Wojna wisi w powietrzu
Mieszkańcy w napięciu czekają na to, czy przywódcy skłóconych stron się dogadają. Na wszelki wypadek pod ręką trzymają broń.
31.10.2011 | aktual.: 31.10.2011 12:57
Nur Seid od kilku dni opłakuje śmierć Kaddafiego. – Zawsze będzie żył w naszych sercach. Zginął jak bohater, z bronią w ręku i synem u boku. Obiecał, że nie opuści kraju, i dotrzymał słowa. Jestem z niego dumna – mówi, niespokojnie rozglądając się na boki. Ubrana w czarną chustę dziewczyna ma dopiero 17 lat. Ale mimo młodego wieku była już tłumaczką Mussy Ibrahima, ministra informacji i rzecznika libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego. Mówić perfekcyjnie po angielsku nauczyła się w szkole w Toronto. Dzięki koneksjom rodzinnym i klanowym miała szansę na karierę oraz dostatnie życie. Teraz boi się, że nowe władze aresztują jej rodzinę.
W Trypolisie rodzin lojalnych wobec reżimu było wiele. Dlatego, kiedy wybuchła rebelia, mieszkańcy nie obrócili się przeciwko Kaddafiemu. Dziś wielu tłumaczy, że armia była zbyt silna. Inni wymyślają legendy o bohaterskiej walce z dyktatorem. W rzeczywistości liczyli na zwycięstwo swojego pryncypała i zachowanie przywilejów. Często walczyli z bronią w ręku przeciwko powstańcom. Ekspertów i analityków zdumiewało fanatyczne oddanie, z jakim do ostatniej chwili lojalne oddziały i zwykli mieszkańcy bronili dyktatury. Próbowano to tłumaczyć wynajęciem najemników z czarnej Afryki. Kiedy się okazało, że najemników była zaledwie garstka, pojawiła się teoria, że kadry lojalistów stanowiły zindoktrynowane dzieci z sierocińców. Rozpisywano się też o najemnikach snajperach z Ukrainy i Białorusi.
Libijczycy robią wszystko, aby nie przyznać, że przez osiem miesięcy toczyli prawdziwą wojnę domową. Miasta takie jak Trypolis, Syrta czy Ziltan broniły się tak zaciekle, bo dyktator mógł w nich liczyć na poparcie i miłość mieszkańców. Dlatego na ulicach stoją teraz uzbrojeni powstańcy i pokrzykują na kierowców oraz przechodniów. Zachowują się, jakby byli wojskami okupacyjnymi i nie zamierzają składać broni.
Próba sił
– Przyjechali z różnych stron. To są rozmaite grupy powstańców, które słuchają się innych dowódców. Nikt nad nimi nie sprawuje kontroli. Strach wyjść na ulicę. Pierwsze, co należy zrobić, to odebrać im broń – mówi 18-letni student informatyki Ajub Ahmed Hosmie. Kiedy powstańcy strzelają na wiwat, lepiej nie być w pobliżu. Gdy świętowali jedno ze zwycięstw, zginęło kilkanaście osób.
Zachodni dyplomaci mówią, że w Trypolisie wyraźnie czuć napięcie i wyczekiwanie na to, co się dalej wydarzy. Rebelianci byli zjednoczeni, kiedy mieli wspólnego wroga. Teraz Kaddafiego już nie ma i zaczęła się próba sił między różnymi oddziałami. Uzbrojone grupy to już właściwie bardziej milicja niż wojsko. Ich przywódcy nie zamierzają wracać do domu z niczym. Być może czekają na ofertę objęcia dobrego stanowiska. Wszyscy eksperci przypominają, że rozpędzenie armii w Iraku i odesłanie żołnierzy do domu było jedną z głównych przyczyn wybuchu powstania po obaleniu reżimu Saddama Husajna. Dlatego oddziały rebeliantów trzeba będzie prawdopodobnie przerobić na regularną armię i policję.
Narodowa Rada Libijska tłumaczy przywódcom, że od zachowania ich ludzi zależy, czy Libia wykorzysta swoje pięć minut. Jeśli nie straci zainteresowania i sympatii świata, to może szybko zbudować nowoczesne i bogate państwo. Jeśli pogrąży się w wewnętrznym konflikcie, za kilka miesięcy pozostanie sama ze swoimi kłopotami. Dlatego władze apelują o pojednanie i za kulisami negocjują z przywódcami najważniejszych plemion oraz klanów. Ale chęć zemsty za lata represji i zbrodni wojennych popełnianych przez kaddafistów jest zbyt silna. Human Rights Watch twierdzi, że w rodzinnym mieście dyktatora znaleziono ciała 53 lojalistów, ze związanymi z tyłu rękoma. Mało kto wierzy w zapewnienia władz, że Kaddafi zginął od przypadkowej kuli podczas strzelaniny, która wywiązała się po jego schwytaniu. Prawdopodobnie został zlinczowany, ale władze są zdecydowane bronić dobrego imienia rewolucji.
O tym, że groźba wybuchu konfliktu jest duża, wskazuje apel władz tymczasowych do NATO o przedłużenie misji do końca roku. Nauczony lekcją z Iraku i Afganistanu sojusz najprawdopodobniej spełni tę prośbę i nie zakończy operacji z końcem października. Za kulisami gorączkowo opracowywany jest m.in. plan zebrania milionów sztuk broni od rebeliantów. Pomoc zaoferowała już Szwajcaria, która prawdopodobnie wyłoży pieniądze na skup uzbrojenia.
