Wołanie o sternika ze wzgórza pod Krakowem
Ostatnie wybory parlamentarne powinny zachęcić Episkopat Polski do reformy duszpasterstwa, zwłaszcza wśród młodzieży.
18.10.2011 | aktual.: 18.10.2011 13:53
Kościół katolicki często porównuje sam siebie do łodzi, która płynie przez wzburzone morze. Jej sternikiem jest Jezus Chrystus, którego w sprawach doczesnych zastępuje biskup Rzymu. Do łodzi porównują się także Kościoły lokalne, w tym też polski. Sternikiem tego ostatniego w niełatwych czasach komunizmu, które przypominały ustawiczny sztorm, był ks. kard. Stefan Wyszyński. Miał on zawsze jasno wytyczone cele duszpasterskie, a za ich obronę trafił nawet do więzienia. Po jego śmierci tym polskim sternikiem stał się de facto Ojciec Święty Jan Paweł II. Szczególny nacisk kładł na kształtowanie młodych pokoleń, gdyż wiedział, że to one wezmą odpowiedzialność za Kościół w XXI w. Jego kolejne pielgrzymki do ojczyzny wpływały bardzo mocno na losy polskiej wspólnoty i na postawy moralne. Dzięki temu papież był niekwestionowanym autorytetem, nawet dla niewierzących.
Po 2005 r. sternika w polskiej łodzi wyraźnie zabrakło. Oczywiście, nadal funkcjonują struktury Episkopatu Polski, ale brak jest owych jasnych celów duszpasterskich oraz tego, co można byłoby nazwać przewidywaniem przyszłości. Złożyło się na to kilka przyczyn. Kościół w III RP odzyskał swoje prawa, a nawet zdobył kolejne przywileje. Nastąpiło więc samozadowolenie i uśpienie czujności. Wśród biskupów zapanowała też zgubna zasada „po pierwsze, święty spokój”. Poza tym, na palcach jednej ręki można policzyć tych hierarchów, którzy przed nominacją byli proboszczami. A przecież to na parafiach opiera się polskie duszpasterstwo. Nie sprawdzili się także (choć są chwalebne wyjątki) urzędnicy kurialni, zwłaszcza watykańscy, których wyciągnięto zza biurek i uczyniono pasterzami diecezji. Często nie orientują się oni w aktualnych problemach społecznych, a także w problemach młodzieży, zwłaszcza tej zamieszkującej blokowiska lub emigrującej za chlebem do zlaicyzowanych krajów. Piętą achillesową polskiego Kościoła stały
się oschłe i urzędnicze relacje biskupów z podwładnymi księżmi. Dlatego też duchowni przeżywający trudności nie znajdują w swoim przełożonym ojca i przyjaciela.
Inną przyczyną braku sternika stało się rozdzielenie posługi prymasa od posług przewodniczącego Episkopatu Polski i metropolity warszawskiego. Dziś przeciętny młody katolik nie wie, kto jest przewodniczącym, a kto prymasem. Zwłaszcza że prymasów w Polsce mamy aż trzech naraz. Sternikiem nie stał się abp Józef Kowalczyk, tym bardziej że piastowanie prymasowskiego urzędu traktuje on jako zasłużone (czy raczej wysłużone) beneficjum, a nie duszpasterski obowiązek. Jego ingres w Gnieźnie okraszali politycy, zwłaszcza lewicowi, z Aleksandrem Kwaśniewskim i Józefem Oleksym na czele. Pompa była wielka, ale kontynuacji linii Prymasa Tysiąclecia nie widać wcale.
Jeżeli jednak młodzi ludzie znajdują swoje autorytety wśród duchownych, to na ogół wśród tych, którzy nie boją się wyzwań współczesności. Tak też było w poprzednich pokoleniach. Gdy zawodziły oficjalne struktury, młodzież garnęła się do „szaleńców Bożych”, jak np. do św. Jana Bosko, duszpasterza trudnych i zaniedbanych środowisk. Ów duchowny za życia nie miał łatwo, ale założeni przez niego salezjanie prowadzą dziś na całym świecie niezliczoną ilość szkół, świetlic, internatów i innych ośrodków edukacyjnych, a salezjański model wychowania stawia skutecznie czoło młodzieżowym subkulturom. Na polskiej niwie takimi „szaleńcami Bożymi” byli bł. ks. Bronisław Markiewicz, założyciel wielu ośrodków młodzieżowych, oraz ks. Franciszek Blachnicki, twórca Oaz. Obaj nie mieli łatwo w Kościele, ale w końcu trafili na światłych biskupów, którzy pomogli im rozwijać ich dzieła. O takich światłych biskupów trzeba modlić się i dzisiaj. Zwłaszcza o sternika.
Na koniec o wyborach w Małopolsce. Sromotną klęskę poniosła Barbara Dziwisz, kandydatka PO, która swoim nazwiskiem miała przekonać górali do głosowania na obóz władzy. W rodzinnej Rabie Wyżnej zyskała zaledwie 11 proc. głosów. Pokonał ją b. wójt tej gminy, Edward Siarka, który z listy PiS zyskał w tej miejscowości aż 57 proc. głosów. Liczby te mówią same za siebie. Na Podhalu poległ także zaprzyjaźniony z kurią krakowską Tadeusz Patalita, b. burmistrz Mszany Dolnej i b. poseł PO. Pod Krakowem przegrał z kolei inny poseł PO (b. burmistrz Skawiny i starosta). Jego proboszcz, ks. prałat Edward Ćmiel zganił go za głosowanie przeciwko obywatelskiemu projektowi w sprawie ochrony życia. Największą porażkę odnotował jednak Ireneusz Raś, brat sekretarza kardynalskiego, który, choć został posłem, to jednak pomimo startu z „jedynki” przegrał ze swoim towarzyszem partyjnym, Jarosławem Gowinem. Tego z kolei na łopatki położył kandydat PiS, Andrzej Duda. Dla ambitnego Gowina to kolejna bolesna przegrana, bo cztery lata
temu poległ w starciu ze Zbigniewem Ziobro. Przypadki te pokazują, że aktywistom PO czepianie się księżowskich sukien nic nie dało, a „krakowska Magdalenka” przyniosła archidiecezji krakowskiej więcej kompromitacji niż pożytku.
Zapraszam na Dni Kultury Ormiańskiej w Gliwicach. 22 bm. o g. 15. sesja popularnonaukowa w galerii Empik przy Rynku i promocja mojej najnowszej książki pt. „Nie zapomnij o Kresach”. 23 bm. o g. 11 msza św. w kościele ormiańskim przy ul. Mikołowskiej 2 i koncert muzyczny.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski