Włochy bezpiecznym azylem dla imigrantów? Kraj podzielony
W obliczu dramatycznych wydarzeń na Morzu Śródziemnym i masowego napływu imigrantów Włochy biją na alarm już nie tylko na arenie Unii Europejskiej, ale zwracają się o solidarną pomoc także do ONZ. W międzyczasie kraj próbuje wypracować samodzielne i skuteczne metody radzenia sobie z falą imigrantów, jednak wiele regionów i duża część społeczeństwa nie chcą słyszeć o jakiejkolwiek formie udzielania pomocy. Na nic zdają się apele papieża, a "najazd" imigrantów jest odbierany jako "konieczne zło" - pisze dla Wirtualnej Polski z Włoch Agnieszka Gorzkowska.
Problem z dnia na dzień się pogłębia, wzrasta frustracja społeczna i konflikty narodowościowe.
Na rozpaczliwe apele sycylijskich miast i miasteczek, które od lat najsilniej odczuwają presję imigracji i domagają się równomiernego rozłożenia liczby uchodźców we wszystkich regionach kraju, rząd włoski próbuje odpowiedzieć narzucając innym regionalnym prefekturom przyjmowanie azylantów do lokalnych ośrodków dla uchodźców.
Ośrodki na Sycylii są już przepełnione, część imigrantów śpi na dworze, lokalne przychodnie zdrowia zamieniły się w "szpitale polowe", na które potrzeba coraz więcej nakładów finansowych... To jest worek bez dna, skarżą się mieszkańcy.
A jednak to właśnie lokalna społeczność malutkiej Lampedusy, jest heroicznym przykładem solidarności dla całych Włoch i Europy, podkreślają włoskie media. Na ratunek imigrantom zgłaszają się wciąż nowi wolontariusze. Coraz częściej mówi się o pozytywnych doświadczeniach integracji i wzajemnego poszanowania kulturowego. Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie lokalna społeczność nie zamyka uchodźców w getta, nie marginalizuje, przeciwnie, stwarza przyjazną atmosferę zaufania i otwarcia.
Co już się sprawdza i co może sprawdzić się w przyszłości
Pozytywnym doświadczeniem okazała się np. inicjatywa "Uchodźca w moim domu" zaproponowana przez Caritas w Padwie. Przyjmowanie imigrantów do prywatnych domów, traktowanie ich jak sąsiadów w potrzebie przynosi zaskakujące rezultaty: szybciej uczą się języka, świetnie się integrują, usamodzielniają i zachowują nienagannie. Takie mini-społeczności są idealnym rozwiązaniem, w przeciwieństwie do ogromnych struktur, w które władze większych aglomeracji próbują zamknąć imigrantów. Wielonarodowościowe molochy są jak bomby zegarowe, które z czasem muszą wybuchnąć, tłumaczą wolontariusze. Zdarzają się tam krwawe incydenty, bójki, napady i gwałty, są potencjalnym zagrożeniem dla okolicznych mieszkańców.
Innym proponowanym rozwiązaniem jest zasiedlenie przez imigrantów opustoszałych wsi i miasteczek. Według danych statystycznych we Włoszech jest kilka tysięcy takich miejscowości, które dzięki cudzoziemcom można byłoby zagospodarować i przywrócić do życia opuszczone domostwa. Przykładem jest kilka odizolowanych geograficznie miasteczek w Kalabrii, zasiedlanych przez uchodźców z Afryki od 10 lat. Tutaj eksperyment przynosi bardzo pozytywne rezultaty, zapewniają lokalne władze. Nowi mieszkańcy pracują "na swoim”, zajęli się tradycyjnym rzemiosłem i uchronili opustoszałe osiedla od całkowitej degradacji.
Otwartość i nietolerancja
Jednak w wielu miastach były już incydenty zbiorowej nagonki politycznej i medialnej, aby pozbyć się imigrantów utrzymywanych kosztem lokalnej społeczności. Najczęstszym argumentem są właśnie wysokie koszty utrzymania uchodźców: w skali kraju ok. 2 milionów euro dziennie wynoszą wydatki na wyżywienie, zakwaterowanie, opiekę zdrowotną, prawną, szkolnictwo, itd. Uchodźcy domagają się też bezpłatnego wi-fi czy innych nowoczesnych udogodnień.
Z ostatniego raportu (marzec 2015 r.) opublikowanego przez Departament Wolności Obywatelskich i Imigracji przy włoskim MSW na temat działalności ośrodków dla uchodźców na terenie całego kraju wynika, że regiony środkowych i południowych Włoch są bardziej gościnne i pozytywnie nastawione na przyjęcie imigrantów. Tymczasem na ostatnim miejscu pod względem gościnności i solidarności plasują się miasta: Mediolan, Wenecja czy Florencja.
Nieprzypadkowo nietolerancyjne i ksenofobiczne okazały się regiony północne: Lombardia, Veneto, Valle d’Aosta, gdzie duże poparcie w społeczeństwie ma prawicowo populistyczna Liga Północna z Matteo Salvinim na czele, autorem antyimigracyjnej propagandy. Te, najbogatsze regiony we Włoszech, ostatnio oficjalnie odmówiły przyjęcia uchodźców pod pretekstem braku odpowiednich struktur i miejsc.
Tak więc masowa imigracja z Afryki w ostatnich latach wyraźnie podzieliła społeczeństwo włoskie na dwa fronty: solidarnych wolontariuszy, którzy mobilizują się tak jak w przypadku trzęsienia ziemi czy innych kataklizmów oraz nietolerancyjnych ksenofobów, dla których priorytetem jest pomoc dla obywateli włoskich w czasach kryzysu.
Podczas gdy niemal wszystkie miasta wprowadzają programy integracyjne do szkół, obejmują bezpłatną opieką zdrowotną uchodźców, gdzieniegdzie nawet przyznają mieszkania komunalne dla najbardziej potrzebujących, organizują bezpłatne kursy językowe i zawodowe, na włoskich portalach społecznościowych przejawia się często sprzeciw i agresja, zwykle zaczynająca się od słów "ja nie jestem rasistą, ale..."
Być może to instynkt zachowania dorobku życia dla siebie i potomków skłania część społeczeństwa do wrogiego i ksenofobicznego nastawienia do zdesperowanych cudzoziemców, z którymi chcąc nie chcąc trzeba się dzielić. I choć dużym echem odbijają się gromkie apele papieża, aby władze i społeczeństwo Włoch nie zamykały drzwi i serc na ludzkie tragedie, "najazd" imigrantów jest odbierany jako "konieczne zło". A cierpliwość i współczucie szybko się kończą, gdy przejściowa pomoc okazuje się permanentną i wzrasta poczucie zagrożenia podsycane przez media i opozycyjnych polityków.