Wojna o stado krów. Ludzie się kłócą, a zwierzęta cierpią
Na łąkach nad Wartą pasie się stado bezpańskich krów. Nie mogą tam zostać zbyt długo. Nowy dom ma im znaleźć Biuro Ochrony Zwierząt z Zielonej Góry. Za kilka tygodni prawdopodobnie trafią do nowego właściciela. Problem w tym, że jedna z organizacji broniących zwierząt chce donieść na niego do prokuratury.
Pierwsza krowa umarła w listopadzie. Sekcja wykazała, że jadła wcześniej chleb. Druga padła niedługo później. Znaleziono ją wychudzoną na środku łąki, na której pasie się całe wolne stado. Trzecia została uśpiona w grudniu. Była bardzo słaba. Weterynarz stwierdził, że miała raka węzłów chłonnych.
O trzy padłe krowy i całe wolne stado kłóci się kilka organizacji. Każda twierdzi, że chce dla nich najlepiej.
Wyrok na wolne stado
Przez lata krowy z Deszczna (woj. lubuskie) chodziły po łące w rezerwacie Santockie Zakole. Mieszkańcy dobrze je znali - wiedzieli, do kogo należą i że pasą się zupełnie swobodnie, bez opieki i nadzoru. Zdarzało się, że wchodziły na drogi, pola uprawne i prywatne podwórka.
W listopadzie 2018 właściciel wolnego stada trafił przed sąd. Zarzut: znęcanie się nad zwierzętami. Krowy powinny mieć wiaty, które chronią je przed złą pogodą, dostęp do czystej wody i jedzenia oraz opiekę weterynaryjną. Przez lata żadne z tych wymagań nie było spełnione, a zwierzęta stały się półdzikie. Inspekcja weterynaryjna zadecydowała, że "anarchistki" (jak nazwały je media) należy uśmiercić. Według opinii powiatowej i wojewódzkiej lekarki weterynarii dzikie krowy mogły być nosicielkami groźnych chorób.
Problem w tym, że nikt ich wcześniej nie zbadał - zwracali uwagę obrońcy zwierząt, którzy odwoływali się od decyzji. Wreszcie ze sprawą udało się dotrzeć do rządzących - z prezydentem na czele. Życie krów chciał też ocalić Jarosław Kaczyński. Wyrok ze stada zdjął w końcu minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.
- To sprawa bez precedensu. Zwierzęta gospodarskie dostały prawo do godnego życia - podkreśla mecenas Karolina Kuszlewicz, która razem z Polskim Towarzystwem Etycznym (PTE) wstawiała się za wolnym stadem. Minister zgodził się utrzymać je przy życiu, jeśli nigdy nie trafią ani do hodowcy, ani do rzeźnika. Krowami tymczasowo zajęło się Biuro Ochrony Zwierząt (BOZ) z Zielonej Góry. Fundacja BOZ nie jest jednak właścicielem stada. Jest realizatorem tzw. przepadku, który polega na przekazaniu tych zwierząt w dobre dla nich, bezpieczne miejsce.
Potencjalny nowy dom znalazł się dość szybko - w gospodarstwie ekologicznym "Czarnocin" pod Szczecinem.
Kilka miesięcy później krowy dalej gryzą trawę na tej samej łące, co przed wybuchem afery.
A raczej gryzły - bo w zimie jej brakuje. Powinny dostawać za to siano. Z tym też jest krucho – czytamy na stronie grupy "Ratujemy krowy z Deszczna". "Krówki wyglądają na wychudzone" – pisze jedna z członkiń, organizująca zbiórkę pieniędzy na żywność dla zwierząt. Inni zauważają, że stado nie ma dostępu do wody pitnej.
- Opiekun przywozi im siano, są też darczyńcy, którzy dokładali się w zbiórkach pieniędzy na jedzenie. Krowy dostają warzywa, pasą się przy Warcie, z której piły przez całe życie. Mają naprawdę dobre warunki - mówi Izabela Kwiatkowska, szefowa BOZ-u. Jednocześnie podkreśla, że stado nie może zostać w rezerwacie. Zwierzęta powinny mieć ochronę przed mrozem, a ich utrzymanie kosztuje – każdy dzień to kolejne 3 tysiące złotych. BOZ nadal nie ma uregulowanej faktury za wypas w sierpniu. W opłaceniu jej i kosztów kolejnych miesięcy miały pomóc zbiórki internetowe. Te stanęły w miejscu – skarży się Kwiatkowska. Do wpłat, jej zdaniem, ma zniechęcać PTE.
