Wojny o Boga i religię
Mankamentem polskiej demokracji jest to, że wielu środowisk nikt nie ?reprezentuje. Inne z kolei próbują zawłaszczyć publiczne forum. ?Tym chyba należy ?tłumaczyć fakt, ?że połowa Polaków ?nie korzysta ze swoich konstytucyjnych uprawnień politycznych, ?czyli udziału ?w wyborach.
14.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:08
Wielu nowożytnych myślicieli, takich jak Immanuel Kant, Fiodor Dostojewski, Leszek Kołakowski, Jan Paweł II, podkreślało, że społeczeństwa pozbawione odniesienia do Boga duchowo i moralnie obumierają.
Kant uważał, że indywidualne i publiczne przekonanie o istnieniu Boga jest koniecznym postulatem rozumu - brak tego przekonania oznacza, że nie ma miejsca na moralność. Podobnie myślał Dostojewski. Swoich przekonań nie wywodził on jednak z formalnych i abstrakcyjnych przesłanek. Używał języka literatury. Głód wiary w Boga dostrzegał w ludzkim dramacie, w moralnej słabości człowieka, uwikłaniu ideologicznym oraz w potrzebie odkupienia winy i zbrodni.
Celem preambuły Konstytucji RP nie jest rozstrzygnięcie sporu o istnienie Boga, lecz równe traktowanie wierzących i niewierzących
Kołakowski, porzucając marksizm, zafascynowany chrześcijańską mistyką, szukał racji, które tłumaczyłyby sens religii. W oryginalny sposób nawiązywał między innymi do filozofii Kanta, wskazując, że formy i symbole języka religijnego są równie nieodzowne dla myślenia jak pojęcia - obydwie kategorie są różnymi przejawami racjonalności. Pierwsze bezpośrednio ujmują i symbolicznie tłumaczą doświadczenie duchowe i moralne, drugie zaś pozwalają budować i interpretować zjawiska przyrodnicze, są też potrzebne w filozofii. Kołakowski we właściwy sobie sposób doszedł do wniosku, że zniszczenie religijności skutkuje obumieraniem racjonalności i etyki. Mottem jego przekonania pozostało słynne zdanie z „Braci Karamazow", że „jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno".
Przekonania narodu
Stanowisko Kołakowskiego stało w opozycji nie tylko wobec marksizmu, ale również wobec scjentyzmu i skrajnego racjonalizmu, który negował racjonalną etykę odwołującą się do pojęcia Boga. Wyraźny głos w tej sprawie zabrał również Karol Wojtyła, polemizując z koncepcją tzw. etyki niezależnej profesora Tadeusza Kotarbińskiego. Twierdził on, że opiera się ona na zawężonym rozumieniu racjonalności. Jan Paweł II nawoływał do uwzględnienia problematyki Boga w myśleniu o człowieku. Jednocześnie przypominał, że wiara musi odwoływać się do rozumu, bo bez niego trudno mówić o rozumieniu objawienia. Ślepa religijność staje się fundamentalizmem, który nie potrzebuje teologii i filozofii, ponieważ sam dla siebie jest objawieniem. Papież zachęcał też do dialogu ze światem, sam rozmawiał z przedstawicielami innych kultur i światopoglądów.
Powstała i przyjęta na początku lat 90. polska konstytucja uwzględnia racje tych, którzy - tak jak papież Polak - uważają, że uniwersalizm wartości i obecność chrześcijaństwa umożliwia społeczny dialog i do niego się przyczynia. Wyraża ona przekonania większości Polaków. Jednak część polskiego społeczeństwa inaczej ją interpretuje i argumentuje, że odwoływanie się do Boga i do filozofii chrześcijańskiej w debacie publicznej jest niedopuszczalne i nieracjonalne. Sądzi też, że współpraca ludzi Kościoła z takimi instytucjami, jak prasa, szkoła i administracja publiczna, zagraża neutralności światopoglądowej państwa.
Jego neutralność i świeckość są definiowane negatywnie - jako odcięcie się nie tylko od racji chrześcijańskich i ideowych założeń, ale również od instytucji kościelnych. Ci, którzy tak uważają, domagają się usunięcia chrześcijańskiej aksjologii z przestrzeni publicznej, twierdząc, że nie można do niej się odwoływać nawet wtedy, gdy szukamy zasad stojących u podstaw takich dziedzin, jak prawo stanowione, bioetyka, wychowanie, kultura, polityka.
