Wirus wiary
"Atakuję Boga, wszystkich bogów, wszystko, cokolwiek nadnaturalnego, gdziekolwiek i kiedykolwiek zostało wynalezione" - deklaruje słynny biolog Richard Dawkins w książce "Bóg urojony" która właśnie ukazała się po polsku. Jej lektura na pewno nie pozostawi nikogo obojętnym wobec wiary.
06.06.2007 | aktual.: 13.06.2007 11:03
Powód napisania tego liczącego ponad 500 stron dzieła autor deklaruje jasno we wstępie: „Założony przeze mnie cel tej książki zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą”. Mamy więc niewątpliwie do czynienia z książką zaangażowaną, antyreligijnym manifestem, który ma wstrząsnąć umysłami ludzi. Dawkins ujawnia także inny cel swej publikacji: ileż niewierzący by osiągnęli, gdyby udało im się wyjść z ukrycia i zjednoczyć siły.
Dlatego „The Daily Telegraph” pisał ostatnio o „ofensywie ateistów”. Jak twierdzi brytyjska gazeta, nawet w ultrareligijnych Stanach Zjednoczonych półki w księgarniach zaczęły zapełniać się publikacjami wymierzonymi w wiarę w Boga. Tylko w ubiegłym roku ukazały się trzy książki na ten temat, napisane przez znanych naukowców, i każda z nich odniosła rynkowy sukces.
Pierwsza to „Breaking the Spell: Religion as a Natural Phenomenon” (w wolnym tłumaczeniu – Odczarowywanie: religia jako zjawisko naturalne), napisana przez Daniela Dennetta, słynnego amerykańskiego filozofa umysłu i naukowca zajmującego się badaniami nad mózgiem. W wywiadzie dla dziennika „The New York Times” streścił on krótko przesłanie swojego dzieła: „Nie ma wątpliwości, że idea Boga, który wysłuchuje naszych modlitw i z którym można rozmawiać, ingerującego w losy świata, jest ideą bezsensowną. Po prostu nie ma takiej istoty”. Druga to „Letter to a Christian Nation” („List do chrześcijan”, do tej pory ćwierć miliona sprzedanych egzemplarzy), dzieło Sama Harrisa, również filozofa i naukowca zajmującego się neurobiologią wierzeń religijnych.
Jednak żadna z nich nie może poszczycić się tak spektakularnym sukcesem jak „Bóg urojony” Richarda Dawkinsa. Milion sprzedanych egzemplarzy, jeden z hitów największej na świecie internetowej księgarni amazon.com oraz cały czas miejsce w pierwszej dziesiątce listy bestsellerów dziennika „The New York Times”. Taki jest półroczny bilans obecności na rynku dzieła Dawkinsa. Nie licząc lawiny komentarzy i dyskusji, które przetoczyły się również przez polską prasę, jeszcze zanim pojawił się przekład „Boga urojonego” na nasz język.
Czy sukces ten jest zasłużony? Jako recenzent jestem w dość trudnej sytuacji. Z jednej strony bowiem wolę bardziej wysublimowane filozoficznie dyskusje na temat wiary, np. „Jeśli Boga nie ma...” Leszka Kołakowskiego, „Non serviam” Stanisława Lema czy „Cud teizmu” Johna L. Mckiego. Brutalny i nieraz przesadnie złośliwy atak na religię (choć nie można odmówić Dawkinsonowi błyskotliwości) sprawia wrażenie powtórki z historii (antyreligijnych manifestów napisano już wiele) i może odstręczać od lektury. Z drugiej jednak strony uważam publikację Dawkinsa za bardzo ważną i wartą lektury. I to co najmniej z trzech powodów. Pierwszy to odwaga autora. Można odnieść wrażenie, że ponad przepaścią pomiędzy racjonalno-naukowym światopoglądem a wiarą w Boga zostały przerzucone w ostatnich dziesięcioleciach mosty pojednania. Choćby dzięki bardzo przychylnym wypowiedziom Jana Pawła II na temat teorii ewolucji czy dyskusjom uczonych (również tych niewierzących), organizowanym przez papieża w rezydencji w Castel Gandolfo.
Konflikt nauka–wiara miałby więc w dużym stopniu zostać zażegnany. Nic bardziej mylnego – i to właśnie Dawkins, jako jeden z niewielu uczonych, ma odwagę powiedzieć.
Światopogląd naukowy i religijny oddaliły się dziś od siebie bardziej niż kiedykolwiek w historii. Na przykład chrześcijaństwu (w najważniejszych doktrynalnych odmianach: katolickiej i protestanckiej) cios zadał ewolucjonizm. Zniszczył bowiem jeden z głównych filarów doktryny: koncepcję grzechu pierworodnego, która obarczała człowieka odpowiedzialnością za wprowadzenie zła w dobry świat stworzony przez Boga. Nie da się jej pogodzić z wiedzą na temat ewolucji biologicznej, której produktem jest cierpienie i śmierć.
W tej kwestii Kościół katolicki unika zabierania głosu (dobitnie świadczy o tym np. książka z 1990 r. „Wprowadzenie w chrześcijaństwo” Josepha Ratzingera, obecnego papieża Benedykta XVI) albo mówi w sposób kompletnie niejasny, o czym można się przekonać, zaglądając do niewielkiego dzieła „Grzech pierworodny w nauczaniu Kościoła”, autorstwa m.in. wpływowego kardynała Christopha Schönborna. Choć problem jest ogromnie palący, co uczciwie przyznaje katolicki teolog John Haugh w książce „Odpowiedzi na 101 pytań o Boga i ewolucję”: „Współczesna sensowna teologia nie może ignorować faktu, iż nauki ewolucyjne ogromnie poszerzają skalę zagadnienia niepojętego, niezawinionego cierpienia”. Problem jednak w tym, że teologia to zagadnienie ignoruje.
To oczywiście tylko jeden z przykładów ogromnych kłopotów doktryny katolickiej (i nie tylko jej) w zderzeniu ze współczesną nauką czy może nawet szerzej – współczesnym światem, do którego archaiczny język religii przestał w ogóle pasować. Czytając na przykład ostatnie wydanie „Katechizmu Kościoła katolickiego” (opasły tom będący kompletnym wykładem doktryny katolickiej, nie należy mylić go z katechizmami dla dzieci), miałem podobne wrażenie, jak podczas lektury przygód młodego czarodzieja Harry’ego Pottera czy „Władcy pierścieni”. To jest w wielu punktach bajkowy, by nie rzec infantylny, opis świata. Gdy natomiast autorzy „Katechizmu” stają wobec najbardziej poważnych pytań – o sens cierpienia, pochodzenie zła czy nieśmiertelność duszy – zawsze w odpowiedzi pojawia się magiczne słowo „tajemnica”. Dawkins ma odwagę głośno zadać brutalne pytania: czy taka wizja świata, karmiąca się mitami sprzed ponad 2 tys. lat, może być satysfakcjonująca dla współczesnego racjonalnego umysłu? Czy religia potrafi być
równoprawnym partnerem w intelektualnej debacie nad najistotniejszymi zagadnieniami dotyczącymi kosmosu i człowieka? Czy w ogóle da się, nie gwałcąc rozumu i sumienia, być jednocześnie racjonalnym i wierzącym? Oczywiście, problem ten nurtował ludzi już u zarania chrześcijaństwa. Na przełomie II i III w. naszej ery Tertulian, jeden z pierwszych wybitnych teoretyków Kościoła zachodniego, zwracał uwagę właśnie na absurdalność wiary; to jemu przypisuje się słynną maksymę „Credo, quia absurdum” (wierzę, bo to niedorzeczne). Nigdy jednak rozziew między wiarą a rozumem nie był tak dramatyczny jak dziś. Druga istotna kwestia, którą porusza brytyjski naukowiec w „Bogu urojonym”, to prawo do odrzucenia religii. Choć żyjemy w liberalnej części świata, gdzie wolności obywatelskie są przestrzegane i chronione, to np. przyznanie się polityka do ateizmu budzi nieufność i znacznie obniża jego szanse wyborcze. Zwłaszcza dotyczy to Stanów Zjednoczonych, ale także obecnej Polski, w której agresywna „religijność na pokaz” jest
w modzie.
