Właściciele Ukrainy
Najbogatszy Ukrainiec jest najbogatszy w Eurazji. Najnowszy ranking topbiznesmenów Ukrainy pokazuje dwie rzeczy. Kraj zmienia się w folwark oligarchów, a oligarchowie udają gładkich menedżerów.
14.07.2008 | aktual.: 14.07.2008 11:39
Przedstawiamy nowego wszechbogacza kontynentu: Rinat Achmetow. Ten sam, który finansował kampanię Wiktora Janukowycza w czasie pomarańczowej rewolucji, a w połowie lat 90. przewodził krwawej walce o przywództwo nad hutniczym Donbasem. Był skuteczny. Dziś ma 31,7 miliarda dolarów i jest siódmym bogaczem świata, nieuwzględnionym w rankingu „Forbesa”, bo do tej pory deklarował skromne cztery miliardy. Teraz ujawnia nie tylko prawdę o zasobach, ale też szokujący fakt, że zdetronizował szefa Ikei Ingvara Kamprada, a nawet najbogatszego Rosjanina Olega Deripaskę. Ten ze swoimi 28 miliardami może się schować. Teraz w Eurazji rządzi Rinat.
Nową prawdę objawia ukraiński tygodnik „Korrespondent”, a z rankingu można wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy bije w oczy: ukraińscy bogacze trzymają się mocno. Nie złamała ich pomarańczowa rewolucja, nie osłabiły zmiany politycznych układów, nie dopadło widmo reprywatyzacji. Gdy świat drży z obawy przed recesją, oni rok po roku podwajają fortuny. Majątek 50 najbogatszych wycenia się na 112,7 miliarda dolarów: ponad dwa razy tyle, co budżet państwa. Najbogatsi oligarchowie generują 80 procent całego dochodu wytwarzanego rocznie przez Ukrainę – bogacze z Rosji zaledwie jedną trzecią.
Drugi wniosek z toplisty jest bardziej znamienny. Fakt, że Achmetow ze swoimi miliardami wyszedł z ukrycia, świadczy o zmianie, o którą kilka lat temu oligarchów nikt by nie podejrzewał. Na naszych oczach zrzucają szaty czerwonych dyrektorów i mafioso, aby przeobrazić się w prozachodnich biznesmenów. Dane o przedsiębiorstwach stają się jawne, deklarowane pochodzenie majątku to self-made, a ulubione hobby – działalność charytatywna.
Miliardy na wschodzie
Wasyl Jurczyszyn, główny ekonomista z niezależnego Centrum Razumkowa, powyższymi wnioskami mógłby się zafrapować. Obserwuje sytuację z Kijowa, na jego biurko codziennie spływają dane, a czasy dzikiej prywatyzacji lat 90. oglądał na własne oczy. Jurczyszyn jest jednak niewzruszony. – Lista najbogatszych pokazuje, jaki potencjał drzemie w naszym kraju – uderza w nutę znanej pieśni o ukraińskim tygrysie. – A skąd te majątki? Na topie są młodzi biznesmeni, którzy imperia budowali w XXI wieku. Nie ma wśród nich bohaterów złodziejskiej prywatyzacji. Dzisiejsi biznesmeni są inni niż ci sprzed dekady – mówi nam.
– Inni? Są na to jakieś dowody? – irytuje się na te słowa ekspert obserwujący Ukrainę zza Atlantyku, profesor Taras Kuzio z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona. – Fortuny powstały na bazie majątków państwowych rozdawanych za półdarmo w czasie prywatyzacji. Poza tym jak to możliwe, że na Ukrainie, której bogactwa w surowce nie ma co porównywać z Rosją, można wzbogacić się bardziej niż w Rosji? Droga wiedzie tylko przez kradzieże i likwidację oponentów. Achmetow ma krew na rękach! – wykrzykuje.
Innych biznesmenów nie obciążają aż takie zarzuty, ale ich przepustkami na toplistę był nie tylko ekonomiczny geniusz. Prawie wszyscy z pierwszej dziesiątki reprezentują wschód kraju. Następni po donie donieckim są donowie Dniepropietrowska Wiktor Pińczuk (zięć byłego prezydenta Leonida Kuczmy) oraz wspólnicy Ihor Kołomojski i Giennadij Bogolubow (ich grupę bankową Privat oskarża się o wrogie przejęcia z użyciem komando i przekupstwa w sądach gospodarczych). Wschód reprezentują też kolejni bogacze z listy: don Połtawy Konstantin Żewago (miejsce piąte), udziałowiec Privat Oleksij Martynow (szóste), don Zaporoża Wiktor Nusenkis (siódme), doniecki dawny czerwony dyrektor Wołodymyr Bojko (ósme) oraz don Charkowa i wspólnik Deripaski Ołeksandr Jarosławski (dziesiąte). Numer dziewięć listy Dmytro Firtasz nie skupił imperium w jednym regionie na wschodzie, ale ma inną zaletę. Jest głównym udziałowcem Rosukrenergo – monopolisty dostarczającego rosyjski gaz.