Te postulaty i wykładnie - jak się wydaje - nie są zgodne z konstytucją. Jej preambuła odwołuje się bowiem zarówno do pojęcia Boga, jak i do uniwersalnych wartości. Głosi ona, że wierzący w Boga obywatele Rzeczypospolitej widzą w Nim źródło prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna. Niepodzielający tej wiary wywodzą je z innych źródeł. Ten fragment podkreśla, że istnieją różne drogi dochodzenia do powszechnie przyjętych zasad, i zakłada, że obywatele polscy stanowią jeden naród dlatego, że wspólnie uznają te wartości za swoje. Wspólnota narodowa ma tu charakter moralny. Wartości są źródłem jedności narodu. W preambule pojawia się też odwołanie do historii i chrześcijańskiego dziedzictwa. To one stanowią o polskiej tożsamości. Konstytucja wskazuje, że podstawowym obywatelskim wymogiem jest zdolność do dzielenia z innymi tych samych wartości oraz uczestnictwa we wspólnocie, którą spaja historyczne dziedzictwo.
Preambuła nie tłumaczy, w jaki sposób wierzący w Boga odkrywają podstawowe zasady moralne. Trzeba jednak pamiętać, że choć z jednej strony zawarte są one w objawieniu chrześcijańskim i depozycie wiary, to z drugiej - dostępne są też na drodze poznania intelektualnego. Właściwie objawienie jedynie je dodatkowo potwierdza. Dopowiedzenie to jest ważne ze względu na silne niekiedy przekonania, że powoływanie się w konstytucji na chrześcijańskie wartości w debacie publicznej oznacza porzucenie racjonalności, a tym samym zdolności do dialogu z osobami niewierzącymi. Chrześcijańskiej aksjologii nie należy zatem utożsamiać z irracjonalnym i niespełniającym wymogów obiektywizmu światopoglądem.
Warto zauważyć, że takie pojęcia, jak „godność", „osoba", „wolność", „dobro", „prawda", „sprawiedliwość", „życie", „śmierć", są w chrześcijaństwie uzasadniane przede wszystkim filozoficznie, a wtórnie teologicznie. Objawienie jest tylko dodatkowym kryterium interpretacyjnym wzmacniającym ich znaczenie i sens. Konstytucja, mimo że odwołuje się do Boga i chrześcijaństwa, nie tylko nic nie traci ze swej uniwersalności, ale dodatkowo znajduje aksjologiczny fundament i kontekst interpretacyjny. Zapis konstytucyjny nie wymusza przyjmowania na wiarę przekonań moralnych, on je tylko rozpoznaje i uwzględnia.
Celem preambuły nie jest również rozstrzygnięcie sporu o istnienie Boga, lecz równe traktowanie wierzących i niewierzących. Dokument zasadniczy ma moc wyznaczania ram prawnych, aksjologicznych, kulturowych i politycznych państwa tylko dlatego, że wyrażają się w nim podstawowe przekonania narodu, a także jego jedność.
W tym świetle niezrozumiałe są zarzuty, jakie ostatnio można było usłyszeć, że w debacie publicznej na temat prawa, edukacji, stanu kultury nie można się odwoływać do chrześcijaństwa i do jego najbardziej podstawowych zasad interpretacyjnych. Warto też podkreślić, że konstytucja mówi o bezstronności państwa i jego autonomii, a nie o neutralności i separacji.
Ostatnie dwudziestopięciolecie w Polsce to nie tylko transformacja ustrojowa, ale również nadejście przemian obyczajowych. O ile Kościół od samego początku popierał gospodarkę wolnorynkową połączoną ze spójną polityką społeczną, o tyle nie promował już liberalizmu obyczajowego. Wpływowe środowiska medialne i polityczne zaczęły propagować nowe zasady życia, lansując opinię, że religia dzieli ludzi, globalizacja zaś przyczynia się do uniwersalizacji i standaryzacji norm etycznych jednakowych dla wszystkich. Kościół powinien ich zdaniem zaniechać próby budowania ładu społecznego, opierającego się na chrześcijaństwie, i poddać się racjonalnej etyce, a także zaakceptować nową obyczajowość, porzucić społeczne stereotypy, przedefiniować pojęcie płci i małżeństwa, przyznać, że prawo do aborcji wyraża godność kobiety. Z tej perspektywy Kościół powinien też legitymizować współczesną kulturę, która wchodzi w kolizję z jego nauczaniem.
Fenomen Radia Maryja
W mediach pojawiło się także wiele zarzutów wobec polskiego katolicyzmu. Najczęściej występujące to: monopolizowanie zasad moralnych, ideologizowanie i destabilizowanie państwa oraz lekceważenie prawa. Mimo deklarowanej przez część mediów sympatii dla Kościoła bardzo wielu katolików wciąż widzi w ich działaniach wywieranie presji na to, żeby porzucili oni chrześcijańskie wartości.
Pojawiały się też zarzuty przekraczania konstytucyjnych uprawnień przez Kościół. Były one zazwyczaj reakcją na wypowiedzi biskupów. Na przykład, gdy mówili oni, że tylko te ugrupowania, które szanują życie i rodzinę powinny od ludzi otrzymać polityczny mandat. Albo gdy uznali za błąd traktowanie religii i moralności jako prywatnej sprawy obywateli. Innym razem, kiedy ostrzegali przed skrajną etyką liberalną albo kiedy Sejm przyjmował ustawę chroniącą ludzki płód.
W ostatnim roku Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski nawoływała, aby instytucje państwowe respektowały klauzulę sumienia. W tym ostatnim wypadku sugerowano, że Kościół, broniąc sumienia lekarzy, lekceważy prawo, destabilizuje państwo. Pojawiały się wypowiedzi, że głos biskupów był upominaniem się o zideologizowanie państwa i podporządkowanie go Kościołowi. Ktoś, kto nie zna naszego kraju, na podstawie takich opinii mógłby odnieść wrażenie, że Polska przeobraża się w państwo zarządzane religijnie za pomocą prawa kanonicznego i nadzorowane przez biskupów w złotych karocach.
Profesor Jan Hartman stwierdził, że episkopat zachęca do przedkładania prywatnej moralności nad uniwersalną etykę. Jego zdaniem powinno być odwrotnie, to prywatne sumienie - jak się wyraził - powinno się ukorzyć przed obowiązującą w państwie etyką. Zasugerował, że demokracja polega na oddaniu etyki i prawodawstwa całkowicie w ręce państwa i że jest ona formą dobrowolnego zrzeczenia się tych podstawowych kompetencji. Tymczasem, jak się wydaje, jest odwrotnie: to demokracja oddaje przestrzeń tworzenia państwa zwykłym ludziom, to ona przyznaje obywatelom, rodzinom i wspólnotom religijnym jak największy obszar wolności.
Warto zauważyć, że niektóre ideowo zaangażowane media, chociaż czasami wyrażają przekonania niewielkiej części społeczeństwa, traktują je w sposób nadreprezentatywny. Spowodowane jest to gigantyczną skalą działalności tych mediów i mocą ich oddziaływania. Ta wyraźna dysproporcja na rynku prasy, radia i telewizji sprawia, że nie odzwierciedlają one rzeczywistych poglądów obywateli.
Mankamentem polskiej demokracji jest to, że wielu środowisk nikt nie reprezentuje. Inne z kolei próbują zawłaszczyć publiczne forum. Tym chyba należy tłumaczyć fakt, że połowa Polaków nie korzysta ze swoich konstytucyjnych uprawnień politycznych. Demokracja daje im głos wyborczy, z którego oni nie korzystają, bo wiedzą, że i tak nie mogą na nic liczyć.
W grupie wykluczonych znajduje się niemała grupa katolików. Między innymi z takich właśnie osób powstało środowisko Radia Maryja. Kilkumilionowa rzesza nazywająca siebie Rodziną nie ma jedynie konfesyjnego charakteru, ale jest ruchem religijnym i obywatelskim składającym się z ludzi społecznie pominiętych. Opinie przez nich wyrażane są nieraz bardzo spontaniczne, niejednokrotnie bardzo krytyczne wobec władzy i świata dominujących mediów. Można dyskutować o tym, czy zawsze są one słuszne, sprawiedliwe i eleganckie. Kościół, szanując tych pobożnych, oddanych ojczyźnie i chrześcijaństwu ludzi, postanowił im towarzyszyć, nawołując przy tym do zrównoważonego osądu zjawisk społeczno-politycznych i do takiego szacunku względem inaczej myślących, który by nie budził żadnych wątpliwości.
Funkcjonowanie Radia Maryja wywołuje emocje i rodzi pytania o powszechność posłannictwa Kościoła, bowiem jego oddziaływanie w tym przypadku ogranicza się do środowiska dość jednolitego politycznie. Tymczasem katolicy w Polsce i na świecie obecni są prawie w każdym środowisku i reprezentują najprzeróżniejsze ugrupowania.
Gwoli sprawiedliwości trzeba zauważyć, że Rodzina Radia Maryja nie jest typową strukturą kościelną z definicji zapraszającą do siebie wszystkich. Jest ona raczej ruchem obywatelskim i religijnym świeckich pod patronatem zakonu redemptorystów i biskupa miejsca. Pełni przy tym wiele bardzo pożytecznych funkcji, aktywizując nie tylko ludzi starszych i chorych, ale również młodych i zawodowo aktywnych oraz wszystkich tych, z którymi demokracja nie nauczyła się jeszcze porozumiewać ich językiem. Radio Maryja i telewizja Trwam nie tylko emitują programy, lecz także razem ze słuchaczami i telewidzami modlą się i rozmawiają. Bez wątpienia wypełniają one znaczną pustkę w polskiej przestrzeni medialnej.