Dlatego Dawkins zadaje dwa niezwykle istotne pytania: czy bycie ateistą rzeczywiście zagraża moralności i czy w takim razie religia jest prawdziwą strażniczką ładu społecznego? Odpowiedzi brzmią: nie. Dawkins argumentuje, iż nasz zmysł etyczny ma biologiczne korzenie. Reguły moralne nie zostały wyryte przez Boga na kamiennych tablicach i objawione człowiekowi, ale ukształtowały się w naszych umysłach w rezultacie długiego procesu ewolucji. Żadne badania nie wskazują też, by osoby niewierzące charakteryzowały się szczególnym brakiem poszanowania norm moralnych. By były bardziej cyniczne, okrutne czy rozpustne. Ludzi dobrych i złych można po równo znaleźć wśród ateistów jak i wśród wierzących. Mówiąc krótko: religia nie jest żadnym gwarantem przestrzegania norm.
Co więcej: czy przekonanie, że jest nam dane tylko jedno życie, paradoksalnie nie stanowi trwalszego fundamentu moralności? – pyta Dawkins. Ponieważ czeka nas po śmierci nicość, spróbujmy uczynić doczesny ziemski świat jak najbardziej znośnym i przyjaznym, gdyż wszyscy jesteśmy istotami cierpiącymi i śmiertelnymi. Jeszcze w „Samolubnym genie” Dawkins pisał o ludziach jako jedynych organizmach, które zdały sobie sprawę z natury ewolucji – procesu w swej istocie brutalnego, bezrozumnego i okrutnego. Dlatego tylko człowieka stać na zbuntowanie się przeciw samolubnym genom i porzucenie przypisanej mu przez naturę roli maszyny przetrwania.
Dawkins stara się na kartach swojej książki rozwiązać bardzo istotną zagadkę: po co ludzie w ogóle wierzą w świat nadprzyrodzony? Jego zdaniem fenomen wiary nie ma wartości adaptacyjnej, tzn. dzięki religii nie zyskaliśmy żadnej przewagi w ewolucyjnym wyścigu. Nie służy ona ani pojedynczym osobnikom, ani całym grupom, gdyż przemoc, którą powoduje, przynosi więcej strat niż zysków. Czym zatem jest? Umysłowym wirusem, sprytnym memem. Mem to pojęcie ukute przez Dawkinsa i oznaczające umysłowy odpowiednik genu, który potrafi powielać się i przeskakiwać z mózgu na mózg, jak np. moda na chodzenie w czapce bejsbolówce z daszkiem założonym na tył głowy. Religia jest od najwcześniejszych lat wciskana przez rodziców w bezkrytyczne umysły dzieci, trudno więc się dziwić, iż potrafi świetnie przetrwać i się powielać.
Ta koncepcja Dawkinsa jest najmniej przekonującą partią książki. Wierzenia religijne są bowiem zbyt stare i powszechne, by traktować je wyłącznie w kategoriach bezużytecznego i złośliwego wirusa umysłu czy produktu ubocznego procesów ewolucji. Z jakiegoś powodu – zapewne jak najbardziej przyziemnego – religie powstały i przetrwały, odgrywając w życiu społeczeństw istotną rolę (zarówno pozytywną, jak i negatywną). Zagadnienie genezy wiary, ogromnie ciekawe, nadal więc czeka na swoje rozwiązanie.
Lektura książek takich jak „Bóg urojony” prowokuje do zadania pytania: czy warto ludzi nawracać na ateizm i pozbawiać złudzeń co do podstaw ich wiary? Zdaniem autora „Boga urojonego” oczywiście tak – według niego świat byłby znacznie lepszy bez religii, będącej przyczyną wojen, ucisku (np. kobiet w krajach islamu) i umysłowego zacofania. Teza ta wydaje się co najmniej kontrowersyjna, jeśli nie naiwna. Dawkins jednak o tyle może mieć rację, że osłabienie wpływów religii – szczególnie w krajach islamu – uczyniłoby nasz świat znośniejszym.
„Bóg urojony”, jak słusznie ujął to jeden z brytyjskich recenzentów, „jest jak łyk świeżego powietrza”. Jednym z fundamentów kultury Zachodu jest bowiem gotowość do otwartej, racjonalnej debaty na każdy temat. Tym bardziej że religia nadal ma ogromny wpływ na nasze życie (czy tego chcemy, czy nie) i powinna podlegać wnikliwej oraz krytycznej analizie. A sceptycznych argumentów ludzi odrzucających wiarę w Boga warto zawsze wysłuchać.
Marcin Rotkiewicz