ŚwiatWozem Drzymały przez Amerykę

Wozem Drzymały przez Amerykę

Jack i Brenda Cole mieli wszystko, czego pragnie Amerykanin: dom na przedmieściach Dallas, letniskowy bungalow, dwa samochody, motorówkę i motocykl. Szafy były pełne, bo jako specjaliści komputerowi w Xerox i Unisys musieli chodzić do pracy w "business suits", a wieczorami też trzeba się ubrać.

Wozem Drzymały przez Amerykę
Źródło zdjęć: © AFP

07.06.2005 | aktual.: 07.06.2005 12:48

Dziś mieszkają w "RV" (recreational vehicle - karawan), samowystarczalnym domu na kółkach ciągniętym przez furgonetkę- Dodgeĺa z silnikiem diesla. Przemieszczają się nim po całych Stanach, zatrzymując się na "RV-parkingach", albo na terenach federalnych, gdzie można parkować za darmo. Ostatnio nawet na upalnych pustyniach południowego zachodu. Jack ma doświadczenie w polowaniu na grzechotniki.

W maleńkiej szafie w karawanie jest miejsce tylko na kilka łaszków. Nie muszę już chodzić do pracy w garniturze - mówi Jack. 10 lat temu sprzedali oba domy, jacht i samochód i zamieszkali w RV. Żyją ze zbierania złota.

Postanowiliśmy zmienić styl życia. Zabrało nam dwa lata, żeby wszystko sprzedać i wyruszyć w drogę. Chcieliśmy być wolni. Pogoń za dolarem to błędne koło - mówi Brenda.

Oboje byliśmy profesjonalistami, ale prawie połowę zarobków musieliśmy oddawać w podatkach. Pracowaliśmy po 60-70 godzin tygodniowo i prawie nie mieliśmy czasu na wspólne wakacje. A lubimy łowić ryby, podróżować... To wszystko po prostu nie było tego warte - dorzuca Jack.

Jack i Brenda, współcześni koczownicy, nie są sami. Coraz więcej Amerykanów w wieku przed- i emerytalnym wycofuje się z "wyścigu szczurów" i wybiera wędrówkę. Najczęściej w "RV". Według ostrożnych szacunków, jest ich już około pół miliona. Mają swoje strony internetowe, na których dogadują się jak lobbować kongresmanów o rozszerzenie praw parkowania swoich amerykańskich wozów Drzymały.

W 1995 roku Xerox Corp., gdzie Jack pracował, zamknął swe zakłady w Dallas, bo znaleziono tańszych kontraktorów w Indiach. Jack znalazł jeszcze posadę w firmie Interface, ale - jak mówi - było to, jak pracować dla dysfunkcjonalnej rodziny. To przyspieszyło decyzję zerwania z korporacyjną Ameryką. Ale nastąpiła by ona i tak - mówi Jack.

Ich karawan nie jest wielki, jak niektóre. Living z kuchnią zajmuje może 8-10 metrów kwadratowych. W sypialni ledwo mieści się tapczan. Jack unosi go i pokazuje, że pod spodem jest magazyn "głęboki na cztery stopy"(1,2 metra), a w nim książki, kasety z muzyką i puszki z żywnością. Baterie słoneczne na dachu dają energię dla wszystkich urządzeń z wyjątkiem klimatyzacji.

Jack otwiera sejf kryty za ubraniami i wyjmuje z niego metalowe pudełko. Leży w nim równo poukładane około 60 złotych pierścionków, obrączek i bransoletek. Znalezione na plażach i w parkach - mówi. Z kasetek po błonach fotograficznych wysypuje grudki skał z ziarnkami złota. To jest to, czego jeszcze nie sprzedaliśmy - dodaje.

Z Brendą szukają złota inaczej niż ich XIX-wieczni poprzednicy z Kalifornii, Alaski i Gór Skalistych - za pomocą elektronicznych wykrywaczy metali. Wszystkie znaleziska są skrupulatnie spisywane w zeszycie, wraz z kwotami, za które udało się je sprzedać. Nie są to wielkie sumy, ledwie starczy na życie i opłacenie parkingów - zapewnia Jack.

Po prostu ograniczyliśmy wydatki. Z sześciu tysięcy dolarów miesięcznie zeszliśmy na sześć tysięcy rocznie. I okazało się, że nic nie straciliśmy. Zdaliśmy sobie sprawę, że wcale nie potrzebujemy wciąż nowych ubrań, nowego samochodu co dwa lata, a ja cotygodniowych wizyt u kosmetyczki - mówi Brenda.

Nadal wyjeżdżają na wakacje do Europy, gdzie jeżdżą autobusami i nocują w tańszych hotelach. Nasi rodacy zwykle zapominają, że dopiero wtedy poznaje się obcy kraj - dodaje Brenda.

Pocztę odbierają tylko cztery razy w roku - trzeba płacić ubezpieczenie za karawan - ale utrzymują ciągły kontakt ze światem poprzez "pocket e-mail" (minikomputer do poczty elektronicznej). W tym roku skończyli oboje 62 lata i podjęli pierwszy czek z Social Security - federalnego funduszu emerytalnego.

Jack nie posiada pełnego ubezpieczenia lekarskiego, ale jako kombatantowi z Wietnamu przysługuje mu leczenie w państwowych szpitalach dla weteranów. Brenda jest członkinią jednego z plemion indiańskich i ma dzięki temu prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej.

To cudowne uczucie być naprawdę wolnym. Jesteśmy szczęśliwi - mówi Brenda.

Tomasz Zalewski

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)