Wiosną dopadnie nas powódź, jakiej jeszcze nie było?
Niejeden z nas ma już serdecznie dość tegorocznej zimy, ale mało kto uświadamia sobie, że jej koniec może być znacznie bardziej dramatyczny niż najtęższe nawet mrozy i śnieżyce.
01.02.2010 | aktual.: 01.02.2010 15:45
To niemal pewne - wiosną Śląskie, podobnie jak kilka innych w kraju, czeka powódź, jakiej nie było od lat. Z analiz i symulacji przeprowadzonych przez klimatologów i meteorologów wynika, że potężne masy śniegu i lodu na rzekach, niespotykane od 1982 r., na początku marca mogą zacząć gwałtownie topnieć prawie w całym kraju. A to oznacza kataklizm. Zaalarmowany ostrzeżeniami meteorologów premier Donald Tusk zwołał na dzisiaj naradę w tej sprawie ministrów, wojewodów oraz służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Wojewodowie mają przedstawić raporty na temat sytuacji powodziowej w najbardziej zagrożonych rejonach w kraju. Wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk będzie miał pewnie sporo do powiedzenia, bo zagrożenie dotyczy wielkich obszarów województwa, m.in. całej Żywiecczyzny, powiatu cieszyńskiego, znacznych połaci Jury i Raciborszczyzny, zniszczonej przez gigantyczną powódź w 1997 r.
Co zaskakujące, sytuacja nie wygląda dobrze nawet tam, gdzie na ochronę przed powodzią państwo wydało najwięcej - zwłaszcza na Raciborszczyźnie. Same 14,5-kilometrowe wały, otaczające ze wszystkich stron wieś Buków w gminie Lubomia pod Raciborzem, kosztowały 172 mln zł. Mimo to mieszkający tu ludzie są przerażeni.
- Po powodzi w 1997 roku, kiedy zmiotło nas z powierzchni ziemi, ktoś na górze zdecydował, żeby nas otoczyć wałami. Mówiliśmy, że tu wszędzie żwir, co przepuszcza wodę jak gąbka. Oni uspokajali, że będziemy bezpieczni, ale nie ma wiosny, żeby kogoś nie zalało - mówi Piotr Łukoszek, gospodarz z Bukowa. - W czasie wiosennych roztopów z 2006 r. do wsi łatwiej było dopłynąć niż dojechać autem. To co będzie teraz?
Rolnicy z wielu wsi koło Wodzisławia Śląskiego zorganizowali dyżury i chodzą nad Odrę mierzyć poziom wody. Niewesoło jest też na północy województwa. W Częstochowie może wylać Stradomka i Kucelinka. Duże zagrożenie występuje też w okolicach Krzepic w powiecie kłobuckim, w pobliżu Liswarty, oraz Koniecpola w powiecie częstochowskim, gdzie płynie Pilica. Bezpiecznie nie będzie także w gminie Poczesna, przez którą przepływa Warta. W powiecie lublinieckim wylać może Lublinica w rejonie Kośmider i Solarni.
Przejęty wynikami najnowszych analiz meteorologów minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller ostrzega, że przy gwałtownym ociepleniu i szybkim topnieniu śniegu (co jest bardziej niż prawdopodobne) gwałtownie podniesie się poziom wielu rzek. Mówiąc wprost - idą powodzie. Biorąc pod uwagę fakt, że rzeki nie były tak oblodzone od 1982 r., trzeba się liczyć z tym, że zalana może zostać spora część kraju - w tym wiele miejscowości w naszym regionie.
Aby złagodzić groźny wydźwięk swojej wypowiedzi, Miller zapewnił, że "odpowiednie służby są przygotowane na zagrożenie powodziowe". Ale nie wszystko na to wskazuje. Jarosław Wojtasik, rzecznik Wojewódzkiej Straży Pożarnej, pytany przez nas o miejsca największego zagrożenia powodziowego w województwie, odparł, że dokument, który by je wskazywał, nie istnieje. Co gorsza, analizy i scenariusz akcji straży pożarnej z czasu powodzi w 1997 roku wyrzucono do kosza, bo od powodzi stulecia minęło dziesięć lat, a właśnie tyle przechowuje się tego typu dokumenty.
Na domiar złego szczegółowa mapa powodzi w Polsce, pomyślana jako swoista instrukcja obsługi żywiołu, ma powstać najwcześniej w 2015 r. Dokument ten, który zostanie sporządzony pod nadzorem Ministerstwa Środowiska, będzie podobno uwzględniał wszystkie tereny zalewowe, a także ewentualne głębokości i prędkości przepływu wody. Dzięki tej mapie ludzie mają dowiedzieć się, czego mogą się spodziewać na terenie, na którym mieszkają. W wypadku zagrożenia policja, straż, wojsko czy samorząd będą mogły podjąć właściwe kroki, korzystając z gotowych procedur.
Tyle że na razie to tylko pobożne życzenia - jeśli wiosną przyjdzie wielka woda, powodzianie i ratownicy będą musieli radzić sobie jak dotąd, zdani na własne doświadczenie i zdrowy rozsądek.
Dla klimatologa prof. Tadeusza Niedźwiedzia z Uniwersytetu Śląskiego mapę i kalendarium powodzi, z zaznaczeniem poziomów wody i jej szybkości przepływu, trzeba stworzyć natychmiast.
