Trwa ładowanie...
Mężczyzna z rozległym poparzeniem pleców na pokładzie pociągu medycznego "Lekarzy Bez Granic"
Mężczyzna z rozległym poparzeniem pleców na pokładzie pociągu medycznego "Lekarzy Bez Granic"Źródło: WP, fot: Maciej Stanik

Wojenna kolej życia

Lokomotywa i osiem niebieskich wagonów z żółtą linią pośrodku wjeżdżają na stację w Pokrowsku we wschodniej Ukrainie. Kilkadziesiąt kilometrów od linii frontu. Pociąg "Lekarzy Bez Granic" to unikatowy szpital na torach, który powstał, by transportować ofiary wojny. Ewakuowani to głównie mieszkańcy obwodów donieckiego i ługańskiego. Ponad dwudziestogodzinna podróż na zachód kraju innym środkiem transportu, mogłaby zagrażać ich życiu. Historie opowiadane przez pacjentów to ilustracja tego, jak brutalna jest rosyjska inwazja na Ukrainę.

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Tatiana Kolesnychenko, Patryk Michalski i Maciej Stanik to pierwsi polscy dziennikarze, którzy towarzyszyli "Lekarzom Bez Granic" na pokładzie pociągu medycznego (trasa Pokrowsk-Dnipro) podczas pięćdziesiątej pierwszej ewakuacji.

Źródło: Maciej Stanik, WP
Na stacji w Pokrowsku medycy pomagają pacjentom wsiąść do pociągu medycznego

Kobiety powoli wysiadają z karetki. Jedna za drugą. W berecie, koszuli nocnej w panterkę i kapciach. Schodzą na niemal pusty peron dworca kolejowego w Pokrowsku. Ratownicy pomagają im przejść przez drzwi pociągu. Za chwilę przyniosą bazarowe torby w kratę, torebki i reklamówki, do których zapakowały całe swoje życie.

d4l26q8

Halina nie wytrzymała. Łzy napłynęły jej do oczu. Jeszcze mocniej złapała medyka za dłonie, aż w końcu chciała je pocałować. W Słowiańsku, skąd została przywieziona, musiała sobie radzić sama. Rosyjskie pociski spadały niedaleko jej domu, a ona codziennie chodziła po wodę do studni. W niewielkim wózku mieściły się trzy pięciolitrowe butelki. Teraz - pierwszy raz od dawna - może poczuć się bezpieczniej.

Jesienne słońce przyjemnie świeci. Większa karetka zatrzymuje się przy przednim wagonie. Kolejni pacjenci wjeżdżają przez rozkładaną platformę prosto do pociągu. Wejście zostało specjalnie powiększone, by swobodnie zmieściły się w nim szpitalne nosze lub łóżko.

Ranni i poważnie chorzy trafiają prosto na oddział intensywnej terapii oznaczony czerwoną flagą. Pięć przymocowanych do podłogi łóżek, ustawionych jedno za drugim, z aparaturą do monitorowania funkcji życiowych, defibrylatorami, pompami infuzyjnymi, respiratorami pozwala na transport pacjentów nawet w bardzo ciężkim stanie.

***

Lekarka Albina Żarkowa przechodzi przez pociąg, by sprawdzić, czy wszystko jest gotowe przed drogą. Mija szesnaście łóżek ustawionych w dwóch wagonach oznaczonych na żółto. To miejsca przygotowane dla pacjentów w umiarkowanym stanie. Przechodzi obok generatorów tlenu, kolejnych urządzeń medycznych podłączonych do wewnętrznego generatora prądu, wózków wypełnionych lekarstwami, kroplówkami i opatrunkami.

Mija też długą ścianę, na której wiszą kamizelki kuloodporne oraz hełmy i trafia do kolejnych przedziałów z dwudziestoma łóżkami dla pacjentów w stanie lekkim. Łącznie pociąg może pomieścić 41 osób wymagających pomocy i co najmniej dziesięcioro członków rodzin lub opiekunów. Pociąg powoli rusza. Po raz pięćdziesiąty pierwszy. Żarkowa była na pokładzie podczas połowy z tych ewakuacji. W trakcie drogi opowiada historie swoich pacjentów.

Źródło: Maciej Stanik, WP
Podróż z Pokrowska do Lwowa zajmuje ponad 20 godzin

- Szczególnie pamiętam pierwszą podróż. To było 31 marca. Mieliśmy na pokładzie ewakuowanych mieszkańców Mariupola. Jedna z rodzin została ostrzelana, kiedy próbowała opuścić miasto. Ranne zostały dzieci i ich matki. Trafiła do nas też kobieta, która po wybuchu straciła połowę twarzy. Była w ciężkim stanie. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział. Dopiero później opowiedziała, że razem z matką, mężem i kuzynami dostarczali innym mieszkańcom jedzenie. Pomagali ludziom znaleźć schronienie, ale sami nie mieli czasu, by się schronić. Miejsce, w którym przebywali zostało zbombardowane.

d4l26q8

***

Kobiety z karetki trafiły do dwóch sąsiednich wagonów. Zdążyły już zjeść ciepły posiłek i przejść pierwsze badania. Przy oknie po lewej stronie odpoczywa Halina, za nią dwaj mężczyźni. Pielęgniarki mówią do staruszki głośniej, bo słabo słyszy. Obok łóżka leżą torby. Ze Słowiańska zdążyła zabrać ze sobą zimowe ubrania: kurtkę puchową, ciepłe buty, swetry. Kiedy patrzy przed siebie, łzy kolejny raz napływają jej do oczu.

- Mam 81 lat i cztery miesiące. Jestem stara, doświadczona życiem. Rok temu pochowałam syna. Chciałabym już tylko godnie umrzeć. Nie żałowałabym, gdyby śmierć mnie teraz zabrała. Bardzo się bałam. Pociski spadały niedaleko domu. Początkowo chowałam się w piwnicy. Bombardowali nas dzień i noc. Z czasem i do tego się przyzwyczaiłam, bo człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja.

Halina zwlekała z wyjazdem. Bała się, że nikomu nie będzie potrzebna. Nie wiedziała, kto się nią zajmie. Wyciąga telefon i pokazuje zdjęcie drobnej brunetki z dzieckiem na rękach. To 22-letnia wnuczka Liza i mała Miroczka, jej półtoraroczna córka. Mieszkają w Rosji. Mają ze sobą kontakt.

Pociski w Słowiańsku spadały nieopodal domu 81-letniej Haliny
Pociski w Słowiańsku spadały nieopodal domu 81-letniej HalinyŹródło: WP, fot: Maciej Stanik

Łzy co chwilę napływają do oczu. Halina gładzi się po spracowanych rękach. Nie mówi, o czym rozmawia z wnuczką i czy opowiadała jej o rosyjskich rakietach, które spadały nieopodal mieszkania. Wydaje się bezradna i zrezygnowała. Jakby w ostatnich miesiącach czekała już tylko na śmierć.

Już pod koniec lutego wielu mieszkańców Słowiańska ewakuowało się na bezpieczniejsze tereny albo wyjechało za granicę. Halina tylko się przyglądała. – Wszyscy uciekali w popłochu, porzucali swoje życie. Ze stu dwudziestu mieszkań w naszym bloku, tylko w kilku ciągle ktoś mieszka. W całym budynku może z szesnaście osób, w większości takie, które lubią sobie wypić. A ja nie mogłam rozstać się z domem. Mam kawalerkę na parterze. Spędziłam tam prawie całe życie.

d4l26q8

Gazu i wody w kranie nie było niemal od samego początku inwazji. Halinie udało się kupić niewielki piecyk elektryczny. Ktoś wywiercił studnię niedaleko podwórka. Najtrudniej było wnosić ciężkie butelki do mieszkania. Pewnie dźwigałaby je nadal, ale po tym jak władze Ukrainy ogłosiły obowiązkową ewakuację z obwodu donieckiego, jeszcze raz przemyślała sprawę.

- Nie wiem, czy zgodziłabym się na ewakuację, ale wiem, że ogrzewania tej zimy nie będzie. Piecyk może nie wystarczyć. Bałam się, że zamarznę w mieszaniu. Sąsiedzi powiedzieli, że jest taki pociąg, który będzie dla mnie lepszy niż zwykły, gdzie zajmą się mną lekarze. Chciałam, żeby pojechała ze mną moją koleżanka Ałła, ale nawet nie chciała o tym słyszeć. Nawet nie wiem dokładnie, gdzie trafię, ale mam nadzieję, że na wiosnę wrócę do domu. Patrzę za okno i się wzruszam. Takie bogactwo: pola, lasy, kukurydza, słoneczniki. Wszystkiego pod dostatkiem. Gdyby nie ta wojna.

***

Albina na zaścielonym łóżku w swoim przedziale przegląda dokumentację medyczną. To szpitale tuż przy linii frontu przesyłają listy pacjentów do ewakuacji i przekazują wstępne informacje o ich stanie zdrowia i potrzebach. "Lekarze bez granic" transportują pacjentów m.in. do Kijowa czy Lwowa, w zależności od tego, jaka pomoc jest potrzebna. Czasami pacjenci jadą dalej na Zachód, m.in. do Polski czy Niemiec, by tam kontynuować leczenie.

Lekarka jest bardzo profesjonalna. - Kiedy wsiadam do pociągu, staram się po prostu pracować. Obserwuję pacjentów, zbieram potrzebne informacje, leczę ich najlepiej, jak tylko potrafię. Staram się zachowywać dystans. Czasami po prostu zatrzymuję się przy pacjentach, żeby wysłuchać ich historii.

Albina Żarkowa, jedna z lekarek na pokładzie pociągu medycznego, pracuje w zawodzie 17 lat
Albina Żarkowa, jedna z lekarek na pokładzie pociągu medycznego, pracuje w zawodzie 17 latŹródło: WP, fot: Maciej Stanik

Żarkowa pochodzi z Sum, w północno-wschodniej Ukrainie, nieopodal granicy z Rosją. Wojska Putina weszły do miasta już na początku inwazji, ale ich ofensywa nie trwała długo. Okupanci wycofywali się pod koniec marca, kiedy lekarka zdążyła wyjechać z rodzinnej miejscowości i przygotowywała się do pierwszej ewakuacji pociągiem medycznym. W Sumach wciąż mieszka jej matka.

d4l26q8

– Pracuję w zawodzie od siedemnastu lat. Moją specjalizacją jest kardiologia, ale mam doświadczenie w wielu dziedzinach. Od kilku lat byłam profesorką na uniwersytecie medycznym, gdzie wykładałam m.in. internę. Chciałam też pracować w międzynarodowej organizacji humanitarnej, dlatego się zgłosiłam. Tak mogę pomagać ludziom w moim kraju.

***

Nadija leży w kolejnym wagonie, na łóżku po prawej stronie. Ona też przyjechała ze Słowiańska. Jest drobna i krucha, ma ponad siedemdziesiąt lat. Siwe włosy schludnie zaczesała do tyłu. Każde słowo wypowiada wyraźnie, choć sprawia jej to trudność. Rok temu przeszła udar, prawie w ogóle nie mówiła. Wszystkiego uczyła się na nowo.

- Przez całe życie pracuję nad sobą, próbuję być lepszym człowiekiem, żeby nikomu nic złego nie zrobić. Od zawsze wykładałam angielski, ukończyłam Instytut Języków Obcych w Doniecku. Dostałam pracę w technikum lotniczym w Słowiańsku. Dobrze zarabiałam i mam przyzwoitą emeryturę.

Nadija na chwilę milknie. Właśnie przypomniała sobie, że nie zabrała dyplomu ukończenia studiów. – Jak ja z będę bez niego pracować? Przecież mogłabym jeszcze uczyć, mogłabym się do czegoś przydać. Spakowałam tylko ciepłe rzeczy, o dyplomie zapomniałam. Może ktoś się nade mną zlituje, weźmie do siebie, a ja później się odwdzięczę, będę im pomagać. Trochę mnie podleczą, a później znajdę sobie pracę. Zafarbuję włosy i jeszcze będę ładna.

Źródło: Maciej Stanik, WP
Kobieta mieszkała sama w swoim mieszkaniu w Słowiańsku

Starsza nauczycielka mieszkała sama. Mąż zmarł. Z pomocą przychodziła jego siostra. Przynosiła wodę ze studni, dawała jedzenie i leki, mierzyła ciśnienie. - Zaciemniałam okna. Nie miałam siły, żeby schodzić do piwnicy, kiedy wyły syreny. Siedziałam cichutko, jak mysz pod miotłą. Latem zasypiałam przy otwartym balkonie. Słyszałam, że strzelają. Wtedy wstawałam i zamykam balkon, żeby odłamki nie wleciały do mieszkania. Jakby to cokolwiek miało pomóc.

d4l26q8

W zorganizowaniu ewakuacji pomógł jej syn. Mieszka w Symferopolu, na okupowanym przez Rosję Krymie. – Rozmawiamy tylko telefonicznie. On nie może do mnie przyjechać, ja do niego też. Bardzo bym chciała jeszcze kiedyś go zobaczyć. Na razie czuję ulgę, że wyjechałam. Serce mi podpowiada, że idzie coś nowego – mówi Nadija, patrząc na wielkie pole dojrzałych słoneczników za oknem. Rytmiczny stukot o szyny działa jak kołysanka. Nadija w końcu zasypia.

***

Albina wchodzi do wagonu, w którym właśnie trwa zabieg. Na tej kozetce siedzieli pacjenci z niemal wszystkimi rodzajami urazów: po amputacji kończyn, z urazami głowy, ranami odłamkowymi w klatce piersiowej, jamie brzusznej, ciężkimi poparzeniami na skutek wybuchów, urazami od kul. Lekarze widzieli tu niemal wszystko.

Tym razem pielęgniarka szczypcami zdejmuje płaty odchodzącej skóry z poparzonych pleców mężczyzny, który co chwilę podskakuje z bólu. Jego wypadek nie miał nic wspólnego z wybuchem, ale brak dostępu do lekarzy uniemożliwił udzielenie pomocy. Wielka rana zaczęła się sączyć.

Pacjent z raną po poparzeniu w trakcie zabiegu na pokładzie pociągu medycznego
Pacjent z raną po poparzeniu w trakcie zabiegu na pokładzie pociągu medycznegoŹródło: WP, fot: Maciej Stanik

- Nie wszyscy nasi pacjenci to osoby ranne. W czasie wojny ludzie przecież nadal chorują, a brak możliwości leczenia sprawia, że również są poszkodowani. Nie mają dostępu do leków i opieki, dlatego transportujemy również chorych onkologicznie, którzy nie mogą kontynuować leczenia na wschodzie. Mamy też wielu starszych pacjentów z chorobami naczyniowymi czy cukrzycą, którzy regularnie muszą przyjmować np. insulinę. Wiele aptek tuż przy linii frontu jest zamkniętych – mówi lekarka.

Konsekwencje niedoboru leków są bardzo poważne. – Pamiętam pacjentkę z cukrzycą, która spędziła kilka tygodni w schronie. Nie miała dostępu do leków, a jej stan pogorszył się tak bardzo, że konieczna była amputacja nogi. Trafiła do nas już po operacji.

***

Rita siedzi na łóżku w koszuli nocnej w panterkę naprzeciwko Nadij. Jest najmłodsza spośród wszystkich pacjentek ma najwięcej energii. Chętnie rozmawia z pielęgniarkami i ratownikami medycznymi. W przerwach przygląda się swojej sinej stopie. Gładzi ją, dotyka, uciska. Nie ma pewności, czy to nie są ostatnie godziny przed amputacją.

- Nie wyjechałam wcześniej ze Słowiańska, bo zajmowałam się ciężko chorą mamą, która ma 83 lata. Chciałam ją wywieźć, ale ona za każdym razem pytała: "a co będzie, jeśli umrę po drodze?". Nie ruszałam się więc z mieszkania, ciągle byłam przy niej. Któregoś dnia stanęłam na coś ostrego i przebiłam stopę. Bolało, ale zrobiłam opatrunek. Kiedy w końcu poszłam do lekarza, okazało się, że wdała się gangrena. Z rany leciała krwistobrunatna wydzielina.

Źródło: Maciej Stanik, WP
Rita jest najmłodsza w przedziale. Powtarza, że jest rozczarowana życiem

Ból skłonił kobietę do wyjazdu. W opiece nad matką zastąpiła ją siostra, ale tylko na chwilę. Rita nie spakowała ciepłych rzeczy, bo ma nadzieję, że niedługo wróci do domu. – Już raz zdecydowaliśmy się wyjechać ze Słowiańska, kiedy w 2014 r. rosyjskie czołgi jechały na miasto. Na trzy miesiące przeprowadziliśmy się do krewnych w Połtawie. Tym razem zdecydowaliśmy, że nie będziemy nigdzie wyjeżdżać.

Rita trzyma w rękach papierosa i nie może się doczekać, kiedy będzie mogła zapalić. Wciąż dużo w niej siły, ale powtarza, że wszystko jej jedno. - Jestem tak rozczarowana życiem, że nie boję się śmierci. Jestem niepełnosprawna, 15 lat temu potrącił mnie samochód. Przez 10 dni byłam w śpiączce. Straciłam pamięć. Jak tak jadę i patrzę przez okno, to przypomina mi się młodość. Jeździłam pociągiem na wakacje do rodziny. Jak wieźli mnie karetką do Pokrowska to widziałam tylko porzucone samochody i pola leżące odłogiem.

Obok łóżka Rity w wózku siedzi jeszcze jedna pacjentka. Kobieta z niepełnosprawnością intelektualną w burzy siwych włosów patrzy tylko przed siebie. Czasami obserwuje innych. Delikatnie się uśmiecha.

***

Szpital na szynach powoli zbliża się do Dnipro. Zespół medyczny przygotowuje miejsca w czerwonych wagonach dla pacjentów z ciężkimi urazami. Później załoga ma kilkanaście minut na odpoczynek. Wchodzą do przedziału z łóżkami albo siadają we wspólnej kuchni z częścią wydzieloną do przygotowywania posiłków. Za szybą widać zapas owoców, warzyw, konserw i makaronów. Na obiad będzie sałatka.

W pociągu wydzielona jest część gastronomiczna, gdzie zespół przygotowuje posiłki
W pociągu wydzielona jest część gastronomiczna, gdzie zespół przygotowuje posiłkiŹródło: WP, fot: Maciej Stanik

Albina rozmawia z pielęgniarkami, ratownikami i Borysem – drugim lekarzem, który przysłuchiwał się jej opowieściom. Sam widział wiele, ale nie chce o tym opowiadać. Żarkowa wspomina kolejne historie. Najmłodszy pacjent miał sześć tygodni, mieliśmy też trzymiesięczne dziecko, które musiało kontynuować leczenie za granicą. - Ewakuacja jest szczególnie trudna dla starszych ludzi. Nie chcą opuszczać swoich miast i wsi, często mówią, że chcieliby umrzeć w swoich domach. Najstarsza pacjentka miała 97 lat.

Starsze osoby rzadziej decydują się na ewakuację i często są zdane wyłącznie na siebie
Starsze osoby rzadziej decydują się na ewakuację i często są zdane wyłącznie na siebie Źródło: WP, fot: Maciej Stanik

Na terenach tuż przy linii frontu staruszkowie często cierpią w samotności. Kilka tygodni wcześniej do pociągu trafiła 92-letnia mieszkanka Łymana. Kobieta w drodze do toalety usłyszała wybuch. Upadła i straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, twarz miała zalaną krwią. Z otwartym złamaniem ramienia i złamanym nosem krzyczała z bólu, błagając o pomoc. Wolontariusz znalazł ją kilka godzin później, ale na pomoc musiała czekać jeszcze dwa dni. Tyle trwał przyjazd karetki w owładniętym walkami regionie.

