Wiesław Dębski: czy czeka nas piękna katastrofa?
Czy czeka nas piękna katastrofa? - zastanawia się w felietonie dla Wirtualnej Polski Wiesław Dębski. Od pewnego czasu nad Polską krążył potężny transportowiec. W końcu wylądował (a była jesień 2011 r.), przyjął na pokład nowych ludzi i niebywale wzmocniony udał się dalszą podróż. Lud zadarł głowy. I podziwiał... Jaki piękny lot, jaki sprawny kapitan, jaka fajna załoga. I jak pięknie ów samolot wyważony. I prawe skrzydło, i lewe, i środek - wszystko dobrane jak należy. Ludowi nawet to się podobało - tylko niektórzy marudzili, że sam piękny lot i ciepła woda w łazience, to za mało... Nagle buch, nagle błysk... Na oczach publiczności samolot gwałtownie zaczął się przechylać na jedną stronę. Na prawym skrzydle usiadło bowiem zbyt wielu gości...
Ale, ale... Proszę się nie martwić. To tylko metafora Platformy Obywatelskiej, która długo budowała partyjną równowagę. Gdy Donald Tusk przygarnął Dariusza Rosatiego, Bartosza Arłukowicza, Danutę Huebner - natychmiast na drugie skrzydło dorzucił Jarosława Gowina w gabinecie ministra sprawiedliwości a wraz z nim Johna Godsona i Jacka Żalka. Partia trochę powzdychała, trochę ponarzekała i po kilku gibnięciach powróciła do równowagi.
Nie na długo jednak. Prawa strona bowiem wciąż chciała więcej i więcej. Zapomniane in vitro i związki partnerskie, odkładana ratyfikacja Konwencji o zapobieganiu przemocy wobec kobiet, próby zaostrzenia ustawodawstwa antyaborcyjnego - wszystko to i nie tylko to zawdzięczamy konserwatywnemu skrzydłu PO. Z lewej strony natomiast cisza, nasza chata skraja*... Przy czym konserwatywne skrzydło, to nie tylko radykałowie, ci właśnie odeszli na swoje. Ale to także Jacek Rostowski, Radosław Sikorski, Ireneusz Raś i - coraz częściej mam takie wrażenie - sam przewodniczący Tusk!
To wrażenie rośnie, gdy słyszy się o poglądach Michała Królikowskiego, wiceministra sprawiedliwości. Zarzuca się mu, że nie jest wzorem aideologicznego ministra, że w swej rządowej robocie kieruje się wyłącznie własnym światopoglądem, a nie zasadą neutralności państwa.
Królikowski jest ekspertem Konferencji Episkopatu ds. Bioetycznych. Twardo przeciwstawia się aborcji i in vitro, wspiera Episkopat w jego krytyce polityki równościowej, zwanej na kościelny użytek ideologią gender. Wydał właśnie własny wywiad z konserwatywnym arcybiskupem Henrykiem Hoserem. Wiceminister jest do tego oblatem benedyktyńskim, czyli świeckim zakonnikiem. Nie zaprzecza także swoim związkom z Opus Dei. Mieliśmy ostatnio dowody, jak te związki Królikowskiego wpływają na przygotowywane w MS projekty zmian prawa.
To powoduje nowe starcia w PO. Poseł Andrzej Halicki ostro wiceministra skrytykował, za co niespotykany atak przypuścił na niego sam minister Marek Biernacki. Ale nawet nową rzeczniczkę rządu, Małgorzatę Kidawę-Błońską razi to podwójne "podporządkowanie". W radiu TOK FM powiedziała: - Każdy ma prawo do własnych poglądów, ale tu została przekroczona granica, której urzędnik państwowy nie powinien przekraczać (...) Wiceminister powinien tylko dokładnie i skrupulatnie realizować politykę rządu".
Najgorsze, że sam premier w tej sprawie milczy. Królikowskiego najwyraźniej nie tylko nie chce odwołać, ale nawet przywołać do porządku. Być może chodzi o to, że już dawno (i świadomie) oddał Ministerstwo Sprawiedliwości politykom związanym z kręgami biskupimi, które to kręgi mają wielki wpływ na stanowienie prawa w świeckim, podobno, państwie.
Dlaczego jednak milczą ci spod lewego i centrowego skrzydła (poza Halickim i Kidawą)? Mają to wszystko gdzieś, bo kasa (czyli mandaty sejmowe) jest najważniejsza? Bo pan premier się zdenerwuje? I schrupie, jak wszystkich, którzy odważyli się mieć własne zdanie?
Tak więc, jak już wspomniałem, PO w szybkim tempie przechyla się na prawą stronę. Do katastrofy jeszcze trochę zostało. Ale, jak już samolot zahaczy o pas startowy, to... Aż strach pomyśleć.
A przy kominku siedzi starszy pan, wycofany, pewny, że w jego partii wszystko od dawna już poukładane, kto chciał podskoczyć, tego już nie ma. Siedzi, nóżki grzeje i czeka...
*moja chata skraja - staropolskie przysłowie, znaczące mniej więcej: niczego nie widziałem, nic nie wiem, to nie mój problem, nie moja sprawa