W poszukiwaniu wodza
Trzeba też skompletować nowy rząd tymczasowy, który będzie do zaakceptowania dla wszystkich plemion.
– Kaddafi był tyranem, ale miał wielką charyzmę. Teraz olbrzymim problemem dla Libii będzie znalezienie charyzmatycznego przywódcy, który byłby w stanie skleić podzieloną Libię – mówi jeden z polskich dyplomatów.
Dotychczasowy skład Narodowej Rady Libijskiej pokazał, że bez ludzi, którzy pracowali dla Kaddafiego, stworzenie nowego rządu może się nie udać. Funkcję premiera i ministra spraw zagranicznych pełnił Mahmud Dżibril – ekonomista, który – jak twierdzi – został zmuszony do pracy dla reżimu. W 2007 r. dostał od ulubionego syna dyktatora Saifa Kaddafiego zadanie zreformowania gospodarki. Z szumnych obietnic reżimu niewiele jednak wyszło, a Dżibril wielokrotnie próbował zrezygnować. Udało mu się dopiero kilka miesięcy przed rewolucją. Dla reżimu pracował też szef Narodowej Rady Libijskiej – Mustafa Abdel Dżalil, który był ministrem sprawiedliwości w czasach dyktatury. Drobny i cichy człowieczek jest jednak powszechnie szanowany, bo zdaniem Libijczyków zachowywał się przyzwoicie.
Ale do nowych władz próbują się wcisnąć także zagorzali zwolennicy reżimu, którzy prześladowali przeciwników. Jednym z nich był generał Abdel Fattah Junis, który zasłynął z represji przeciwko libijskim islamistom. W sierpniu został zamordowany przez zamachowców, najprawdopodobniej przez islamistów, którzy walczyli w szeregach powstańców. Ich siła i wpływ na kształt przyszłego kraju są wciąż wielką zagadką.
Libijskie media, które przez cztery dekady były tubą propagandową, codziennie ujawniają ciemne strony biografii bohaterów libijskiej rewolucji. Osoby, które są uznane za wiarygodne, muszą być jeszcze zaakceptowane przez najważniejsze plemiona.
Skomplikowane negocjacje
Libia jest krajem plemienno-klanowym, wszystkie decyzje zapadają tam na drodze konsensusu. A to oznacza, że negocjacje trwają tak długo, aż wszystkich uda się przekonać. Dlatego rozmowy na temat kształtu przyszłego państwa mogą zająć dłużej niż przepowiadany przez tymczasowe władze miesiąc.
Na razie uzgodniono, że kraj będzie się rządził szariatem. Do ustalenia jednak pozostaje, czy gospodarka będzie wolnorynkowa, a jeśli państwo zechce zachować kontrolę nad rynkiem, to do jakiego stopnia i w których obszarach. Nie wiadomo też, czy system finansowy będzie na modłę zachodnią, czy może wprowadzona zostanie islamska bankowość (sąsiednia Tunezja, gdzie wygrała umiarkowana islamistyczna partia Nahda, już zapowiedziała, że przy bankach majstrować nie zamierza).
– Libia jest w miarę jednolitym krajem, w którym nie ma takich podziałów jak między szyitami i sunnitami w Iraku. Podziały plemienne nie są takie trudne do przezwyciężenia. To mały kraj, z ogromnymi zasobami surowców. Jestem pewien, że strony się dogadają, a mieszkańcy bardzo szybko odczują zmiany na lepsze. Libia może stać się jednym z najlepiej prosperujących państw w regionie – mówi Hussain Abdul-Hussain, korespondent kuwejckiej gazety „Al-Rai”.
Chociaż znaków zapytania jest wiele, już zaczął się wyścig po libijskie surowce. Przywódcy Francji i Wielkiej Brytanii w glorii wyzwolicieli pojawili się w Trypolisie w towarzystwie biznesmenów. Libijskie władze dementują nieoficjalne informacje, że oba kraje będą uprzywilejowane przy zawieraniu kontraktów, bo wzięły na siebie ciężar misji NATO, bez której powstańcom nie udałoby się pokonać sił Kaddafiego.
Tymczasowe władze obiecują jedynie, że będą respektować dotychczasowe zobowiązania. Ale jednocześnie zapowiadają, że przyjrzą się dotychczasowym kontraktom, czy przy ich zawieraniu nie doszło do korupcji. A to oznacza, że Włochy, Francja i Wielka Brytania, które wcześniej miały konszachty z Kaddafim, mogą na tym dobrze nie wyjść. Skorzystać może za to Polska, która próbuje włożyć w Libii nogę między drzwi. W zeszłym tygodniu szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski zabrał do Trypolisu i Bengazi grupę polskich biznesmenów. Przedstawiono ofertę współpracy w sektorze budowlanym, naftowym i wojskowym.
– To nie była żadna rewolucja, tylko przewrót dokonany przez USA i Wielką Brytanię. Wam nie chodzi o żadną demokrację, tylko o pieniądze. Dlatego chcemy zemsty i zemścimy się, ale jeszcze nie teraz – zapowiada Nur.
Wojciech Lorenz z Trypolisu i Bengazi
Czytaj również: Niejasne okoliczności śmierci Kadafiego. Kto na niej zyska?