"Wiele osób nie przyznawało się, na kogo będzie głosować"
Wiele osób do ostatniej chwili nie
przyznawało się do tego, że będzie głosować na Lecha Kaczyńskiego -
tak m.in. Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej (PGB)
wyjaśnia fakt, że przedwyborcze sondaże nie pokryły się z
ostatecznymi wynikami II tury wyborów prezydenckich.
24.10.2005 | aktual.: 24.10.2005 13:53
Z piątkowego sondażu PGB wynikało, że Lecha Kaczyńskiego popiera 50,2%, a Donalda Tuska 49,8% ankietowanych; według innych sondaży przewagę miał Tusk. Tego samego dnia GfK Polonia podała, że w drugiej turze wyborów prezydenckich Donald Tusk może liczyć na 52% poparcia, a Lech Kaczyński - na 48%, natomiast według sondażu TNS OBOP - Tuska popierało 50,9% wyborców, a Kaczyńskiego 49,1%.
Po pierwsze na pewno był efekt tak zwanej poprawności politycznej - wiele osób nie przyznawało się, że będzie głosować na Kaczyńskiego - powiedział Chołoniewski. Jego zdaniem ludzie nie przyznawali się do poparcia dla L. Kaczyńskiego, ponieważ "wszystkie media sprzyjały Donaldowi Tuskowi, a ludzie są tak skonstruowani, że nie lubią przyznawać się do niepopularnych poglądów".
Poza tym ważne są też ostatnie dni, a w szczególności ta sobota (cisza wyborcza), kiedy ludzie mają trochę czasu do namysłu, konsultują się ze znajomymi, rodziną. Jak widać, w tym czasie trend przewagi dla L. Kaczyńskiego bezustannie narastał. A poza tym, co się dzieje w ludzkich głowach, tego do końca nie wiemy - powiedział Chołoniewski.
Dodał jednak, że na kilka dni przed wyborami cały czas widoczny był już trend spadkowy dla Tuska. Widać było we wszystkich sondażach dowolnej firmy, że dystans między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem maleje. Tylko jedni dawali ten dystans mniejszy, inni większy - powiedział Chołoniewski.
Według niego gdyby nie cisza wyborcza i zakaz publikowania sondaży, "na pewno niedzielny sondaż byłby już celny". Zdaniem Chołoniewskiego to, że PGB podało w piątek najbardziej zbliżony do ostatecznego wynik, to zasługa metodologii.
PGB robi ankiety, które nie są przeprowadzane w domu respondenta, tylko w miejscu publicznym: na ulicy, w pobliżu sklepu, kościoła czy poczty. Jest to sposób mniej krępujący dla respondenta, a ankieta jest bardziej anonimowa. W przypadku innych pracowni badań, kiedy ankieterzy odwiedzają respondentów w domu, mogą się oni czuć bardziej skrępowani i nie podawać prawdziwych odpowiedzi - powiedział Chołoniewski.