Wielka Brytania bezpieczną przystanią dla zbrodniarzy wojennych
Sprawcy tortur, gwałciciele, masowi mordercy... Niektórzy z nich dostają nawet zasiłki. Ponad dwieście osób podejrzewanych o zbrodnie wojenne chodzi swobodnie po ulicach brytyjskich miast. Organizacje zajmujące się przestrzeganiem praw człowieka biją na alarm.
07.06.2013 | aktual.: 30.07.2013 16:48
W czasie II wojny światowej był strażnikiem w obozie koncentracyjnym w Trawnikach, w którym zginęło tysiące ludzi. Według zachowanych dokumentów, służył też w specjalnym batalionie SS, formacji mającej na koncie szereg zbrodni dokonanych na polskiej ludności cywilnej w latach 1944-45. Dzisiaj Alexander Huryn mieszka w domu spokojnej starości w Fareham i ma się dobrze. Dwa lata temu został przesłuchany przez brytyjską policję, jednak była to jedyna dolegliwość, jaka go spotkała.
- Źle się czuję z tym, co musieliśmy robić w czasie wojny. Przyznaję, że nie podobało mi się to, ale ja sam nikomu nie zrobiłem nic złego - tłumaczy 90-letni dziś Huryn.
Pięciu nazistów
207 - tyle osób podejrzewanych o popełnienie zbrodni wojennych mieszka obecnie na terenie Wielkiej Brytanii. I, póki co, są bezkarne. W tej statystyce, przygotowanej przez brytyjskie służby graniczne, dominują uciekinierzy z Afganistanu, Iraku, Rwandy, Sudanu, Sierra Leone, Zimbabwe, Sri Lanki. Jest także pięciu Niemców, nazistów z okresu II wojny światowej, którzy osiedlili się na Wyspach po upadku Hitlera.
Wnioski o zbadanie powyższych przypadków kierowane są do SO15. Tyle, że ten specjalny oddział, utworzony w 2006 roku w strukturach londyńskiej policji, nie jest przystosowany do realizacji tego typu zadań, priorytetowo zajmując się zwalczaniem terroryzmu. W efekcie do tej pory przesłuchano zaledwie 29 podejrzanych, a postępowania w stosunku do nich utknęły w miejscu.
- To zbyt duże rozbieżności liczbowe, żeby można nad nimi przejść do porządku dziennego. Zakres odpowiedzialności poszczególnych służb musi zostać jasno określony, nasz kraj nie może być azylem dla przestępców - nie kryje zdenerwowania Michael McCann, poseł Partii Pracy, a jednocześnie przewodniczący Parlamentarnej Grupy do Spraw Zapobiegania Ludobójstwu i Zbrodniom Przeciwko Ludzkości. McCann dodaje, że być może wyjściem z patowej sytuacji będzie powołanie niezależnej jednostki, zajmującej się tego typu problematyką.
Łamał szczęki szczypcami
Ma 27 lat, deklaruje się jako kibic piłkarskiego klubu West Bromwich. Mieszkający w Birmingham Mohamed Salim tygodniowo pobiera 160 funtów państwowych zasiłków. W Sudanie, skąd pochodzi, oskarżony jest o udział w ludobójstwie podczas toczącej się tam kilka lat temu wojny domowej. - Kiedy wchodziliśmy do wioski mordowaliśmy wszystkich, którzy stanęli nam na drodze. Bez wyjątku: mężczyzn, kobiety, dzieci - mówił Salim w wywiadzie dla stacji BBC kilka lat temu, przyznając, że wiele ofiar podczas takich akcji spłonęło żywcem.
Równie symptomatyczny jest przypadek Phillipa Machemedze. Ten zausznik byłego dyktatora Zimbabwe Roberta Mugabe, oskarżany o torturowanie przeciwników politycznych, którym miał łamać szczęki szczypcami, nad Tamizę przyjechał razem z żoną. Początkowo jego starania o azyl polityczny zakończyły się niepowodzeniem, jednak po odwołaniu się od tego orzeczenia kolejna decyzja była już pozytywna. Machemedze przekonał urzędników twierdzeniem, że po powrocie do kraju czeka go śmierć bądź prześladowania.
I właśnie na ten argument często powołują się zbrodniarze wojenni, korzystając z prawa Unii Europejskiej, które w takich przypadkach zabrania ekstradycji.
Kiedy sprawiedliwość staje się fikcją
Większość z nich żyje na koszt brytyjskich podatników, są praktycznie bezkarni. W ciągu ostatnich dwóch lat z Wielkiej Brytanii wydalono zaledwie kilku przestępców w związku z popełnionymi przez nich zbrodniami wojennymi.
Obecnie toczy się proces przeciwko... jednej osobie. 46-letni pułkownik Kumar Lama z Nepalu oskarżony jest o stosowanie tortur w koszarach wojskowych w roku 2005.
- Jesteśmy zdeterminowani, żeby nasz kraj nie stał się przystanią dla zbrodniarzy wojennych. Jeśli nie możemy ich stąd wydalić natychmiast, to przynajmniej powinni znajdować się pod ścisłą kontrolą państwa, a jednocześnie podlegać restrykcjom odnośnie zasiłków i zatrudnienia - mówią przedstawiciele brytyjskiej straży granicznej.
W podobnym tonie wypowiada się również James Smith, prezes organizacji The Aegis Trust, który wezwał rząd premiera Davida Camerona do podjęcia zdecydowanych kroków w tej sprawie.
- Jeśli komuś odmawia się przyznania statusu uchodźcy na podstawie zarzutów o zbrodnie wojenne, a nie można go deportować, to powinien zostać osądzony - albo tu, na Wyspach, albo przez Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni Wojennych w Hadze. W innym przypadku sprawiedliwość staje się fikcją - podkreśla James Smith.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki