Więźniowie i wolontariusze walczą ze skutkami nawałnicy. Wojsko zamiast pomóc wysyła pismo
Wolontariusze i więźniowie walczą ze skutkami sierpniowej nawałnicy na Pomorzu. Prośbę o pomoc odrzuca wojsko, choć obiecał ją Antoni Macierewicz. - Ręce do pracy cały czas są potrzebne – słyszymy. Rzeczniczka MON odpowiada, że armia może pomóc, ale musi przestrzegać procedur.
Sobotni wieczór. Arkadiusz Kubczak odbiera kolejny telefon. Jest sołtysem Lotynia dotkniętego w sierpniu przechodzącą przez Pomorze nawałnicą, która powaliła tysiące hektarów lasu. Sołtys pracuje 7 dni w tygodniu. Odpowiada za rozdzielanie pomocy i koordynację pracy wolontariuszy. Jego warsztat lakiernictwa jest od kilku miesięcy zamknięty i pełni rolę magazynu dla darów, które przychodzą z całej Polski. Za stodołą stoi kilka uszkodzonych samochodów. Na stole w salonie zalegają stosy papierów. Jeden z nich to pismo z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Telefon do ministra
Wrzesień. Sejm. Poseł PiS Aleksander Mrówczyński odbiera telefon od Kubczaka. Znany mu sołtys Lotynia chce uzyskać zgodę na pomoc żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych i prosi o ułatwienie kontaktu z ministrem obrony. – Antoni Macierewicz jest przede mną. Mogę go zapytać – oferuje poseł.
-Przekazałem panu sołtysowi, że ma mailowo wystąpić w tej sprawie tak, jak poprosił minister Macierewicz – relacjonuje w rozmowie z nami Mrówczyński.
Kubczakowi, który sam jest żołnierzem ochotniczych Narodowych Sił Rezerwowych, w usuwaniu skutków kataklizmu chciało pomóc 70 kolegów z jednostki. Zgody nie chcieli udzielić ich przełożeni, więc w desperacji spróbował uzyskać zgodę przez szefa MON.
W odpowiedzi na maila, o którym mówił Macierewicz przyszło pismo podpisane przez szefa sztabu płk. Romana Ćwiklińskiego i datowane na 18 września.
Pułkownik w lakonicznych słowach odmawia pomocy. Wyjaśnia, że ”żołnierze mogą być kierowani do wsparcia administracji publicznej w sytuacji kryzysowej” zgodnie z procedurami ustawy o zarządzaniu kryzysowym, która wymaga, by wniosek o pomoc składał wojewoda. Wojewoda pomorski Dariusz Drelich nie zgodził się na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej po nawałnicach. - Do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska - tłumaczył.
”Jednocześnie informuję, że siły i środki Dowództwa Generalnego RSZ dedykowane do wsparcia administracji publicznej w sytuacjach kryzysowych są niezwłocznie kierowane do realizacji zadań z zakresu zarządzania kryzysowego na podstawie Decyzji Ministra Obrony Narodowej”
Armia do koordynowania, a nie do pracy
- Po paru dniach dzwonił do mnie pan pułkownik od ministra z sekretariatu. Powiedzieli, że oni są od koordynowania, a nie od tego, by pracować. A ręce do pracy są tu cały czas potrzebne – mówi Wirtualnej Polsce Kubczak.
Na stronie internetowej przeznaczonej dla kandydatów do NSW zwalczanie klęsk żywiołowych i likwidacja skutków klęsk żywiołowych są wymienione jako dwa pierwsze zadania tej formacji.
- Moi koledzy byli na ćwiczeniach trzy dni, a ja potrzebowałem ich pomocy tylko na jeden dzień. Nie było czasu na uzyskiwanie zgody wojewody, oni w czasie załatwiania formalności rozjechaliby się do domów. Wojska nie ma dla zwykłych ludzi, którzy potrzebują pomocy. Przestałem wierzyć w armię – dodaje sołtys.
Więźniowie pilnowani przez strażników pracują w lesie
Zwraca też uwagę, że łatwiej uzyskać pomoc…więźniów. – Przez dwa tygodnie w lesie pracowali więźniowie, którzy dojeżdżali codziennie razem z klawiszami z zakładu karnego w Starogardzie Gdańskim. Wcześniej pomagali nam też więźniowie z Chojnic – opowiada.
Rzeczniczka MON Anna Pęzioł-Wójtowicz tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską, że nie wyklucza pomocy wojska, jednak zaznacza, że sołtys powinien działać z pośrednictwem wojewody. - Wojsko jak tylko będzie mogło to pomoże. Nas obowiązują jednak procedury, których złamać nie możemy –dodaje rzeczniczka.