Weź się za język
Umiejętności językowe Polaków rozkładają się niepraktycznie. Po otwarciu unijnych granic do Londynu ruszyły pielgrzymki za pracą. Na miejscu okazało się, że jest zajęcie dla murarzy i malarzy, ale ci nie znają angielskiego. Natomiast humaniści, choć mocni w językach, poza pilnowaniem dzieci pracy nie znajdują – ani w Anglii, ani w kraju. Podobnie w państwowych urzędach: młodzi, którzy dobrze znają języki, zajmują niższe szczeble w hierarchii i mają małe szanse na kontakt z cudzoziemcami - czytamy w tygodniku "Polityka".
26.05.2004 08:50
Weszliśmy do Europy, ale mamy kłopoty, żeby się z nią dogadać. Choć w polskiej sytuacji geopolitycznej w ostatnich 15 latach zmieniło się niemal wszystko, nasze umiejętności językowe za tymi zmianami nie nadążyły. Dopóki znajomość języka nie stanowiła „być albo nie być” na drodze kariery, dla przyjemności uczyło się niewielu.
Dziś na pytanie: „Do you speak English?”, większość odpowiada rzutko: „Yes”, i już ta odpowiedź świadczy, że są to deklaracje na wyrost (powinno być: „Yes, I do”.) Zagranicznych petentów automatyczna sekretarka w resorcie edukacji i sportu wita słowami: „Welcome in the Ministry of National Education and Sport...”, chociaż kilku zapytanych przez nas na wszelki wypadek anglistów i brytyjskich lektorów zaklina się, że może być tylko i wyłącznie Welcome to.
Rafał Szczepanik z firmy szkoleniowej Training Partners był zaskoczony, słysząc od zagranicznych znajomych, że tu wszyscy mówią po angielsku. – Potem skojarzyłem, że spędzili w Polsce dwa dni – między biurami swoich biznesowych współpracowników, warszawskimi hotelami oraz restauracjami. A w wielkomiejskich hotelach znajomość języków obcych jest jednym z podstawowych kryteriów przy zatrudnianiu. Chętni do pracy w Sheratonie (na wszystkich stanowiskach oprócz osób sprzątających) muszą się liczyć z weryfikacją zawartych w CV deklaracji w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. Prowadzący nagle przechodzi na angielski i trzeba sobie radzić.
Władza się podciąga
Najwyższe władze językowo się podciągnęły. Pamiętamy, jak prezydent Lech Wałęsa milcząco siedział w karecie obok królowej Elżbiety. Prezydent Aleksander Kwaśniewski płynnie mówi po angielsku (choć niektórzy wytykają mu twardy akcent) i podczas ostatniej wizyty w Londynie prowadził z królową ożywione konwersacje; mówi też po rosyjsku, posługuje się niemieckim. Poza tym lubi zaskakiwać egzotycznych gości kilkoma słowami w ich językach przy powitaniu lub toaście. Premier Marek Belka biegle włada angielskim, czego dał liczne dowody podczas majowych wystąpień na międzynarodowych konferencjach w Warszawie, dodatkowo mówi po rosyjsku, niemiecku i francusku. Każdy z obecnych szefów resortów w gabinecie Belki porozumiewa się w co najmniej jednym obcym języku. To też postęp w stosunku do poprzedniego rządu.
Sam premier Miller pracowicie uczył się angielskiego, ale raczej nie używał. Na szczęście ciężar rozmów międzynarodowych brali na siebie minister Włodzimierz Cimoszewicz, który po angielsku mówi bardzo dobrze, oraz uchodzący za poliglotę doradca premiera Tadeusz Iwiński. Dobrze – pod względem językowym – wypadają urzędnicy z dwóch zajmujących się sprawami międzynarodowymi resortów – MSZ i UKIE. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych język obcy zna 430 na 700 pracowników merytorycznych. W Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej co najmniej jednym językiem obcym włada trzy czwarte z 400 urzędników. – U nas nie ma nawet sekretarek, które nie mówiłyby w obcym języku. Niektóre z nich posługują się lepszą angielszczyzną niż ich przełożeni – chwalą się w biurze Urzędu. Pracownicy UKIE mają motywację – słabo płatną pracę w Warszawie mogą zamienić na placówkę dyplomatyczną lub posadę w Brukseli.