- Niektórzy pacjenci w ogóle nie chcą rozmawiać. Szanujemy to. Ale czasami jest zupełnie odwrotnie. Niektórzy chcą podzielić się swoimi wspomnieniami, mówią, jak spędzali czas w schronach, opowiadają, jak zostały zniszczone ich, domy, mówią o rannych. Często opowiadają też o swoich krewnych, którzy albo są na froncie, albo pomagają innym, dostarczają jedzenie i wodę. Każda podróż to dziesiątki nowych historii – mówi Albina.

Źródło: WP
Podczas ostrzału Charkowa rosyjska rakieta uderzyła w hostel robotniczy, w którym mieszkał Jurij z rodziną

Pociąg wjeżdża na stację w Dnipro. Szeroki peron jest całkowicie pusty. Czekają na nim tylko karetki. Jedna z nich parkuje przed wejściem do pierwszego wagonu. Ratownicy otwierają drzwi. W środku dwupoziomowa konstrukcja, która pomieściła trzyosobową rodzinę z Charkowa. Na górze jechała 13-letnia Kira, piętro niżej jej rodzice Jurij i Swietłana. Sanitariusze bardzo ostrożnie dźwigają nosze.

Nad ranem 18 sierpnia podczas ostrzału Charkowa, rosyjska rakieta uderzyła w hostel robotniczy, w którym mieszkała cała rodzina. Matka ze złamanym kręgosłupem, córka ze złamaniem obu piszczeli i ojciec z poważnymi urazami nogi, stóp i pękniętym obojczykiem, cudem przeżyli.

- Lekarze w Charkowie otoczyli nas opieką, ale trauma psychiczna nie dawała nam wytchnienia. Za każdym razem, kiedy zaczynały wyć alarmy przeciwlotnicze, żona wpadała w przerażenie. Dzwoniłem do niej, bo leżała na innym oddziale, ale ona ciągle płakała. Ja do dziś nie mogę spać, zdrzemnę się 3-4 godziny w ciągu dnia, a później nie pomagają ani leki uspokajające, ani nasenne.

Medycy zdecydowali, że przetransportują rodzinę do Dnipro i przekażą do pociągu medycznego. - 220 km drogi karetką były koszmarem. Koleiny na drogach sprawiały, że żona płakała z bólu. Trzymałem ją za rękę – mówi Jurij.

Od kiedy wybucha wojna mężczyzna nawet nie myślał, żeby wyjechać z Charkowa. Był szefem jednej z miejskich służb komunalnych. – Spaliśmy w łóżkach. Nad ranem, około 4:20 usłyszeliśmy potężny huk i trzask. Z ram wyleciały szyby. Wyskoczyłem z łóżka i powiedziałem dziewczynom, żeby natychmiast wyszły na zewnątrz.

Zdążyli wybiec z mieszkania na klatkę schodową. Wtedy w budynek uderzyła druga rakieta. - Wszystko się trzęsło. Grunt pod nogami zaczął się osuwać. Sypały się na nas kawałki ścian, wszędzie gruz i kurz. I nagle poczułem, że spod nóg osuwa się grunt. Nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy podłoga składa się pod tobą. Spadliśmy z czwartego piętra na parter. Wydawało mi się, że to jakiś koszmar, ale to nie był sen.

Jurij nie stracił przytomności po upadku, ale był w szoku. - Nic nie widziałem. Oczy miałem zasypane. Płyty przyciskały mnie z każdej strony. Mogłem ruszać jedną ręką. Wtedy zauważyłem, że w niektórych miejscach widzę smugę światła z zewnątrz. Zacząłem krzyczeć do żony i córki. Odezwały się. Poczułem ulgę. Były w gruzowisku, ale wyżej, nade mną. Córka płakała. Mówiła, że nie czuje nóg, że nie może się ruszyć.