- Na pewno to narzędzie nie pomoże nam przewidzieć, kiedy nadejdzie wielka woda, bo nie istnieje żadna prawidłowość w tym zakresie. Jednak otrzymamy ważną informację, dotyczącą częstotliwości i gwałtowności występowania zjawiska - mówi prof. Niedźwiedź.
Póki co, nie udało się nawet zakończyć obwałowania Odry - jednego ze sztandarowych projektów ostatnich lat. By zamknąć "śląski wał", brakuje dwóch kilometrów w gminie Rudnik w powiecie raciborskim. Z tego powodu szczególnie niebezpiecznie jest obecnie we wsi Lasaki, przed którą kończy się wał. Tutaj lokalne podtopienia zdarzają się na porządku dziennym.
Na Podbeskidziu, gdzie w górach momentami warstwa śniegu dochodzi do jednego metra, to bomba z tykającym zapłonem. Niewielkie i leniwe zazwyczaj górskie potoki oraz rzeki podczas gwałtownego ocieplenia nie przyjmą takiej ilości wody i zaczną występować z brzegu. Tradycyjnie najbardziej w takich sytuacjach zagrożona jest Żywiecczyzna. W Kaniowie, wiosce leżącej w powiecie bielskim, jako żywo mają przed oczami wspomnienia o ubiegłorocznej, czerwcowej powodzi, podczas której w całej miejscowości zostało podtopionych około 260 budynków, a z 12 strażacy musieli ewakuować mieszkańców. Kiedy Kaniów był na ustach całej Polski, urzędnicy wszystkich szczebli obiecywali im pomoc. Gdy jednak ulewy ustały, to zdobycie odszkodowania wcale nie było takie proste. Niektórzy do tej pory nie uporali się też z odnowieniem zniszczonych budynków.
Na Śląsku Cieszyńskim stan Olzy w Cieszynie jest wyznacznikiem sytuacji powodziowej. W ostatnich latach zachowywała się raczej spokojnie. Jeśli nawet stany ostrzegawcze były przekroczone, to nie dochodziło do wystąpienia rzeki z brzegów.
W regionie częstochowskim nagła odwilż nie wróży dobrze mieszkańcom okolic Krzepic w powiecie kłobuckim w pobliżu Liswarty oraz Koniecpola w powiecie częstochowskim, gdzie płynie Pilica. W przypadku podniesienia stanu wód, trudna sytuacja zawsze panuje w miejscowości Słowik w gminie Poczesna, przez którą z kolei przepływa Warta. Wylać może też Lublinica w rejonie Kośmider i Solarni w gminie Pawonków. Niedawno przeprowadzano tam prace melioracyjne, ale dopiero w trakcie roztopów okaże się, czy przyniosły one skutek. Wcześniej rzeka zimą zawsze wylewała, zatapiając m.in. drogi i mosty, a także budynki mieszkalne.
W samej Częstochowie w ciągu kilku ostatnich lat dokonano wielu prac, które mają zapobiegać powodziom m.in. umocniono wały na Warcie. Mimo to Stradomka i Kucelinka mogą lokalnie wylać i spowodować podtopienia. Sytuacja w mieście zależy w głównej mierze od stanu wód na zbiorniku w Poraju w powiecie myszkowskim.
Usuwanie strat po ubiegłorocznych podtopieniach i powodziach w województwie śląskim kosztowało niemal miliard złotych.
Wizja powtórki kataklizmu z 1997 r. prześladuje nie tylko meteorologów, służby kryzysowe, polityków, ale przede wszystkim zwykłych ludzi, na których może spaść nieszczęście podobne do tamtego sprzed 13 lat. W samym Raciborzu pod wodą znalazło się wtedy 4,5 tys. hektarów terenu. Zalanych zostało 800 mieszkań w budynkach wielorodzinnych i 650 domów jednorodzinnych, woda wdarła się też do 23 szkół i 16 instytucji publicznych, a bezpośrednie skutki powodzi dotknęły ponad 1450 rodzin. Największe straty poniósł jednak raciborski przemysł. W zalanej części miasta znalazły się m.in. Zakłady Elektrod Węglowych oraz Raciborska Fabryka Kotłów, a także wiele innych firm.
Do 2002 roku na system ochrony przeciwpowodziowej przeznaczono ponad 54 mln zł. Racibórz wydaje olbrzymie pieniądze na rozbudowę systemu wczesnego ostrzegania ludności. W ubiegłym roku miasto otrzymało na ten cel 35 tys. euro z Euroregionu Silesia. Polacy budują nowoczesny system alarmowy wspólnie z Czechami z przygranicznego Bogumina. Już teraz razem monitorują Odrę i wymieniają się danymi.
Dopóki jednak nie powstanie zbiornik przeciwpowodziowy Racibórz Dolny, w dolinie Odry nie będzie bezpiecznie. Polder ma chronić przed powodzią miasta Polski południowej, leżące nad Odrą, od Raciborza po Opole i Wrocław. Jego koszt wyniesie 1,3 mld zł. Od kilku lat trwają przygotowania do jego budowy - kupowano ziemię i wypłacano odszkodowania. Roboty związane z budową polderu, czyli obwałowań zapory czołowej, pompowni i innych urządzeń, mają ruszyć pełną parą w 2011 roku.