Wiedziałem, że się uda
Gorbaczow podszedł, przywitał się.
Dziennikarze wyszli, usiedliśmy, poprosiłem o popielniczkę. Jak
zwykle. Ja tylko w jednym miejscu nie proszę nigdy o popielniczkę.
U Papieża. Natomiast i u pani Thatcher, i u Busha seniora
prosiłem - mówi Tadeusz Mazowiecki w rozmowie z Teresą Torańską w
"Gazecie Wyborczej". 12 września, w niedzielę, mija 15 lat od
powołania jego rządu - przypomina dziennik.
Gazeta podkreśla, że 12 września 1989 r., podczas zaprzysiężenia rządu Mazowieckiego w Sejmie, Lecha Wałęsy nie było. Zapraszałem go, wszyscy go zapraszaliśmy. Zależało nam na tym, by był. Ale nie przyjechał. Nie wiem dlaczego. Wcześniej przekazałem mu telefonicznie skład rządu. Nie miał uwag - mówi Mazowiecki. Potem, po głosowaniach, kiedy rząd przeszedł dużą większością, prawie stuprocentową, zadzwonił do mnie i pogratulował - dodaje były premier.
Opowiada również o swoim zasłabnięciu podczas wygłaszania exposé. "Z tym zasłabnięciem było tak, iż stojąc na trybunie, poczułem w pewnym momencie, że coś bardzo niedobrego się ze mną dzieje. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Wygłaszam tekst, a moje myśli nie trzymają się tekstu, biegną gdzieś obok, w innym kierunku, jakby dwie oddzielne świadomości mnie wypełniały. Przez jakiś czas próbowałem siłą woliwoli zapanować nad nimi, pogodzić je - nie potrafiłem, więc spasowałem i poprosiłem marszałka Kozakiewicza o przerwę. Zszedłem z trybuny, przespacerowałem się pół godziny po świeżym powietrzu, wróciłem i udało mi się dowcipem - co u mnie jest rzadkie - rozładować sytuację".
Dziennikarka "Gazety Wyborczej" przypomina, że w Sejmie Mazowiecki zażartował, że z jego zdrowiem jest jak z polską gospodarką. "Siedziałem nad exposé rządowym do rana. Wypaliłem ze dwie paczki papierosów, wypiłem ileś tam kaw i herbat. Byłem tego dnia rzeczywiście bardzo zmęczony. Poprawiać tekst skończyliśmy chyba o czwartej lub piątej" - wspomina Tadeusz Mazowiecki w wywiadzie.