Winny rząd, winni górnicy
Wszystkie gazety piszą o czwartkowej manifestacji górników w Warszawie, podczas której doszło do zamieszek. Jedne atakują rząd i jego poprzedników za opieszałość wobec sytuacji w górnictwie, inne całkowitą winą za zamieszki obarczają związkowców.
Jerzy Wójcik pisze w komentarzu w "Gazecie Wyborczej", że demonstracje to "niezły sposób nacisku na uzyskanie od rządu tego, czego się chce: rezygnacji z pomysłu likwidacji kopalń i dopłacania z budżetu do górnictwa. Rząd SLD zmarnował dwa lata nie reformując górnictwa. Teraz też działa chaotycznie, jednak w zamian za likwidację kilku kopalń, proponuje umorzenie gigantycznych długów branży i obiecuje, że żaden górnik nie zostanie bez pracy. Jeśli ta reforma się nie uda, upadną wszystkie kopalnie".
Lęk przed górniczą siłą
Bronisław Wildstein zauważa w komentarzu redakcyjnym w "Rzeczpospolitej", że bojaźliwość rządów w sprawie reformy górnictwa tłumaczona była lękiem przed siłą, jaką stanowią górnicy. Mniej znana jest aktywność lobby baronów węglowych, zarabiających krocie na handlu węglem i potrafiących nie tylko organizować górników, ale również wykorzystywać swoje rządowe i parlamentarne stosunki dla storpedowania reformy. Mało prawdopodobne, aby SLD był w stanie przeciwstawić się tym siłom - uważa Bronisław Wildstein.
"Najważniejszymi argumentami w warszawskiej pokojowej manifestacji górniczych związków zawodowych były łańcuchy, trzonki od łopat, koktajle Mołotowa" - pisze publicysta "Trybuny" Krzysztof Pilawski. "Część manifestantów skracała sobie drogę do stolicy obalaniem flaszeczek. Alkohol podsycił agresję. Nie studzili jej liderzy związków. OPZZ nie chciał być gorszy od 'Solidarności', przygotowująca się do zjazdu 'Solidarność' - od Sierpnia '80" - czytamy w "Trybunie".
"Super Express" pisze natomiast, że "Warszawa zobaczyła, do czego prowadzą rządy Leszka Millera. Oto gorzkie efekty skandalicznej polityki wobec branży węglowej. Ten rząd nie zrobił nic, by rozwiązać trudne problemy górnictwa. Zajęci walką o stołki, rozgrywkami partyjnymi, ciemnymi interesami - wypinają się na państwo i obywateli. Cała wina za dramat na ulicach stolicy spada na rząd Millera" - konkluduje redakcja "Super Expressu".
Bańka nienawiści
Latające śruby i łańcuchy, płonący policjanci, roznoszący się po mieście smród gazu łzawiącego; tak wyglądała bitwa na ulicach Warszawy między górnikami a służbami bezpieczeństwa - relacjonuje "Życie Warszawy".
Bańka nienawiści pękła przed Ministerstwem Gospodarki przy placu Trzech Krzyży. Doszło tam do wyjątkowo brutalnego starcia protestujących z funkcjonariuszami. Według sztabu protestacyjno-strajkowego Górniczych Związków Zawodowych, do walk doszło z winy "nieokreślonych prowokatorów" - odnotowuje stołeczny dziennik.
Okazuje się, że organizatorzy nie poniosą odpowiedzialności za zachowanie górników - pisze "Życie Warszawy". Nie dlatego, że nie było w tłumie agresywnych demonstrantów. Po prostu chroni ich polskie prawo.
"Jeżeli demonstracja była zorganizowana legalnie, a ta była, organizatorom nic nie grozi. Prawo karne pozwala na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej tylko tych osób, które dopuściły się czynów przestępczych. W tym wypadku chodzi o konkretnych demonstrantów zachowujących się w agresywny sposób" - tłumaczy na łamach stołecznego dziennika mecenas Jacek Kondracki.
Obiekty symbolizujące zło
Na szlaku przemarszu górniczej rzeszy znalazły się obiekty, symbolizujące zło pod nazwą "restrukturyzacja górnictwa węgla kamiennego" - komentuje w "Pulsie Biznesu" Jacek Zalewski.
Demonstracja zagotowała się już koło centrum politycznego, czyli siedziby Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wykipiała zaś - przed budynkami władzy wykonawczej. Wyjątkowo została tym razem oszczędzona władza ustawodawcza. Widocznie dopiero po piątkowej debacie posłów nad rządową informacją o sytuacji w sektorze górnictwa kamiennego, górnicy ocenią, czy następnym razem i ten gmach oberwie swoją porcję kamieni, śrub, petard, koktajli Mołotowa, etc. - pisze publicysta.
Czy problemy górnictwa naprawdę są kwadraturą koła? Górnicy w ogóle nie przyjmują do wiadomości, iż możliwości budżetu państwa nie są nieograniczone. Poza tym są przekonani, że sporo pieniędzy przeznaczonych dotychczas na restrukturyzację zostało zmarnowanych i zawłaszczonych przez "górę".
Załogi kopalń przewidzianych przez Kompanię Węglową do likwidacji osiągnęły poziom determinacji, na którym już nie przyjmuje się do wiadomości żadnych argumentów. A ponieważ polityczni decydenci popełniają błędy socjotechniczne, niwecząc nawet ich rozsądne koncepcje, to ludziom np. w Bytomiu, stało się już wszystko jedno - zauważa komentator "Pulsu Biznesu".