Pomarańczowe fiasko
Zagrożenie. To słowo pada najczęściej z ust niezależnych analityków, gdy komentują ukraińską listę. Zagrożenie dla małego i średniego biznesu – bo rekiny odbierają im chleb. Zagrożenie dla rodzącej się klasy średniej – bo powiększa się przepaść między wąską elitą a ludem. Zagrożenie dla gospodarki – bo co to za gospodarka, której 80 procent dochodu wytwarza 50 najbogatszych? I wreszcie zagrożenie dla kraju: czy magnatom nie opłaca się bardziej dbać o własne interesy, a nie państwa? Korupcja jak trwała, tak trwa. – Powiązanie polityki z biznesem to ukraińska specjalność – wzdycha Jurczyszyn z Centrum Razumkowa. – Wszyscy wiemy, które siły gospodarcze stoją za którymi partiami. System finansowania ugrupowań jest niejawny. A większość milionerów, z Achmetowem na czele, zasiada w parlamencie – mówi. Tych faktów nikt nie próbuje ukryć. Aktywa Partii Regionów Janukowycza szacuje się na 35 miliardów dolarów, Naszej Ukrainy Juszczenki – blisko 17, a Bloku Julii Tymoszenko, wedle danych z 2007 roku, na prawie siedem
miliardów. – Czy wyobrażacie sobie w Polsce partię, gdzie razem zasiadają nacjonaliści, zwolennicy integracji z Rosją, komuniści, populiści i miliarderzy? Właśnie taka jest Partia Regionów – zżyma się profesor Kuzio. – Chodzi o prywatne interesy, nic więcej. Na Ukrainie programy partii to papierki potrzebne do rejestracji przed wyborami – dodaje.
Nadzieją na osłabienie wpływu oligarchów była pomarańczowa rewolucja. Ukrócenie korupcji, rewizja wyników dzikiej prywatyzacji – deklaracje padały na wiecach, a Ukraińcy pragnęli ich jak kania dżdżu. Pozostały jednak tylko deklaracjami. – Juszczenko był zbyt słaby, aby przeprowadzić zmiany – ocenia Kuzio. – Rewolucji dokonały tłumy na ulicach, nie on. Nigdy nie był typem rewolucjonisty: to przedstawiciel establishmentu, który źle się czuł w opozycji – komentuje profesor.
Jedynym aktem walki z oligarchami była sprawa fabryki Kriworiżstal. Dla Juszczenki sprawa osobista – tego metalurgicznego giganta w przeddzień wyborów 2004 roku za bezcen kupili Achmetow z Pińczukiem. Kasa ze złotego interesu poszła na kampanię Janukowycza – nic dziwnego, że pół roku później pomarańczowa ekipa dokonała reprywatyzacji. Kriworiżstal ponownie wystawiono na zakup, a transakcję na żywo emitowała telewizja. Akcje nabył niemiecki gigant Mittel. – Zaraz po Kriworiżstalu we wrześniu 2005 roku Julię Tymoszenko odsunięto z rządu. Jej miejsce zajął Jurij Jechanurow, w latach 90. odpowiedzialny za prywatyzację. To duży błąd Juszczenki – twierdzi Kuzio.
Gdy finalizowała się sprawa Kriworiżstalu, pięciu najważniejszych oligarchów spotkało się z prezydentem. Była to pierwsza taka narada w dziejach Ukrainy (powtórzyła się trzy razy, ostatnio 3 lipca). Po rozmowie każdy z biznesmenów udzielił wywiadu „Ukraińskiej Prawdzie”. Mówili jednym głosem: dalszej reprywatyzacji nie będzie.
Gazety i filantropia
Gdy masz milion, starasz się o miliard. Gdy masz miliard, starasz się o reputację. W myśl tej ukraińskiej zasady najbogatsi oligarchowie toczą właśnie walkę o wstęp na zachodnie salony. O ile ich walka w latach 90. była krwawa i bezlitosna (ministerstwo spraw wewnętrznych zanotowało z jej okazji 167 przypadków użycia broni), o tyle dziś toczy się w błysku fleszy i w białych rękawiczkach. Zaś jej strategię można podsumować krótko: po dwakroć robić dobrze.
Po pierwsze, robić dobrze sobie. Księgowi kwalifikują wydatki w tej transzy jako „koszty reprezentacyjne”. Oligarchowie kupują luksusowe rezydencje na świecie (żona Pinczuka właśnie nabyła najdroższy dom w dziejach Londynu). Inwestują w kluby piłkarskie (najlepiej własne – na Ukrainie taki rarytas ma kilku bogaczy z Achmetowem, właścicielem Szachtara Donieck, na czele). Zapraszają gwiazdy (u Pińczuka byli już Paul McCartney i Kofi Annan). Słowem – są na topie.
Druga część strategii jest nie mniej kosztowna, ale bardziej szlachetna: robić dobrze innym. Prym wiedzie tu Wiktor Pinczuk, którego reputacja zwyżkuje, od momentu gdy zapowiedział rezygnację z polityki – a potem, o dziwo, zrezygnował. Założył fundację własnego imienia (sponsoruje edukację) oraz centrum sztuki w Kijowie własnego imienia (sponsoruje sztukę). Fundację Rozwoju Ukrainy ma nawet Achmetow. Inwestuje miliony w służbę zdrowia.
Jednak nic by nie wyszło z tych wysiłków, gdyby były pozbawione rozgłosu. Dlatego każdy szanujący się miliarder ma własne media. Kołomojski – trzy kanały telewizyjne, agencję informacyjną i dwie gazety. Bogoliubow jeden magazyn i jedną gazetę. Pinczuk – jedną gazetę, ale za to pięć kanałów... Dalsza wyliczanka jest zbędna: dość powiedzieć, że o krytykę oligarchów na ojczystych łamach trudno. Jeśli nawet któreś medium się odważy, pożałuje. W czerwcu tego roku londyński sąd kazał ukraińskiej gazecie „Obozriewatel” („Obserwator”) wypłacić sto tysięcy dolarów odszkodowania krytykowanemu Rinatowi Achmetowowi. Korzystając z przychylnego dla podobnych spraw brytyjskiego prawa prasowego, prawnicy Achmetowa już zapowiadają kolejne procesy...
W tej sytuacji przyszłoroczna lista najbogatszych może znowu wykazać, że podwoili majątki. A mieszkańcy mogą tylko się pocieszać, że świadczy to o potencjale Ukrainy.
Joanna Woźniczko-Czeczott