Włośnica zaatakowała w Toruniu
W piątek pierwsi chorzy zarażeni włośnicą
opuszczą Wojewódzki Szpital Obserwacyjno-Zakaźny w Toruniu. Ich
stan poprawił się na tyle, że mogą kontynuować leczenie w domu -
informują "Nowości".
Niewykluczone, że w sobotę i niedzielę wypisanych zostanie kolejnych kilka osób. Ale jednocześnie na szpitalne oddziały wciąż trafiają kolejni pacjenci z objawami włośnicy. W Toruniu liczba hospitalizowanych mieszkańców miasta i okolic wzrosła do 30. Do szpitali w Toruniu, Gdańsku i Bydgoszczy łącznie trafiło ok. 50 osób.
"W przypadku włośnicy hospitalizacja trwa zazwyczaj około dwóch tygodni" - mówi dr Elżbieta Strawińska, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Obserwacyjno-Zakaźnego w Toruniu. "U niektórych pacjentów przebieg choroby jest jednak wyjątkowo ciężki. Te osoby zapewne będą musiały pozostać w szpitalu dłużej".
"Nowości" kilkakrotnie pisały o dramatycznych skutkach spożycia kiełbasy, zwanej polską wędzoną z dziczyzny, która była zarażona włośnicą. Z dochodzenia epidemiologicznego prowadzonego przez toruński sanepid wynika, że 15 kg tej wędliny przywiózł do Torunia mieszkaniec wsi w gminie Śliwice w Borach Tucholskich. On zaś twierdzi, że kiełbasę kupił od mieszkańca Osieka koło Starogardu Gdańskiego. I wygląda na to, że mówi prawdę, bo w okolicach Starogardu również nie brakuje chorych z objawami włośnicy.
Ale do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Gdańsku trafili również gdańszczanie, którzy właśnie w okolicach Osieka kupili tucznika. Zawieźli mięso do zbadania przez lekarza weterynarii, a następnie wyrób kiełbasy zlecili mieszkańcowi Osieka.
"Podczas produkcji miał on wykorzystać również mięso wołowe, które trzeba było dokupić. Zamiast wołowiny dodał jednak mięso z dzika - niezbadane wcześniej pod kątem włośnicy" - mówi Ryszard Strzemieczny, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku. "W ten spośród doszło do zakażenia" - dodaje. (PAP)