Więzienny "Zapach dzikiej róży"
Eryka po traumatycznych przeżyciach z
partnerem, którego po latach znęcania się nad nią w desperacji
zabiła, trafiła do więziennego szpitala. Dlaczego tam jestem? -
pytała. Uwolniła się przecież od oprawcy. Przyszło nerwowe
załamanie. Nic nie pamiętała z pierwszego tygodnia pobytu w
szpitalu za kratami. W dojściu do równowagi pomogła jej siostra
zakonna - pisze "Trybuna".
Klaudia - po krótkiej znajomości wychodzi za mąż. Miłość nie pozwala dziewczynie dostrzec wad mężczyzny. Codziennie nocami cierpliwie wypatrywała go przez okno. Gdy jednak trafił już do domu, najczęściej był pijany, awanturował się. W końcu doszło do tragedii - oboje nie żyją. To teatr, ale też i życie. Zakład karny dla kobiet w Lublińcu. Dziennikarka "Trybuny" była świadkiem niecodziennego przedstawienia "Zapach dzikiej róży". Oparto je na biografiach kobiet, ofiar przemocy w rodzinie, skazanych na wiele lat więzienia za zabójstwa. Aktorkami były same skazane - podaje dziennik.
W więziennej świetlicy odegrały role, które na wolności były ich prawdziwym, dramatycznym życiem. Granie w teatrze ma im pomóc w odzyskaniu własnej wartości - przełamaniu bólu, który przez lata pobytu w izolacji wciąż im towarzyszy. Zakład w Lublińcu jest partnerem programu "Praca i godne życie dla kobiet, ofiar przemocy w rodzinie", przygotowywanego przez Centrum Praw Kobiet. Praca metodą teatru terapeutycznego jest jednym z jego elementów - informuje "Trybuna".
W rolę Eryki wcieliła się 35-letnia Barbara, skazana na 12 lat za zabójstwo macochy, Klaudii - 22-letnia Beata. Zabiła ojca. Dostała siedem lat. Męża oprawcę zagrała Iwona. Ma 27 lat. Za współudział w zabiciu męża dostała 15 lat. Granie w teatrze pozwala tym kobietom na nowe doświadczenia, na przeżywanie swojej sytuacji w nieco inny sposób - mówi "Trybunie" Lidia Olejnik, dyrektorka ZK w Lublińcu. (PAP)