Wiara w labiryncie
Działania Kościoła w Polsce, dotyczące rozrachunków z przeszłością wydają mi się zbyt powolne – mówi George Weigel
09.08.2007 | aktual.: 09.08.2007 13:05
Z George’em Weiglem o religii we współczesnym świecie rozmawiają Andrzej Grajewski i Sebastian Musioł
Gość Niedzielny: Czy pontyfikat Benedykta XVI jest kontynuacją dzieła Jana Pawła II, czy raczej powinniśmy mówić o przełomie?
George Weigel: – Dzieło Benedykta XVI nazywam dynamicznym rozwinięciem dokonań Jana Pawła II. Trudno się temu dziwić, bo przecież dwadzieścia lat byli to najbliżsi współpracownicy. Wiadomo, jaki wpływ miał kard. Joseph Ratzinger na powstanie takich dokumentów, jak „Dominus Iesus” czy encyklika „Fides et ratio”, albo na przygotowania do Jubileuszu Roku 2000. Warto jednak podkreślić szczególny benedyktyński styl, łatwy do zauważenia w stosunku obecnego Papieża do wyzwań, jakie niesie między innymi radykalny islam. Wykład w Regensburgu jest świetnym przykładem tego, że Benedykt widzi te zagadnienia w kontekście relacji między wiarą a rozumem, a dalej – obecności religii w życiu publicznym. Nie przypadkiem również Benedykt XVI na początku swego pontyfikatu skupił uwagę na liturgii i Eucharystii.
O Benedykcie XVI mówi się czasem, że jest bardziej teologiem, w przeciwieństwie do Jana Pawła II – filozofa. Myśli Pan, że chodzi tylko o przesunięcie akcentów, inną metodę, stosowaną do osiągnięcia tego samego celu?
– Nie przepadam za tym rozróżnieniem. Możemy za to powiedzieć, że obydwaj są bardzo biblijni. Teraz czytamy „Jezusa z Nazaretu”, a przed laty Jan Paweł II dał zachwycającą interpretację Księgi Rodzaju, kiedy przedstawił swą teologię ciała. Obaj wchodzą w głęboki dialog z myślą współczesną. Być może u obecnego Papieża wyraźniejszy jest element patrystyczny – jego zamiłowanie do Ojców Kościoła.
Czy odcinająca się od swych chrześcijańskich korzeni Europa ma szansę wciąż liczyć się w globalnie religijnym świecie?
– Europa nie da światu żadnych owoców, jeśli odetnie się od korzeni swej cywilizacji. A jej korzenie sięgają do Jerozolimy, Aten i Rzymu. To, co określamy jako Zachód, jest jedynym w swoim rodzaju wytworem i splotem religii biblijnej, greckiego rozumu i rzymskiego prawa. Odcinając swe biblijne korzenie, Europa w XXI w. nie będzie w stanie już nic zaoferować światu.
A lefebryzm?
– Och, lefebryzm to żaden problem, to ledwo zauważalna mniejszość! To prawda, że wciąż uznają oni Sobór Watykański II, a zwłaszcza deklarację o wolności religijnej, za zerwanie z wielką tradycją Kościoła. Oczywiście, można zrozumieć, że pewne elementy katolicyzmu sprzed 1962 r. wciąż są dla wielu atrakcyjne. Ostatecznie, co zaznaczyłem w „Świadku nadziei”, upór arcybiskupa Lefčbvre’a okazał się większy niż jego miłość do Rzymu. W swojej książce: „Listy do młodego katolika” napisał Pan, że chrześcijaństwo liberalne umiera. Czy tradycjonalizm – z wymaganiami, autorytetem – nie jest dobrą alternatywą dla poszukujących młodych ludzi?
– Żadna z tych dwóch opcji nie jest dobra. Lefebryzm wydaje się atrakcyjny z powodu odczytywania Ewangelii jako wezwania do zmieniania świata. Tu jednak chodzi o bardziej polityczne odczytanie Ewangelii, ściśle wiążące Kościół z władzą świecką, państwową. Z kolei progresizm gubi Prawdę. Sprowadza chrześcijaństwo do jeszcze jednej opcji w supermarkecie religii. Tymczasem zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI wskazują młodym ludziom inny sposób przeżywania wiary. Nazywam to dynamiczną ortodoksją. Chodzi o świadomość, że jako chrześcijanie katolicy jesteśmy depozytariuszami Prawdy, przekazanej nam przez Chrystusa. A równocześnie wezwanie do wzrastania i aktywnego reagowania na konkretne problemy współczesnego świata.
Jak Pan ocenia działania Kościoła w Polsce, dotyczące rozrachunków z przeszłością?
– Wydają mi się zbyt powolne. Kościół lepiej przysłużyłby się polskiemu społeczeństwu, a przy tym lepiej wypełnił swą misję, gdyby poddał się bezzwłocznie krytycznemu osądowi własnej przeszłości. Taki akt uprzedziłby wszelkie niejasności i pokazał, jak niewielki był zakres uwikłania ludzi Kościoła we współpracę z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. Nawet teraz, mimo opóźnienia, nie zmieni się obraz heroicznego Kościoła w tych bardzo trudnych czasach. Jeśli jednak Kościół dokładnie zbada swą przeszłość, to pozytywne wyniki tego działania wpłyną na całe społeczeństwo.