Ratownicy byli na miejscu chwilę później. Najpierw wyciągnęli Swietłanę i Kirę. Jurij zobaczył migające światło latarek. Krzyczał, ile miał sił: "Jestem pod gruzami". - Zaczęli mnie odkopywać. Im byli bliżej, tym więcej gruzu na mnie spadało. Powiedziałem, żeby kopali kawałek dalej. Punktem odniesienia była wielka betonowa kolumna, która leżała obok mnie. Czterdzieści minut później byłem już na powierzchni. To był najstraszniejszy czas w moim życiu.

Po operacji stopy Jurij z rodziną wyjadą ze Lwowa do Niemiec na dalsze leczenie.- Chcę wrócić do domu, choć z dotychczasowego życia nic nie zostało. W jednej chwili straciłem wszystko, została mi para majtek. Ale nigdy nie chciałem mieszkać za granicą. Najważniejsze, że wszyscy żyjemy. Wrócimy do Charkowa, już myślę o tym, jak znaleźć nowe mieszkanie.

***

Zanim pociąg z Dnipro ruszy do Lwowa, 36-letni lekarz Borys zmienia zdanie i godzi się na krótką rozmowę.

– Po prostu chciałem zrobić coś użytecznego dla społeczeństwa. Wpadałem tylko na chwilę do domu, żeby się przebrać i ruszałem w kolejną trasę. Najtrudniej było podczas ewakuacji dzieci, które w ostrzałach straciły rodziców. Mam przed oczami pięciolatka ze złamanym obojczykiem i raną na klatce piersiowej. Ten chłopiec miał wzrok, jak dorosły człowiek. Jego dzieciństwo nagle się skończyło i to w czasie spaceru z rodzicami, kiedy nagle przyleciała rakieta. Została mu tylko babcia.

Borys, jeden z medyków, na pokładzie pociągu medycznego
Borys, jeden z medyków, na pokładzie specjalnego pociąguŹródło: WP, fot: Maciej Stanik

Kilkunastoosobowa załoga szpitala na torach przygotowuje już kolejne ewakuacje z Donbasu. Borys powtarza, że dla niego ten pociąg to życie, a wojna to ciągła podróż.

***

Lekarze bez Granic to medyczna organizacja humanitarna znana na świecie pod nazwą Médecins Sans Frontières (MSF) i Doctors without Borders, która prowadzi działania w osiemdziesięciu ośmiu krajach na świecie. Od 31 marca do połowy września specjalny pociąg medyczny przewiózł niemal 1500 osób, w tym 78 sierot ewakuowanych z sierocińca. Liczba ta uwzględnia również rodziny i opiekunów transportowanych pacjentów. 10 proc. wszystkich ewakuowanych to osoby, które trafiły na oddział intensywnej terapii.

Organizacja w raporcie "Bez litości dla cywilów" nt. działalności pociągu medycznego zwraca uwagę, m.in., że:

  • cywile byli ostrzeliwani podczas ewakuacji lub atakowano ich podczas próby opuszczenia stref wojennych,
  • masowe bombardowania i ostrzał zabiły i okaleczyły ludzi mieszkających i ukrywających się na obszarach mieszkalnych,
  • brutalnie atakowane były również osoby w podeszłym wieku.

Wszyscy pracownicy "Lekarzy Bez Granic" podkreślają, że w swoich działaniach kierują się etyką lekarską oraz zasadami bezstronności, niezależności i neutralności.

Więcej informacji na temat działalności organizacji w Ukrainie można znaleźć na stronie https://lekarze-bez-granic.pl/ukraina/.

Tekst: Tatiana Kolesnychenko, Patryk Michalski, dziennikarze Wirtualnej Polski

Zdjęcia: Maciej Stanik

Wyłączono komentarze

Elementem współczesnej wojny jest wojna informacyjna, a sekcje komentarzy stają się celem działań farm trolli. Dlatego zdecydowaliśmy się wyłączyć komentarze pod tym artykułem.

Paweł Kapusta - Redaktor naczelny WP
Paweł KapustaRedaktor Naczelny WP

Podziel się opinią

Więcej tematów