Do "Czarnocina" krowy już na pewno nie trafią. Z nieznanych przyczyn wycofał się właściciel gospodarstwa.
Nieudane "ocalenie"
Dowiedział się o tym Tomasz Copija ze Śmiłowic koło Nysy (woj. opolskie).Od 10 lat swój prywatny czas poświęca ratowaniu zwierząt przed rzeźnią i okrutnymi właścicielami. Miał już jałówki Malinę i Jagodę, kozy Zośkę i Baśkę, zdziczałe owce. Wykupywał też kury, które miały za chwilę zostać zabite. Pracuje na dwóch etatach, by utrzymać swoje zwierzęta. Wcześniej finansowo pomagały mu organizacje pozarządowe.
Kiedy odbiera telefon, w tle słychać szczekanie psów. Akurat przyjechała pasza dla koni.
W październiku zgłosił się do BOZ-u z pomysłem przejęcia części stada. Miał na oku stare obory w polach niedaleko swojego gospodarstwa, w przysiółku Naczków. Tam chciał założyć Zagrodę "Ocalenie". Mogło w niej zamieszkać około 150 krów i byków. Pozostałe zwierzęta trafiłyby w takim przypadku do Fundacji Viva! oraz OTOZ Animals. - Był sponsor, wszystko ustalone. W momencie, kiedy przyjechała firma do remontu dachu, właściciel gruntów wycofał się ze sprzedaży - mówi Copija.
Sprzedający podobno wystraszył się jednego z mieszkańców, który “nie będzie jadł śniadania patrząc na 200 krów za oknem”. Rodziny z dwóch pozostałych domów w Naczkowie nie miały nic przeciwko.
- Kibicowaliśmy opcji z Naczkowem. Kiedy właściciel terenu i obór się wycofał, byliśmy w rozpaczy. Znów zostaliśmy z niczym - mówi Izabela Kwiatkowska.
Copija i Kwiatkowska dziś już sobie nie kibicują. Po niepowodzeniu pomysłu Zagrody "Ocalenie" wszystkie strony zaangażowane w sprawę krów poróżniły się. Każdy ma inne zdanie na temat tego, gdzie zwierzęta powinny trafić.
- Zwracam uwagę na absurdalność sytuacji - były właściciel zwierząt został skazany za to, że dopuścił się zaniedbań wobec nich, nie zapewnił im właściwej opieki - mówi rzeczniczka do spraw ochrony zwierząt w PTE, mecenas Karolina Kuszlewicz. Tymczasem po kilku miesiącach pod opieką BOZ-u krowy są nadal w tym samym miejscu, co wcześniej. Prawniczka zauważa, że sprawa przepadku miała być załatwiona niezwłocznie. -Zresztą bardzo zabiegaliśmy o jak najszybsze uzupełnienie wyroku, by przepadek był możliwy do wykonania. Warunki ich życia niewiele różnią się od tych sprzed 3-4 miesięcy - tłumaczy.
Wojna o martwą krowę
Tomasz Copija ma wiele zdjęć z santockich łąk. Szczególnie zwraca uwagę na jedno. Widać na nim rozsypane po polu resztki pieczywa. "Jakby dawać psu czekoladę" - oburzają się internauci z facebookowej grupy "Ratujemy krowy z Deszczna".
- To jest robione bez pojęcia. Kto nagle rzuca dużo pieczywa półdzikim krowom, które do tej pory jadły trawę? - irytuje się zoolog i profesor nauk biologicznych Andrzej Elżanowski, prezes PTE.
Właśnie od chleba miała umrzeć pierwsza z krów. Tak wykazała sekcja, z której wynikiem nie zgadza się BOZ (Kwiatkowska: - Poza tym była napisana byle jak, na kartce z zeszytu). Biuro nie zdążyło jednak zlecić kolejnego badania. Zwierzę wcześniej zutylizowano.
- Cała sytuacja była bardzo dziwna. Po pierwsze, pojawiły się trzy różne terminy zgonu. Właściciel łąki uważał, że krowa umarła tydzień wcześniej. Weterynarz stwierdził, że ciało leżało na polu jedynie dwa dni. Z informacji od byłego właściciela stada wynikało, że krowa padła dwa tygodnie przed sekcją, kiedy chleba na łące jeszcze nie było - relacjonuje Kwiatkowska.