Jak na Kościół w USA wpłyną wyroki w procesach o nadużycia seksualne wśród duchownych? Niektóre diecezje muszą zapłacić wielomilionowe odszkodowania.
– Od 5 lat Kościół amerykański boryka się z tym potężnymi i niszczącymi go skandalami. Z jednej strony mamy przypadki aktywnego homoseksualizmu wśród duchownych. Dochodziło nawet do seksualnego wykorzystywania nastoletnich chłopców. Z drugiej strony mamy problem biskupów, którzy zachowywali się w tych okolicznościach niewłaściwie.
W efekcie procesów i wyroków doszło do prawdziwego oczyszczenia w seminariach duchownych. Także biskupi stali się bardziej czujni w tych sprawach, starają się przy tym poprawić atmosferę wśród księży. Ludzie związani z Kościołem wspierali natomiast owych 97 proc. duchownych, którzy nie zbłądzili. Jeśli jednak coś naprawdę ucierpiało, to reputacja biskupów. Ponieważ ukrywali przestępstwa księży, niektóre diecezje muszą wypłacić pokrzywdzonym ogromne odszkodowania. Istnieje ryzyko, że przez najbliższych 25 lat agresywni prawnicy będą łakomie spoglądali na dobra kościele, jakby to była żyła złota. Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo ograniczy to prowadzone przez Kościół dzieła charytatywne. Ale nawet wielomilionowe odszkodowania nie naprawią szkód wyrządzonych przez tych biskupów, którzy woleli chronić księży niż zatroszczyć się o wykorzystywanych chłopców. Tu Kościół jest na z góry straconej pozycji, bo doskonale wie, że pieniądze nie są żadnym zadośćuczynieniem. Rozpoczyna się ostatni rok prezydentury
George’a W. Busha. Co zostanie po upływie ośmiu lat jego administracji?
– Przede wszystkim przekonanie, że to najbardziej nastawiona pro life administracja od ponad 40 lat. Bush doprowadził do ograniczenia finansowania z budżetu eksperymentów z wykorzystaniem embrionów. Wprowadził do Sądu Najwyższego dwóch nowych sędziów o nastawieniu zdecydowanie za życiem. Rozmawiałem z pewnym wysokim urzędnikiem Stolicy Apostolskiej, który stwierdził: „Choć zdecydowanie różnimy się w kwestii Iraku, to nigdy nie mieliśmy do czynienia z prezydentem równie zaangażowanym w sprawy ochrony życia”. Kolejna sprawa to problem AIDS w Afryce. Bush i jego ludzie przyznali, że prezerwatywa nie jest ani jedynym, ani najlepszym sposobem na zahamowanie epidemii. Po trzecie udało się przekonać, że religijne dzieła charytatywne są efektywnym instrumentem pomocy społecznej i że warto je wspierać. Po czwarte – jasna definicja dżihadu. To oczywiście nie tyle zasługa Busha, co wynik debaty po 11 września, który okazał się momentem zwrotnym w dziejach ludzkości. Wystarczy sobie uświadomić, że jeszcze 10 września
świat nie był ogarnięty tą wojną. Inną niż po 1 września 1939 r. I trzeba było odpowiedzieć na pytanie, z czym mamy do czynienia. Z katolickiego punktu widzenia równie intrygujące jest to, że prezydent USA posługuje się językiem i pojęciami katolickiej nauki społecznej. W ten sposób wyjaśnia, co to znaczy być dobrym obywatelem, jakie zadania ma społeczność. Spore wrażenie robią na mnie osobiste wyznania Busha – jak to z początku czerwca, kiedy stwierdził, że udział w pogrzebie Jana Pawła II było jednym z trzech najważniejszych doświadczeń duchowych w jego życiu.
Wierzy Pan w dialog chrześcijańsko-muzułmański?
– Benedykt XVI w przesłaniu do Kurii Rzymskiej z 2006 r. zwrócił uwagę, by dialog z islamem oprzeć na idei wolności religijnej, przypominać muzułmanom, jak znaczące mają w tej dziedzinie osiągnięcia. Drugim elementem powinna być kwestia rozdzielenia władzy religijnej i politycznej. To jest możliwe?
– Cóż... Można spotkać uczonych islamskich, którzy wskazują koraniczne źródła idei wolności religijnej. Choć zadanie jest niełatwe, nie mamy innego wyjścia. Zaniechanie dialogu będzie wyrazem zgody na to, by świat pogrążył się w chaosie. Być może islam przejdzie tę samą drogę, którą pokonał katolicyzm – stopniowego zrozumienia dla idei wolnego społeczeństwa. Kościołowi zajęło to niemal dwieście lat. Ludzie często myślą, że islam potrzebuje swojego Lutra. W istocie jednak potrzebuje on autentycznego powrotu do korzeni, bo to pozwoli mu pogodzić tradycję z nowoczesnością.