Wojciech Jaruzelski prosił Związek Radziecki o interwencję wojskową w Polsce
W nocy z 8 na 9 grudnia 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski spotkał się z dowódcą połączonych sił Układu Warszawskiego marszałkiem Wiktorem Kulikowem. Poinformował go, że za trzy dni zamierza ogłosić wprowadzenie stanu wojennego. Równocześnie jednak, analizując skalę potencjalnych protestów ze strony "Solidarności", dodał: "Strajki są dla nas najlepszym wariantem. Robotnicy pozostaną na miejscu. Będzie gorzej, jeśli wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy (ZSRS) będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady".
04.12.2013 16:34
Marszałek Kulikow, któremu myśl o dowodzeniu operacją stłumienia kontrrewolucji w Polsce nie była z pewnością obca, odpowiedział: "Jeżeli nie starczy waszych sił, to pewnie trzeba będzie wykorzystać 'Tarczę-81'". Za tym kryptonimem krył się plan interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce. Równocześnie jednak Kulikow dodał: "zapewne Wojsko Polskie samo poradzi sobie z tą garstką rewolucjonistów". Jaruzelski nie był jednak tego pewny. Zwrócił uwagę, że na Górnym Śląsku mieszka 4 mln ludzi i dodał: "To taka Finlandia, a wojska - jeśli nie liczyć dywizji obrony przeciwlotniczej - nie ma. Dlatego bez pomocy nie damy rady". Posunął się nawet do stwierdzenia: "byłoby gorzej, gdyby Polska wyszła z Układu Warszawskiego", co było słabo zawoalowanym ostrzeżeniem dla Kremla. Kulikow jednak nie był skory do wyraźnej deklaracji i podkreślał, że "najpierw należy wykorzystać własne możliwości". Pod koniec rozmowy zapytał czy może zameldować Breżniewowi, że "podjęliście decyzję o przystąpieniu do realizacji planu?". W
odpowiedzi Jaruzelski odparł: "Tak, pod warunkiem, że udzielicie nam pomocy".
20 lipca 1981 r., Wojciech Jaruzelski i Stanisław Kania na nadzwyczajnym zjeździe PZPR PAP/CAF
Wypowiedzi Kulikowa nie zawierały jednoznacznej obietnicy pomocy wojskowej w tłumieniu protestów społecznych w Polsce, ale też jej nie wykluczały. Zrobili to dopiero zwierzchnicy Kulikowa z sowieckiego Politbiura, które zebrało się 10 grudnia, specjalnie by rozpatrzyć prośbę Jaruzelskiego. "Jeśli chodzi o przeprowadzenie operacji X - stwierdził wówczas szef KGB Jurij Andropow - to powinna być to tylko i wyłącznie decyzja towarzyszy polskich, jak oni zdecydują, tak będzie. (...) Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To jest słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca. Nie wiem jak będzie z Polską, ale nawet jeśli Polska będzie pod władzą 'Solidarności' to tylko jedna sprawa. A jeśli na Związek Sowiecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie". Z kolei szef sowieckiej dyplomacji Andriej Gromyko powiedział: "Żadnego wprowadzenia wojsk do Polski być może. Sądzę, że możemy
polecić naszemu ambasadorowi, aby odwiedził Jaruzelskiego i poinformował go o tym". Dyskusję jasno podsumował Michaił Susłow: "Myślę więc, że wszyscy tutaj jesteśmy zgodni, iż w żadnym wypadku nie może być mowy o wprowadzaniu wojsk" (cytaty z rozmów Jaruzelski - Kulikow na podstawie dzienników gen. Wiktora Anoszkina, adiutanta Kulikowa - przyp. red.).
Co było dalej - wiadomo. Załóżmy jednak na moment, że gen. Jaruzelski wykorzystałby odmowę ze strony Rosjan do przyjęcia postawy, którą przez ponad rok prezentował jego poprzednik na stanowisku I sekretarza KC PZPR czyli Stanisław Kania. Sprowadzała się ona do zapewniania Kremla, że spacyfikuje on "Solidarność" tzw. metodami politycznymi, czyli bez użycia siły. Każdy, kto zna sytuację w kierownictwie związku jesienią 1981 r. wie, że Kania był tak naprawdę bliski osiągnięcia sukcesu. W szeregach "Solidarności", dla której poparcie społeczne słabło coraz wyraźniej, coraz silniejszy był konflikt między umiarkowanym skrzydłem obawiającym się sowieckiej interwencji, a radykałami, upatrującym szansy dla związku w eskalowaniu żądań i protestów. Jest bardzo prawdopodobne, że przy aktywnym zaangażowaniu prawie dwóch tysięcy agentów bezpieki rozlokowanych wśród działaczy "Solidarności" oraz kontynuowaniu przez władze zmasowanej propagandy klęski, rysującej apokaliptyczny obraz kraju pozbawionego żywności i energii, w
"Solidarności" doszłoby w końcu do wyczekiwanego od początku rozłamu. To zaś czyniłoby stan wojenny niepotrzebnym, bowiem dynamika nastrojów była taka, że radykałowie znaleźliby się na marginesie, a większość ludzi poszłaby za wciąż popularnym Wałęsą. Taki kierunek pokazał już przebieg ogólnopolskiego strajku ostrzegawczego 28 października 1981 r., którego nie poparła spora część członków "Solidarności".
Czy jednak Jaruzelski miał szansę doczekać się rozłamu w "Solidarności"? Wydaje się, że tak, bowiem Moskwa nie była w stanie przeforsować w Komitecie Centralnym PZPR żadnego bardziej twardogłowego niż generał kandydata na stanowisko I sekretarza KC PZPR. Próbowała tego dokonać w czerwcu 1981 r., gdy na plenum KC PZPR działający z jej inspiracji Tadeusz Grabski próbował obalić Kanię. Jednak wówczas dzięki wsparciu Jaruzelskiego, Kania przetrwał. Ustąpił dopiero w październiku, gdy zwątpił w skuteczność swej strategii rozmiękczania "Solidarności", a równocześnie Jaruzelski - analizujący uważnie wyniki badań socjologicznych - uznał, że stan wojenny może się udać. Układ sił w kierownictwie PZPR w końcu 1981 r. był taki, że dla Jaruzelskiego nie było alternatywy. Kreml mógł go zastąpić Grabskim czy innym twardogłowym tylko drogą zbrojnej interwencji. A tą 10 grudnia uznał za zbyt kosztowną, o czym Jaruzelski został zgodnie z sugestią Gromyki poinformowany.
A zatem Jaruzelski miał czas i pole manewru. Nie był to oczywiście czas nieograniczony, a i pole manewru wyznaczało ścisłe uzależnienie PRL od dostaw rosyjskiej ropy i gazu. Mógł jednak podjąć grę, którą w październiku 1956 r. - w obliczu rozpoczynającej się sowieckiej interwencji zbrojnej w Polsce - potrafił wygrać z Chruszczowem Władysław Gomułka. Wolał wszakże wybrać wariant dla siebie bezpieczniejszy i wysłać czołgi przeciwko własnym rodakom. Oczywiście też ryzykował. Gdyby spełnił się "śląski" scenariusz, który przedstawił Kulikowowi, czekałaby go w pełni zasłużona emerytura w Moskwie.