Wojciech Engelking: Najlepsza młodzież w historii, czyli kto ma zagwarantowaną władzę w Polsce
Nic ostatnio nie ucieszyło mnie bardziej niż raport z badań biura Rzecznika Praw Obywatelskich nad Polakami u progu dorosłości. Obraz młodego pokolenia, który się z niego wyłania, zwiastuje ciekawą zmianę. Partia polityczna, która będzie umiała się do niej dostosować, o swoje rządy w Polsce może być spokojna.
18.09.2017 | aktual.: 18.09.2017 20:04
Tak zwani
Chyba żaden temat nie jest tak regularnie międlony w polskich mediach, jak polityczna kondycja tak zwanych "młodych ludzi". Zaczęło się parę lat temu od sarkania kilku gazet, jakoby tak zwana młodzież "skręcała na prawo", bo niektórzy jej przedstawiciele odwiedzali warszawski Marsz Niepodległości. Po zwycięstwie PiS-u załamywano ręce, że tak zwanych młodych ludzi brakuje na demonstracjach KOD, a gdy wyszli oni na ulice - przy okazji Czarnego Protestu - cieszono się. Radość spotęgował tłumny ich udział na manifestacjach przeciwko zmianom, jakie PiS zamierzało przeprowadzić w sądownictwie.
Młodzi ludzie byli potraktowani jako pulpa, definiowana tylko tym, kiedy się urodzili. Dlatego też wspomniany raport biura Rzecznika Praw Obywatelskich jest w myśleniu o młodzieży w Polsce zupełnym novum. Przeprowadzono go bowiem w sposób inny, niż na ogół badali tak zwanych młodych publicyści. Jego twórcy odwiedzili sześć liceów, techników i kilka zawodówek, co umożliwiło im odnalezienie punktów, w których dziewczyna ze społecznej szkoły w Warszawie spotyka się z chłopakiem, który w Radomiu przyucza się do zawodu ślusarza.
Jakie to punkty? Twórcy raportu wyliczają je drobiazgowo w rozmowie z TVN24.pl. Naprzód jest to niechęć do wyjeżdżania z kraju i miasta, w którym się urodzili, co więcej: ochota, by swoje dojrzałe życie związać z Polską. Po drugie: skupienie się na bezpieczeństwie własnym, definiowanym przez brak ochoty na przyjmowanie uchodźców. Po trzecie: brak chętki, by obywatelsko się angażować. Po czwarte: brak zaufania do liderów politycznych i mediów. Po piąte: niechęć do umieszczania spraw związanych z życiem intymnym - przykładowo kwestii orientacji seksualnej - w centrum debaty publicznej. I choć raport jest, jeśli o metodologię chodzi, wyjątkowy, załamywanie rąk, jakie zaczęło się po jego publikacji w mediach, było już typowe.
Dała mu wyraz dziennikarka TVN24, z zapałem godnym lepszej sprawy pytając, co to za młodzież, której nie w smak przyjmowanie uchodźców i która nie chce swojej kariery zawodowej rozwijać w kilku krajach; co to za młodzież, która nie konotuje Unii Europejskiej a priori pozytywnie; która jest pragmatyczna i w pierwszej kolejności myśli o sobie i o tym, jak przeżyć dobre, godne (pod względem finansowym i każdym innym) życie. Nie byłem wywoływany do odpowiedzi, ale z chęcią odpowiem: to taka młodzież, której Polsce aktualnie najbardziej potrzeba - także z jej oczywistymi wadami, na przykład ksenofobią.
Pragmatyzm nas zbawi
Dlaczego? Z prostego powodu: z badania przeprowadzonego przez RPO wyłania się obraz tak zwanych młodych ludzi, którzy nie mają większej ochoty uczestniczyć w rytualnym sporze prowadzonym przez generację ich rodziców. Jednym słowem - takich, którzy nie zachorowali na chorobę, na którą od dekady choruje duża część starszych Polaków.
Choroba owa polega na uznaniu spraw publicznych za element swojego życia prywatnego. Idzie mi tu o sytuację, w której Polak chce definiować samego siebie poprzez to, jakie zajmuje stanowisko w sprawach publicznych. Weźmy sprawę uchodźców, których nikt jeszcze w Polsce nie widział. Dla przedstawicieli starszego pokolenia jest ona papierkiem lakmusowym własnego człowieczeństwa i patriotyzmu (jestem za przyjmowaniem uchodźców, albowiem jest to moralne i tak należy; jestem przeciwko przyjmowaniu uchodźców, albowiem doprowadzi to do zniszczenia polskiej kultury).
Tak zwani młodzi ludzie, których zbadało biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, rozumują w kategoriach innych. Niewiele obchodzi mnie w tym momencie, czy faktycznie uchodźcy są zagrożeniem, czy nim nie są. Mogą być, mogą nie być: to, że tak zwani młodzi ludzie z badania RPO uznali, że są i postawili sprawę bezpieczeństwa własnego - a nie bezpieczeństwa jakiegoś abstrakcyjnego narodu, albo i nakazów moralnego imperatywu - na pierwszym miejscu oznacza, iż bezpieczeństwo własne jest dla nich o wiele istotniejsze od tego, co decyzja o przyjęciu lub nieprzyjęciu uchodźców o nich mówi. Jednym słowem: uznali, że jako ludzi definiuje ich nie reagowanie na sytuację historyczną, w którą zostali wrzuceni, ale to, co sami mogą swoją pracą osiągnąć. A żeby pracować, trzeba mieć po temu komfortowe, to jest: bezpieczne warunki, którym sytuacja historyczna nie sprzyja.
Powie ktoś: ale przecież faktycznie duża część młodych ludzi wyszła w wakacje na ulice przeciwko zmianom w sądach. I ktoś, kto tak powie, będzie miał z pewnością rację. Problem w tym, że nazbyt pochopne jest, jak sądzę, uznanie, że było to wyjście w obronie demokracji, konstytucji czy innych tego typu abstrakcyjnych pojęć. Tak zwani młodzi ludzie uznali raczej, że ich prywatność nie może być bezpiecznie i satysfakcjonująco realizowana w ustroju, w którym rozmontowywane są instytucje będące bezpieczeństwa gwarantem - a sądy takimi instytucjami są, podobnie jak taką instytucją jest prawo do aborcji. Jeżeli utrzyma się trend, który daje się zauważyć we wzmiankowanym badaniu, za parę lat na ulicach odbędą się manifestacje w sprawie związków partnerskich. Wystarczy chwilę poczekać.
Czas dla liberałów
Raport RPO spotkał się z ciepłymi komentarzami publicystów sprzyjających partii rządzącej. Stwierdzili oni, że przy takich nastolatkach PiS ma zagwarantowaną władzę jeszcze długo. Nie byłbym tego taki pewien. PiS bowiem oparł całą swoją polityczną moc na umieszczaniu polityki w sercu życia prywatnego człowieka. Na stworzeniu Polaków, którzy definiują samych siebie przez to, że PiS popierają lub zwalczają - i umiejętnie tych Polaków tworzył dalej, między innymi przez podgrzewanie kwestii uchodźców w publicznej debacie. Największą PiS-u zasługą jest więc zabranie Polakom prywatności i spokojnego, prowadzonego z dala od publicznej debaty, życia, którego tak zwani młodzi ludzie - jak wskazuje raport RPO - pożądają.
Jeśli ktoś ma więc szansę zagospodarować ten elektorat, to nie jest to partia rządząca - a przynajmniej nie w wydaniu, w którym aktualnie Polakom się prezentuje - ale liberałowie, którzy powinni wrócić do swoich starych założeń i obiecać młodym Polakom, że zbudują im kraj, w którym prywatnością będą się mogli do woli cieszyć, a przy obiadach rozmawiać nie o tym, kto kogo popiera, ale kto gdzie jedzie na wakacje - bo go na nie stać. Jak w starym haśle Donalda Tuska: "nie róbmy polityki". Kto to zrozumie, ma zagwarantowaną władzę w Polsce.
Wojciech Engelking dla WP Opinie