Jej wersja jest taka: o śmierci krowy dowiedziała się tuż po dziesiątej rano. Zadzwonił do niej właściciel łąki. Do wieczora utrzymywał, że padłą krową jeszcze nikt się nie zajął. Tymczasem weterynarz twierdził, że zbadał jej ciało już o ósmej rano. Firma utylizująca miała je zabrać po 14:00. -Skąd tyle nieścisłości? - zastanawia się Kwiatkowska.
Czy krowom mógł zaszkodzić chleb? - W tych ilościach na pewno nie. Dostawały go jako "afrodyzjak", jak cukierki - odpiera szefowa BOZ-u.
Równie tajemniczy okazał się drugi zgon na santockich łąkach.
BOZ twierdzi, że ciało zostało podrzucone.
Krowa na pewno umarła z głodu. W jaki sposób do tego doszło? Zdania są podzielone.
- Pani Kwiatkowska najpierw mówiła, że to nie może być krowa z wolnego stada - mówi Copija. Razem z innymi aktywistami przekopał tysiące zdjęć „anarchistek”. Na niektórych widać było krowę, którą potem znaleziono martwą. Można było ją poznać po układzie czarnych łat. - Wtedy Kwiatkowska zmieniła zdanie, mówiąc, że ktoś pod koniec czerwca uprowadził zwierzę z łąki. Miało być celowo głodzone, więzione w oborze, doprowadzone do stanu agonalnego. Według Kwiatkowskiej ktoś miał je wyrzucić na środek pola. Jak? 500 kilo wagi? To są kpiny - mówi Copija.
BOZ odpiera, że martwa krowa nie była zakolczykowana:
- Być może kiedyś należała do stada, ale na pewno nie w sierpniu, kiedy zakładaliśmy kolczyki – zaznacza Kwiatkowska. Sekcja zwłok wskazuje, że zwierzę prawdopodobnie przebywało w zamknięciu. BOZ podejrzewa, że mogli je uprowadzić były właściciel stada i jego brat bliźniak. W gospodarstwie braci, na wniosek organizacji, pojawiła się policja i powiatowa lekarz weterynarii. Znaleźli tam krowę i cielaka. Biuro nie wyklucza, że one też pochodzą z wolnego stada. Kwiatkowska mówi, że w sprawie ruszyło dochodzenie.
Obrońca zwierząt?
Po trzecim zgonie PTE postanowiło pójść do prokuratury. Profesor Elżanowski pokazuje nam zdjęcia. Według niego potwierdzają, że krowa była ciągnięta przez przynajmniej kilkaset metrów za samochodem obecnego opiekuna stada. Widać na nich, że jeszcze po przeciągnięciu żyła i wierzgała nogami.
Kierowcą samochodu miał być Mariusz Myszkowski. W porozumieniu z BOZ-em dogląda wolnego stada, przyjeżdża na pole, przywozi zwierzętom jedzenie, sprawdza, czy są zdrowe, w razie czego wzywa weterynarza. Jeszcze przed świętami może stać się właścicielem krów. W oficjalnym oświadczeniu Biura jest przedstawiony jako obrońca praw zwierząt, który pracował w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami i działa w fundacji "ANACONDA".
- Ma fajną rodzinę, jest pracowity, odważny, godny zaufania. Poza tym może przyjąć całe stado. Ma na nie plan, chce oddzielić byki od krów i stopniowo je kastrować - bo tego nie da się zrobić ot tak, w jeden dzień. Zakupił nawet halę, w której może poddać byki kastracji albo wazektomii. Ma wiedzę. Chce współpracować z ośrodkiem naukowym, żeby razem ze specjalistami obserwować stado - wymienia Izabela Kwiatkowska.
Widoki na pieniądze
BOZ długo nie chciał dzielić się szczegółami swoich ustaleń z Myszkowskim. - Gdy informacja wypłynęła, poczuliśmy się nękani - mówi Kwiatkowska.
W czyste zamiary Myszkowskiego wątpi Tomasz Copija. Uważa, że Myszkowski to hodowca, którego obchodzi to, żeby ze zwierząt mieć zysk i trudno sobie wyobrazić, że bez żadnej pomocy i widoków na pieniądze będzie w stanie utrzymać tak wielkie stado. I pyta, dlaczego BOZ teraz twierdzi, że krów nie można rozdzielać, skoro jeszcze miesiąc temu nie było to problemem.
Jak mówi Kwiatkowska, wysyłanie pojedynczych krów do różnych powiatów jest zbyt skomplikowane i niezgodne z przepisami. Przed rozdzieleniem krowy muszą przejść trzy różne badania. Na razie mają za sobą jedno. - Takie informacje uzyskaliśmy w powiatowym inspektoracie weterynarii - wyjaśnia.
Tymczasem powiatowa lekarka weterynarii nie odpowiada na nasze maile z pytaniami o wolne stado.
Wcześniej Izabela Kwiatkowska oferowała jednak organizacjom przejęcie samych byków. Można o tym przeczytać w jednym z oświadczeń, opublikowanych na Facebooku BOZ-u: "(...) kilka organizacji prozwierzęcych zadeklarowało gotowość do przyjęcia łącznie 50 zwierząt – niestety wyłącznie krów. Taka opcja jest niemożliwa do przeprowadzenia już choćby z uwagi na fakt, że wśród krów mogą się znajdować również cielne. Długotrwały transport zagrażałby zdrowiu i życiu tych krów".
- Ale to jest bzdura kompletna! Między kłamstwem a nonsensem - mówi profesor Elżanowski. – Już dawno trzeba było wywieźć najsłabsze i najstarsze zwierzęta, które teraz są znajdowane martwe, po długiej agonii. To jest jeden z największych zarzutów wobec pani Izabeli dodaje. Elżanowski uważa, że prawdopodobnym powodem, dla którego szefowa BOZ-u nie chce oddać krów bez byków, są "jakieś układy finansowe". Jakie? Pytany stwierdza, że "z tych krów można czerpać korzyści przez zacielanie. Przecież specjalnie uzyskaliśmy od ministra Ardanowskiego zgodę na rozdzielenie stada".
Jeśli nie Myszkowski, to kto? Wcześniej Kwiatkowska zastanawiała się nawet nad braćmi Skorupami (jeden z nich był pierwotnym właścicielem stada). "Którzy jak mało kto mają do tych krów podejście" - pisała wtedy w jednym z oświadczeń. Dziś jednak podejrzewa bliźniaków o kradzież i głodzenie zwierząt.
Według Elżanowskiego nadal możliwe jest przewiezienie większości krów w nowe miejsce. Trwają poszukiwania odpowiedniego terenu, jest też – nieznana z nazwiska sponsorka gotowa wyłożyć na to pieniądze. Chęć pomocy deklarują również Viva! i OTOZ.
Mocne oskarżenia: "zorganizowana grupa przestępcza"
- Prześledziłam oświadczenia, jakie publikował BOZ. A było ich naprawdę bardzo dużo. Od połowy września pojawiają się regularnie zapewnienia, że za tydzień czy za kilka dni zostanie ogłoszone "szczęśliwe rozwiązanie" dla krów - komentuje mec. Kuszlewicz. - Potem to się urywa i BOZ uznaje, że nie musi dzielić się żadnymi szczegółami, co jest w mojej ocenie błędem, ponieważ krowy nie są ich prywatną własnością. BOZ nie może o ich losie decydować w sposób dowolny, a jedynie miał wykonać orzeczenie o przepadku - tłumaczy.
Kwiatkowska zapowiada: - BOZ zgłosi do organów ścigania działania hejterów z facebookowej grupy "Ratujemy krowy z Deszczna" oraz nieaktywnego już fanpage'a "FreeCows". Według nas są oni sterowani przez PTE.
Osoby, o których wspomina, w jednym z oświadczeń były nazwane przez BOZ "zorganizowaną grupą przestępczą". - Między organizacjami, także prozwierzęcymi, jest ciągła konkurencja. Przede wszystkim o pieniądze i prestiż - dodaje szefowa Biura.
Profesor Elżanowski zapowiada, że sprawą odebrania BOZ-owi praw do przepadku niedługo zajmie się sąd.
- Jeśli przyzna nam rację, to przez dwa miesiące przetrzymamy większość krów tam, gdzie się teraz znajdują. Potem gotowe będzie dla nich nowe gospodarstwo. Pięćdziesiąt najbardziej potrzebujących już teraz może pojechać do azyli - wyjaśnia prezes Towarzystwa.
Kontakt z Mariuszem Myszkowskim jest utrudniony. BOZ nie przekazuje do niego numeru, bo przyszły właściciel jest zajęty przygotowaniami do przejęcia "anarchistek". Podobno za kilka tygodni mają trafić na jego pole w lubuskich Lipkach Wielkich.
Na razie spokojnie pasą się nad Wartą nie wiedząc, jaką wojnę toczą o nie ludzie. Nie zdają sobie też sprawy, jaka czeka je przyszłość. Ludzie niestety też sami tego nie wiedzą. Kiedy przyjdzie prawdziwa zima, na pomoc zwierzętom może być już za późno.