Włosi zapłacili wysoką cenę za stacjonowanie wojsk w Iraku
Wśród włoskiej opinii publicznej częściej niż
poczucie dumy z militarnej obecności w Iraku dochodzi do głosu
świadomość, jak wysoką cenę trzeba było za nią zapłacić.
02.09.2004 | aktual.: 02.09.2004 07:13
W zamachu na bazę w Nasirii w listopadzie 2003 roku zginęło 12 karabinierów, 5 żołnierzy i dwóch cywilów. W kwietniu obecnego roku terroryści zamordowali jednego z czterech włoskich zakładników, ochroniarza Fabrizio Quattrocchiego. 26 sierpnia porywacze zabili dziennikarza Enzo Baldoniego. Wszystkich tych zbrodni terroryści dokonali w zemście za stacjonowanie włoskich sił w Iraku.
W skład włoskiego kontyngentu, stacjonującego na południu Iraku, wchodzi 3000 żołnierzy i karabinierów.
Według najnowszych sondaży, za wycofaniem włoskich sił opowiada się 61% Włochów. Za dalszym pozostaniem żołnierzy w Iraku jest 26% obywateli, 13% nie ma zdania.
Analitycy zwracają uwagę, że śmierć włoskiego żołnierza w starciach z rebeliantami w maju tego roku powiększyła grono zwolenników natychmiastowego opuszczenia Iraku o 9% (z 52%). Kiedy ujawniono skandal z torturowaniem irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy, głosy między zwolennikami i przeciwnikami dalszej obecności włoskiego kontyngentu były równo podzielone.
Co kilka miesięcy we Włoszech odbywają się masowe demonstracje antywojenne, podczas których jednym z najczęstszych haseł jest żądanie zakończenia militarnej misji w Iraku. Okazją do ostatniej manifestacji, na początku czerwca była wizyta George'a Busha w Rzymie. Na ulice wyszło wówczas 100 tysięcy osób.
Pod koniec kwietnia we włoskiej stolicy odbyła się manifestacja, której zorganizowania zażądali porywacze przetrzymujący wówczas trzech ochroniarzy (kilkanaście dni wcześniej zamordowali ich kolegę Fabrizo Quattrocchiego). Terroryści zagrozili, że jeżeli Włosi masowo nie wyjdą na ulice i nie będą domagać się wycofania włoskich wojsk, zabiją także pozostałych zakładników. W wiecu, zakończonym na Placu Świętego Piotra, udział wzięło kilka tysięcy osób. Apel papieża o uwolnienie zakładników odczytał tu szef watykańskiej dyplomacji arcybiskup Giovanni Lajolo.
W zeszłym tygodniu porywacze dziennikarza Enzo Baldoniego postawili rządowi Silvio Berlusconiego 48-godzinne ultimatum na wycofanie włoskich sił. Zostało on stanowczo odrzucone. Szef dyplomacji Franco Frattini powiedział w wywiadzie dla telewizji Al-Dżazira , że siły te wrócą do Włoch nawet następnego dnia, jeśli tylko poprosi o to iracki rząd. Gdy Baldoni został zamordowany, rząd w specjalnym oświadczeniu podkreślił, że dotrzyma wszystkich swych zobowiązań, złożonych wobec gabinetu premiera Alawiego i pozostawi swe wojska w Iraku tak długo, jak będą sobie tego życzyły władze w Bagdadzie.
Od wielu miesięcy kolejne ugrupowania terrorystyczne grożą Włochom krwawymi zamachami i tym, że - używając ich języka - cała Italia stanie w ogniu, jeśli kraj ten nie wycofa z Iraku swych sił. Za każdym razem żądaniu temu towarzyszy także postulat odejścia premiera Silvio Berlusconiego, którego islamscy fundamentaliści uważają za "sługusa Ameryki".
Skrajnie podzielone w ocenie misji irackiej siły polityczne we Włoszech na żądania terrorystów odpowiadają jednym głosem, podkreślając, że nie można ulegać ich szantażowi. Natychmiastowego zakończenia irackiej misji domagają się komuniści, Zieloni i zdecydowana większość polityków lewicy.
Podczas debat w parlamencie premier Berlusconi powtarza, że Włosi nie wyjdą z Iraku, jak długo nie pokonany zostanie wspólny wróg Zachodu - międzynarodowy terroryzm.
Rząd włoski uważa za swój obowiązek i zaszczyt pozostać do końca u boku tych, którzy narażając się na niebezpieczeństwo bronią zasad karty ONZ. Wycofanie się oznaczałoby rezygnację z tych zasad i zgodę na to, aby były one bezkarnie deptane - mówił szef rządu podczas burzliwej debaty parlamentarnej w maju. Naszym wrogiem, przypomniał, pozostaje międzynarodowy terroryzm, który szuka sojuszników na Zachodzie. Dodał, że przykład Hiszpanii, która wycofała się z tej misji, pokazał, że Zachód można zastraszyć. Lewicowej opozycji odpowiedział "Kto głosi pokój, ale nie czyni nic, by go zbudować, nie pomaga pokojowi, lecz wrogom pokoju".
Tymczasem wiosną tego roku słynący z potoczystego języka i wygłaszania kontrowersyjnych opinii premier powiedział o włoskich żołnierzach, stacjonujących w ogarniętym wojną kraju, że "nie powinni narzekać, bo przecież świetnie tam zarabiają". Wypowiedź ta wywołała powszechne oburzenie. Dzienny żołd Włocha to około 130 euro.
Bardzo długo Berlusconi był powszechnie krytykowany za to, że miesiącami, tłumacząc to względami bezpieczeństwa, zwlekał ze złożeniem wizyty włoskim żołnierzom i karabinierom. Nie uczynił tego nawet po masakrze w Nasirii w listopadzie 2003 roku. Kontyngent swego kraju szef rządu odwiedził dopiero w kwietniu tego roku.
Opinia publiczna z ogromną sympatią odnosi się do żołnierzy, nazywając ich najczęściej "naszymi chłopcami z Nasirii". Najbardziej jednak większość Włochów pragnie tego, aby jak najszybciej wrócili do domu.