Wiadomość Putina dla USA: Jeśli NATO zwiększy obecność w państwach bałtyckich, Rosja odpowie siłą
Rosja grozi podjęciem zbrojnej interwencji w państwach bałtyckich, jeśli NATO zwiększy tam swoją obecność militarną. W grę wchodzi nawet użycie broni jądrowej - wynika z notatek ze spotkania rosyjskich i amerykańskich wojskowych w marcu w Niemczech. - Rzeczywiście, takie groźby padły. Rozmowy były bardzo konfrontacyjne - mówi WP Kevin Ryan, amerykański generał, który brał udział w spotkaniu.
02.04.2015 | aktual.: 02.04.2015 16:49
Jak podał w czwartek dziennik "The Times", w marcu w Niemczech doszło do corocznego spotkania "grupy Elba", zorganizowanej przez Uniwersytet Harvarda konferencji skupiającej byłych szefów służb i emerytowanych wojskowych z USA i Rosji. Formalnie grupa istnieje, by promować współpracę na polu antyterroryzmu, lecz od zeszłego roku głównym przedmiotem rozmów stał się konflikt na Ukrainie. Jak wynika z amerykańskich notatek, do których dotarł dziennik, Rosjanie mieli przekazać stronie amerykańskiej przesłanie bezpośrednio od szefa rosyjskiego MSZ Siergieja Ławrowa i z poparciem prezydenta Władimira Putina: Rosja odpowie siłą na jakikolwiek dalszy rozwój infrastruktury NATO w państwach bałtyckich. Rosjanie zapowiedzieli, że do odwetu może użyć "całego spektrum środków od nuklearnych do tych pozamilitarnych".
Najbardziej prawdopodobny byłby scenariusz podobny do tego, który miał miejsce na Krymie i we wschodniej Ukrainie. Zdaniem przedstawicieli Rosji w państwach bałtyckich panują bowiem “takie same warunki, jakie skłoniły Rosję do podjęcia działania na Ukrainie". Odpowiedzialność Rosji za te wydarzenia miałaby być tym razem dużo trudniejsza do uwodnienia niż w wypadku operacji na Krymie.
Wzmocnienie obecności NATO w państwach bałtyckich nie jest jedyną "prowokacją", która wedle zapowiedzi Rosjan spowodowałaby ostrą reakcję i w rezultacie bezpośrednią konfrontację Moskwy i NATO. Dwa pozostałe to próby zwrócenia Krymu Ukrainie oraz wysłanie Kijowowi pomocy wojskowej w celu walki ze wspomaganymi przez Rosję separatystami.
Przewodniczący grupy, gen. Kevin Ryan potwierdził w rozmowie z WP, że Rosjanie rzeczywiście zagrozili podjęciem działań wobec państw bałtyckich.
- Mogę powiedzieć, że opis jest prawdziwy i takie wypowiedzi rzeczywiście padły - mówi gen. Ryan. Były wojskowy, a obecnie profesor Harvardu wyjaśnił przy tym, jaka jest rola spotkań grupy.
- Wszyscy jesteśmy emerytowanymi oficerami, więc nie można mówić o jakimś oficjalnym "przekazywaniu wiadomości". Ale ponieważ obie strony mają silne związki z rządami swoich państw, to oczywiście to przesłanie jest przekazywane nieoficjalnie. Wszyscy wracamy do swoich stolic i informujemy je o tym, jak przebiegały rozmowy. Wszystko po to, by zyskać większe zrozumienie drugiej strony - tłumaczy generał. - Kiedy rozmawiamy na tematy, co do których się zgadzamy, to nasze dyskusje dotyczą lepszej współpracy. Kiedy jednak dyskutowane są Ukraina czy rozszerzenie NATO, to przybierają one bardziej konfrontacyjny charakter - przyznaje. Jak twierdzi Ryan, państwa bałtyckie nie były jedynym przedmiotem dyskusji między stronami. Głównymi tematami były "stabilność strategiczna w Europie Wschodniej, przeciwdziałanie nuklearnemu terroryzmowi oraz cyberterroryzm".
Strach największą bronią
Zdaniem Pawła Kowala, groźby Rosji to efekt gry Kremla, mającej na celu przestraszenie Zachodu.
- Straszenie bronią atomową stało się główną strategią Rosji w kontaktach z Zachodem. Zresztą to właśnie ten strach jest najpotężniejszą bronią Kremla - mówi w rozmowie z WP polityk. - Putin ma cały czas w głowie kompleks Chruszczowa, który ustępując podczas kryzysu kubańskiego okazał się według niego słabym przywódcą. Rosyjski prezydent chce pokazać się jako ktoś, kto nie ugnie się przed Zachodem - dodaje.
Kowal zwraca też uwagę na wykorzystanie przez Rosję nie tylko oficjalnych kanałów, ale też tych nieformalnych.
Zakulisowe rozmowy
- To jest moim zdaniem skoordynowana gra, z użyciem wszystkich dostępnych środków, włącznie z tymi nieoficjalnymi, a także mediami. W ten sposób efekt się potęguje.
- Wykorzystywanie nieformalnych kanałów dyplomatycznych to bardzo częsty sposób prowadzenia dyplomacji, szczególnie w czasie napiętych stosunków, kiedy możliwości prowadzenia bezpośrednich, oficjalnych rozmów są ograniczone - mówi z kolei dr Janusz Sibora, historyk dyplomacji. Daje przy tym przykłady innych nieformalnych grup oraz byłych dyplomatów, wykorzystywanych przez państwa do prowadzenia nieoficjalnych rozmów. Zdaniem uczonego, polskim przykładem jest m.in. polsko-rosyjska grupa ds. trudnych. Podobną funkcję pełnią też think-tanki.
Sibora dodaje, że rozmowy takie jak te na łamach grupy Elba są często pierwszym krokiem do poważnych zmian w systemie międzynarodowym. - Ten sposób sprawia, że można powiedzieć więcej. Bardzo często te kanały są używane do przygotowywania uzgodnień, o których potem "nagle" i nieoczekiwanie się dowiadujemy, jak w przypadku porozumienia USA z Kubą. To efektywny sposób na budowanie nowej "szachownicy" światowych stosunków - dodaje.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
**Zobacz również: Kaczyński: trzeba zwiększyć obecność NATO w Europie
**