Jest też rzeczą całkiem słuszną, że Radio Maryja w końcu otrzymało koncesję telewizyjną na platformie cyfrowej. Szczerze trzeba powiedzieć, że od strony przekazu wartości wyróżnia się ono na tle niewybrednej bezideowej komercji. Mimo tych atutów budzi wciąż kontrowersje nawet wśród katolików. Stawiane są na przykład pytania o rolę duchownych w Radiu Maryja i o to, na ile wypada im sympatyzować z określonymi politykami i ugrupowaniami, tak aby ta sympatia nie oddzieliła ich od pozostałej reszty wiernych.
Wątpliwości te zresztą nie dotyczą jedynie ich, ale również tych wszystkich księży, którzy zabierają głos na tematy polityczne. Zwłaszcza jeśli wiążą się z jednym - czasami bardzo wyrazistym ideowo - środowiskiem medialnym. I oni muszą dać odpowiedź, czy wypełniają społeczną misję Kościoła.
Aby zrozumieć fenomen Radia Maryja, trzeba uznać, że demokracja oddaje przestrzeń tworzenia państwa zwykłym szarym ludziom. To sfera publiczna, w której jest miejsce zarówno na wyznawanie religii, kształtowanie prawa, wpływanie na życie społeczne, jak i na robienie tego wszystkiego naraz. To przestrzeń, z której płyną wnioski i impulsy w kierunku organów politycznych i państwowych. I nie zawsze są one pochlebne.
Kościół, będąc odpowiedzialnym za Radio Maryja, musi odpowiedzieć na pytanie, czy sam jest w stanie wziąć jakąś lekcję ze świeckości i pluralizmu. Jeśli tak, to musi się wsłuchiwać zarówno w „katolicki głos w twoim domu", jak i w pozostałe głosy.
Ekspansja świeckości
W historii Europy i Ameryki zawsze istniało zasadniczo twórcze napięcie pomiędzy tym, co świeckie, a tym, co religijne. Bywały okresy, kiedy jedno było wrogiem drugiego. Nowoczesne chrześcijańskie społeczeństwa w imię dobra wspólnego muszą cały czas na nowo uczyć się tej współpracy.
W Europie istnieją państwa wyznaniowe, takie jak Wielka Brytania, w której anglikanizm pełni funkcję religii narodowej. Są też inne, takie jak Niemcy, Włochy i Polska, gdzie Kościoły i państwo mimo swojej autonomiczności ściśle ze sobą współpracują w wielu dziedzinach. W Niemczech, które dla wielu krajów stanowią wzorzec, ustawa zasadnicza gwarantuje konstytucyjne formy takiej współpracy w wielu dziedzinach. Szkoły katolickie otrzymują subwencje publiczne, katecheza jest czymś standardowym, na uniwersytetach wykłada się teologię, a Kościoły i religia uchodzą za ważny element stabilizujący życie społeczne. Tożsamość wszystkich tych społeczeństw tkwi korzeniami w wartościach chrześcijańskich, dlatego religia obecna jest w przestrzeni publicznej.
Europejskie państwa często są wielonarodowymi demokracjami respektującymi pluralizm przekonań, którego uzasadnienie czerpią z chrześcijańskich wartości. Mimo kryzysu religijnego i wielu niedoskonałości są one dziś przykładem dla tych krajów, w których panują świeckie lub religijne dyktatury.
Ale, niestety, w Europie na demokrację czyhają również niebezpieczeństwa. Są nimi nie tylko wzbierający nacjonalizm rdzennej ludności oraz religijny fundamentalizm imigrantów, ale w nie mniejszym stopniu ekspansja nietolerancyjnej świeckości. Taka laickość połączona z postępującym relatywizmem wartości przyczynia się do duchowej pustki naszych społeczeństw i do powstawania skrajnych ugrupowań religijnych. Brak uniwersalizmu i aksjologiczna pustka stanowią przeszkodę w prowadzeniu dialogu nie tylko z islamem, hinduizmem i buddyzmem, ale również z chrześcijaństwem. Skutkiem tego jest wyobcowanie chrześcijan we własnych krajach oraz chaos i dezintegracja wielokulturowych społeczności Zachodu.
Puentując, można dojść do wniosku, że totalitaryzm rodzi kolaborantów, ideologów, a także męczenników, relatywizm zaś - jak się wydaje - rodzi obywateli oddanych tylko sobie, fanatyków, ale i ludzi głodnych wartości.
Autor, o. Nikodem Zbigniew Brzózy OP, jest dominikaninem, teologiem i filozofem