ŚwiatWojna "błękitnych hełmów" nad afrykańskimi Wielkimi Jeziorami

Wojna "błękitnych hełmów" nad afrykańskimi Wielkimi Jeziorami

Wojska ONZ, które dotąd pełniły jedynie rolę sił rozjemczych, od tygodnia atakują kongijskich rebeliantów, a bitewne rykoszety biją we wszystkie kraje regionu afrykańskich Wielkich Jezior.

Wojna "błękitnych hełmów" nad afrykańskimi Wielkimi Jeziorami
Źródło zdjęć: © AFP | Phil Moore

31.08.2013 | aktual.: 31.08.2013 10:02

Od 14 lat w Demokratycznej Republice Konga stacjonuje prawie 20 tys. żołnierzy ONZ. Zaczęto ich tam posyłać w 1999 r., by przerwać najkrwawszą wojnę współczesnej Afryki, która od połowy lat 90. pochłonęła ponad 5 mln ofiar. Z niewielkiej grupy obserwatorów misja ONZ rozrosła się w największą i najkosztowniejszą operację pokojową w dziejach tej organizacji, a mimo to w Kongu wciąż nie udaje się zaprowadzić pokoju.

Ruch 23 Marca

Wielka wojna, wywołana w połowie lat 90. przez kongijskich Tutsich, wspieranych przez Rwandę, Ugandę i Burundi została przerwana rozejmem w 2003 r. W kongijskiej stolicy, Kinszasie, zapanował spokój, za to na wschodzie kraju, w krainie Kivu, kongijscy Tutsi, niezadowoleni z pokojowych ustaleń i wyborczych rozstrzygnięć, podnosili kolejne rebelie.

Najnowsza wybuchła wiosną 2012 r., a powstańcza armia Tutsich przyjęła nazwę Ruchu 23 Marca (M23). Rebeliantów, jak zawsze, wspiera Rwanda, rządzona od 1994 r. przez byłych partyzantów Tutsich, którzy wygrywając wojnę domową z dawnym reżimem Hutu, przerwali ludobójcze pogromy swoich rodaków.

Odtąd Tutsi z Kigali traktują krainę Kivu z sąsiedniego Konga jako buforową strefę bezpieczeństwa, zabezpieczającą Rwandę przed atakami rwandyjskich Hutu, którzy schronili się na kongijskim terytorium.

Mordy, gwałty i grabieże

Rwanda żądała od kolejnych rządów w Kinszasie, by położyły kres działalności rebeliantów Hutu w Kivu, a kiedy Kongijczycy nie reagowali, na rozkaz z Kigali w partyzanckie wojska skrzykiwali się kongijscy Tutsi i wspierani przez rodaków z Rwandy przejmowali kontrolę nad kolejnymi powiatami w Kongu. Z czasem Rwanda, a także Uganda, zaczęły traktować też kongijskie Kivu jako surowcowe i rolnicze zagłębie.

Nie zważając na obecność wojsk ONZ, żołnierze rządowi i partyzanci prześcigali się w mordach, gwałtach i grabieżach, dokonywanych na ludności cywilnej. Czara goryczy przelała się, gdy w listopadzie 2012 r. partyzanci z M23, bez jednego strzału, zajęli stolicę Kivu, milionową Gomę, strzeżoną przez wojska pokojowe ONZ. Partyzanci wycofali się z miasta, ale Kongijczycy uznali żołnierzy ONZ za darmozjadów i oznajmili, że jeśli mają dalej unikać walk i nie bronić ludności cywilnej, to lepiej, by zostali wycofani.

Udało się odeprzeć partyzantów

W marcu ONZ postanowiła, że do 17 tys. żołnierzy wojsk rozjemczych, mogących użyć broni tylko w samoobronie, dołączy 3-tysięczna brygada, mająca prawo podejmować operacji zbrojne, by przymuszać do pokoju.

W lipcu, składająca się z żołnierzy z RPA i Tanzanii brygada (mają dojechać jeszcze żołnierze z Malawi) wyznaczyła granice strefy bezpieczeństwa wokół Gomy, a przed tygodniem wraz z kongijskim wojskiem zaatakowała oddziały M23 okupujące wzgórza wokół miasta. Po kilkudniowych walkach "błękitnym hełmom" udało się odeprzeć partyzantów o 1-2 km, ale stracili jednego poległego żołnierza z Tanzanii i siedmiu rannych.

Jeszcze większy chaos?

Walki na pograniczu wywołały za to regionalny spór polityczny, który zamiast pokoju może przynieść jeszcze większy chaos nad Wielkimi Jeziorami. Już na wieść o powołaniu brygady do walki z rebelią, Kinszasa zerwała rozmowy polityczne z M23 licząc, że dzięki pomocy ONZ rozgromi ich na polu bitwy. Rwanda powołaniu brygady sprzeciwiała się od początku. Kiedy w tym tygodniu pociski wystrzelone z okolic Gomy wybuchły na przedmieściach rwandyjskiego Gisenyi, rząd z Kigali oskarżył Kongo o prowokowanie wojny i postraszył, że jeśli będzie trzeba, nie zawaha się znów posłać wojska za zachodnią granicę. ONZ twierdzi, że to partyzanci z M23 ostrzeliwują Rwandę, by dać jej pretekst do rozpoczęcia nowej inwazji na Kongo. Do sporu, w którym uczestniczą od lat Kongo, Rwanda, Uganda i Burundi wmieszana została także Tanzania, najspokojniejszy z krajów regionu.

Tanzania, borykająca się od lat z tysiącami uchodźców z Rwandy (wyłącznie Hutu), Burundi i Konga, naraziła się w maju rwandyjskim władzom, wzywając je do podjęcia rozmów z przywódcami rebelii Hutu, których w Kigali uważa się za ludobójczych zbrodniarzy. Co więcej, tanzańscy żołnierze stanowią dwie trzecie brygady ONZ do walki ze wspieranymi przez Rwandę partyzantami z M23, a dowódcą brygady został mianowany tanzański gen. James Aloizi Mwakibolwa. Już w czerwcu w regionie rozeszły się plotki, że tak jak w Kongu, Rwanda spróbuje wzniecić zbrojną rebelię w Tanzanii, żeby ukarać sąsiadkę i przywołać ją do porządku. W lipcu tanzański prezydent Jakaya Kikwete ostrzegł, że "każdy, kto ośmieli się zagrozić Tanzanii, gorzko tego pożałuje".

Kontrowersyjne posunięcie ONZ

Powołanie brygady od początku wywoływano kontrowersje. Organizacje dobroczynne uznały to za błąd i wyrzeczenie się przez ONZ roli bezstronnego rozjemcy. Co gorsza, walcząc ramię w ramię z wojskami kongijskimi, "błękitne hełmy" narażą się na zarzuty o współpracę z żołnierzami winnymi mordów, gwałtów i grabieży.

Znawcy regionu, jak Angelo Izama, politolog z Kampali, uważają, że ONZ znalazła się w sytuacji bez wyjścia (potępiano ją zarówno za bierność, jak i za powołanie brygady do walki), a jej naprędce skrzyknięta brygada specjalna będzie łatwym przeciwnikiem dla zaprawionych w bojach partyzantów z M23, wspieranych w dodatku przez Rwandę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)