Wiesław Dębski: o. Tadeuszu Rydzyku melduję - nas budzić już nie trzeba
Trudno przejść ulicami Warszawy, by nie natknąć się na tłumy popierające przemysł telewizyjny. W ostatnią niedzielę też trafiłem na taki przemarsz, którego uczestnicy wzywali mnie do pobudki. I poparcia wolnych mediów. Robią to zresztą od dłuższego czasu, z takim entuzjazmem, że nie zauważają, iż ja - jak i wielu innych warszawiaków - dawno już wyszliśmy z zimowego snu. Melduję, dyrektorze: nas budzić już nie trzeba… Rządzących też zresztą nie, o czym świadczą słowa przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, pana Jana Dworaka - pisze Wiesław Dębski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Marsze te organizuje znany koncern medialny, dysponujący radiem, telewizją, portalami internetowymi a nawet kuźnią kadr dziennikarskich. Na czele tej potężnej fabryki stoi dyrektor, doktor, ksiądz Tadeusz Rydzyk. Mąż ten jest na tyle niecierpliwy i zadufany w sobie, że za nic ma przepisy prawa, instytucje państwowe, rządy i zarządy. Gdy potrzebuje coś załatwić, to wyprowadza ludzi na ulice. I ciśnie, i krzyczy, i obraża. Wydawałoby się, że taka metoda nie będzie skuteczna. Krzykaczy bowiem jest u nas dostatek. Ale ten jest jedyny w swym rodzaju. Bo wyjątkowo skuteczny.
Kiedyś Tadeusz Rydzyk wywalczył sobie koncesję na rozgłośnię radiową, przyznaną na niezwykle korzystnych warunkach. Później zbierał kasę, podobno na ratowanie stoczni gdańskiej. Bez żadnych oczywiście zezwoleń i bez rozliczenia milinów złotych z tej zbiórki. Wreszcie musiało trafić też na telewizję Trwam, ukochane dzieło ojca-dyrektora. Rydzyk chciałby, aby dostało ono miejsce na multipleksie cyfrowym. I słusznie. Każda normalna firma medialna musi jednak w tym celu spełnić pewne wymagania, Głównie finansowe. Każda, ale nie rydzykowa. Fundacja Lux Veritas, właścicielka TV Trwam, twierdzi, że niezbędne gwarancje finansowe ma, ale ich nie ujawni! Więc - słusznie – miejsca na multipleksie w pierwszym podejściu nie dostała.
Ale nie na byle kogo trafiło. Rydzykowe kolumny znów ruszyły. Nie były to oczywiście marsze miłosierdzia. Obrażano tam każdego, kogo się dało, najważniejszych ludzi w państwie nie wyłączając.
I metoda okazała się skuteczna. KRRiTV ogłosiła konkurs na cztery dodatkowe miejsca na multipleksie, w tym na jedno dla telewizji „religijno-społecznej”. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie specjalne zastrzeżenia. Mówił o nich w radiu TOK FM, Jan Dworak.
Słuchałem jego słów przy goleniu i oczywiście musiałem się zaciąć. Szef KRRiTV opowiadał bowiem rzeczy niestworzone. Z jego słów wynikało, że telewizja „religijno-społeczna” nie może być jakaś tam przypadkowa, lecz jedna konkretna - działająca w duchu nauczania stolicy Apostolskiej i J E D NO Ś C I (podkr. moje) z Episkopatem Polski!!! Uszom własnym nie wierzyłem. Ale sprawdziłem, Dworak mówił prawdę. W świeckim państwie, państwowy urzędnik, bez cienia zażenowania opowiadał takie rzeczy. Toż to powinno natychmiast trafić do Trybunału Konstytucyjnego, który powoływano, by stał na straży Ustawy Zasadniczej. Dworak padł na kolana przed księdzem, nie bez wiedzy – jak sądzę – ludzi dla państwa znacznie ważniejszych. I z pełną świadomością, że uczestniczy w zwykłej ustawce…
Wydawałoby się, że po takim akcie skruchy polskich władz, oddziały Rydzyka oddalą się ze stolicy na z góry upatrzone pozycje w Toruniu. Ale, gdzież tam. Niedzielny marsz budzików pokazał, że nie o żadne multipleksy tu chodzi, lecz o politykę w czystej postaci. Krajowa Rada zrobi co jej nakazano, TV Trwam miejsce dostanie (ciekawe, czy uiści należne opłaty), ale znajdzie się następny pretekst, by budziki znów wyprowadzić na ulice. To bowiem jest wojna o ważniejsze cele, niż miejsce na multipleksie.
I na koniec mam gorącą prośbę do premiera: proszę nam więcej nie opowiadać bajek, jak to Platforma nie będzie klękać przed księdzem… To chyba wasza ulubiona pozycja…
Wiesław Dębski specjalnie dla WP.PL.