka patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem, matka nie reaguje. A ja wysiadam. I zaraz żałuję swojej odruchowej reakcji, bo przecież nie znam historii tego dziecka, nie wiem, dlaczego matka ma z nią taki problem. Czy to jej własna agresja przyczyniła się do zachowania młodej, czy jakieś inne wydarzenia? Nic nie wiem, a wtrąciłam się. Chciałam, żeby młoda usłyszała dziś choć jedną informację pozytywną. I weszłam z butami w jej życie, choć nikt mnie o to nie prosił.

Wchodzę do domu. Zastanawiam się, na ile byliśmy świadkami krzywdy rzeczywiście wymagającej interwencji, a na ile wtrąciliśmy się z przyzwyczajenia, bo najłatwiej jest komentować cudze macierzyństwo. Zmęczona matka z trudnym dzieckiem. Dziewczynka nie chce się uczyć, sprawia kłopoty wychowawcze, matka wstydzi się jej zachowania i zapewne ma poczucie winy, że sobie z nią nie radzi. Trudny, duszny dzień, który się dla nich zakończył niedobrymi informacjami od dyrektorki. Być może trzeba będzie znaleźć nową szkołę. Każdy, nawet najbardziej cierpliwy rodzic by się zdenerwował.

Pewnie przed moim wejściem do wagonu metra toczyła się jakaś rozmowa między matką a córką. Może monolog matki. Młoda może milczała, a matka – bezsilna i niekoniecznie wyposażona w sensowne narzędzia wychowawcze – krzyczała coraz głośniej. Bo nic nie docierało. A tu ludzie się wtrącają. Najpierw jakiś facet, co to nie ma o niczym pojęcia, z odległości kilku metrów pokrzykuje. Za chwilę inne dziewczę zawraca głowę, pewnie studentka psychologii, może resocjalizacji, wydaje jej się, że cały świat uratuje. A na koniec podchodzi jakaś baba i wmawia córce, że z nią wszystko w porządku. A przecież nic nie jest w porządku.

Z jakichś przyczyn wydaje nam się, że każde dziecko nasze jest i że mamy prawo wiedzieć, czemu ono nie ma czapeczki i czy nie jest mu za zimno. Naruszamy granice cudzego rodzicielstwa od pierwszych dni, a nawet wcześniej, gdy bez pytania dotykamy brzuchy ciążowe. To prawda, że na przemoc i agresję fizyczną trzeba natychmiast reagować, żeby pod naszym okiem albo za naszą ścianą nie doszło do tragedii. Ale w temacie codziennego wychowywania nie mamy prawa wysyłać obcych rodziców na karny jeżyk tylko dlatego, że nam się wydaje, że postępują niewychowawczo. Kwestionując autorytet matki w oczach córki, nie pomagamy matce być lepszą matką, za to mówimy córce, że jest pod złą opieką.

I nawet jeśli matka niewłaściwie się zwracała do córki i angażowała pół wagonu w swoje prywatne sprawy, to nikt z nas jej nie pomógł. Za to zrobiliśmy z niej potwora. W oczach córki i – co prawdopodobnie gorsze – w jej własnych też.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)