Wiesław Dębski: jesteśmy skazani na listy układane przez partyjnych bossów
"Łukasz Głąb - Idioci już byli - czas na Głąba” - to numer jeden na mojej subiektywnej liście hitów obecnej kampanii samorządowej. Jasno, mocno, samokrytycznie. Wiem, wiem - zabawy z nazwiskami to nie jest szczyt elegancji. Ale przecież nie ja to wymyśliłem, lecz ONI - kandydaci do rad różnych szczebli. Taki na przykład Drozd prosi: "Leszek Drozd - postaw ptaszka na ptaszka" Do kompletu dodajmy to: "Dr Bazyli Baran - Milczenie zostaw owcom - głosuj na Barana". Filuterna kandydatka obiecuje: "Tobie - Ja". Druga zapewnia: "Nowe spojrzenie może wiele rozwiązać". Jest też - a jakże - "chłop z jajami!". Uff…
Sama kampania wyjątkowo tym razem nudna i przewidywalna. Do wyborów zostało niewiele ponad tydzień, a w mojej skrzynce pocztowej w warszawskim mieszkaniu znalazłem zaledwie trzy ulotki. Były burmistrz zapewnia, że tzw. afera bemowska to wymysły złych ludzi. A źli ludzie dowodzą, że jednak "były" ostro narozrabiał. Dostałem też kilkunastostronicową broszurę, w której nowa siła w polityce, pod nazwą Bemowska Wspólnota Samorządowa, zajmuje się głównie… aferą bemowską!!!
Do tego standard: plakaty i bilbordy, telewizyjne audycje komitetów wyborczych. Na szczęście nie ma tym razem łażenia kandydatów po naszych domach.
Nawet PKW niespecjalnie nam - potencjalnym wyborcom - pomaga. Ani jak głosować, ani jakich kandydatów mamy do dyspozycji. Przyjdziemy więc za tydzień do lokali wyborczych, dostaniemy gruby plik karteluszek i zeszycików. I radź sobie sam człowieku. Efekt? Oczywiście niższa będzie frekwencja i mnóstwo głosów nieważnych.
Ale w tegorocznej kampanii są też niespodzianki. I to ważne. Przede wszystkim ucieczki od szyldów partyjnych. Tych małych (SLD, Twój Ruch) i tych dużych, PO nie wyłączając. A właściwie PO przede wszystkim. Oto natykam się w Internecie na stronę pewnego posła. Patrzę, patrzę i nadziwić się nie mogę. Pan ważny poseł startuje na burmistrza małego miasta. Ale nie widzę nie tylko nazwy "Platforma Obywatelska", lecz nawet znaczka tej partii. Wykasował pan poseł także wszystkie zdjęcia z partyjnych imprez, a nawet resztki pomarańczowego koloru! I ukrywa się pod szyldem komitetu obywatelskiego.
W Łodzi zaś wyborcy staną przed nie lada problemem - muszą dokładnie sprawdzać afiliacje partyjne kandydatów. Szukając bowiem polityków PO na których głosowali cztery lata temu, będą musieli zajrzeć na listę... PiS. Sama zresztą kandydatka partii Kaczyńskiego na prezydenta miasta dopiero w 2013 roku opuściła Platformę.
Zarówno wspomniany poseł, jak i kandydatka na prezydent Łodzi nie są wyjątkami, przeciwnie mają wielu naśladowców. Może my przyczyn tego exodusu nie dostrzegamy, ale oni tak. Widzą, że mandatów radnych (dzisiaj) i poselskich (za rok) będzie znacznie mniej. Więc ci z dalszych miejsc ratują się jak mogą.
A ci z miejsc pierwszych są bardzo pewni swego. Wiadomo, wyborcy głosują na "jedynki". Kogo Kaczyński, Kopacz, czy Miller umieszczą na czele list, ten ma niemal pewną wygraną. Dlatego tak mało jest przedwyborczych debat. Skoro mandat jest już w kieszeni, to po co ryzykować? To dlatego właśnie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz unika wszelkiej konfrontacji z kontrkandydatami. O wywiadach medialnych już nie wspomnę.
Wyjątkowo wiele jest tym razem komitetów obywatelskich. To nadzieja na odblokowanie polskiej polityki, na dopuszczenie do niej nowych ludzi. I nie o stołki im chodzi (może nie tylko o stołki). W wielu przypadkach są to działacze ruchów miejskich, osiedlowych, stowarzyszeń powoływanych przy okazji walki z terenowymi absurdami. Ich wygrana może zasadniczo zmienić nasze samorządy. Niestety, obawiam się, że jeszcze nie tym razem. Głównie z powodu wspomnianego wyżej podszywania się pod te komitety starych wyjadaczy z Wiejskiej. Ale także dlatego, że Polacy wciąż przywiązani są do szyldów partyjnych. W warunkach idiotycznej wojny, zabetonowanej sceny wodzowskich partii oraz żyjących z tego wszystkiego mediów ruchy obywatelskie przebijają się z trudem.
Nadal więc skazani będziemy na listy układane przez partyjnych bossów. I teraz, i za rok w wyborach parlamentarnych. Jedyne co możemy zrobić, to nie stawiać krzyżyka przy kandydatach z pierwszych miejsc. Tylko w ten sposób możemy popsuć szyki prezesom i przewodniczącym.
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski