Weteran II wojny światowej: "Myśleliśmy, że wstrząśniemy sumieniem świata. A świat nie miał sumienia" [WYWIAD]
- Są sytuację, z których nie ma wyjścia, poza jednym. W 1939 r. Polska musiała się bronić - chciała się bronić. Myśleliśmy, że wstrząśniemy sumieniem świata. Biliśmy się o wolność - mówi pułkownik Romuald Lipiński, weteran II Korpusu mieszkający w Wirginii w rozmowie z Marcinem Makowskim.
Marcin Makowski: Obchodzimy właśnie 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Co najbardziej utkwiło panu w pamięci z września 1939 roku? Jak dla pana zaczął się ten najtragiczniejszy w polskiej historii konflikt?
Płk Romuald Lipiński: W 1939 roku miałem 14 lat. Ojciec był lekarzem dla kolejarzy, mieszkaliśmy w Brześciu niedaleko stacji. Pamiętam bombardowanie przez Niemców stacji i samego miasta. Uciekaliśmy na pole i przedmieścia, aby znaleźć się jak najdalej od eksplozji. Wszyscy myśleli, że wojna się prędko skończy, bo jak Francja i Anglia z nami, to my Hitlera gdzieś mamy. Gdy Francja skapitulowała, to był dla nas prawdziwy cios. Nikt nie mógł pojąć, jak takie mocarstwa jak Francja i Anglia poległy.
Nam mówili, że Niemcy głodują, że Niemcy nie są takie mocne. Przecież Rydz-Śmigły krzyczał, że nie oddamy guzika od płaszcza. To było nie do pomyślenia i trudno było zrozumieć, jak to się stało. Ojciec przez jakiś czas pracował, ale potem przyjechała lekarka z Rosji i go zwolnili, wkrótce wyrzucając z zajmowanego mieszkania. W 1941 roku zostałem deportowany przez Sowietów, razem z rodzicami na Syberię. Znaleźliśmy się w Ałtajskim Kraju, niedaleko Barnaułu.
Wiele się dzisiaj dyskutuje nad błędami rządu polskiego we wrześniu. Powstają nawet całe rozprawy sugerujące, że Polska mogła uniknąć tej katastrofy sprzymierzając się z Niemcami. Jak pan ocenia podobne sugestie?
Trudno mi się wypowiadać na ten temat od strony realnych możliwości, bo byłem wtedy młodym chłopakiem. Ale moja opinia jest taka, że Niemcy prowadzili politykę agresywną. Chcieli korytarz przez Polskę i na tym by się nie skończyło. Byłoby tak jak z Czechosłowacją – Hitler zajął Sudety, a potem cały kraj. Mówią, że Polska mogła skapitulować i po prostu poddać się Niemcom. Ale Niemcy nie byliby dla nas dobrzy. "Jak świat światem Niemiec nie będzie dla Polaka bratem". Byłyby represje, może by nawet zaciągnęli ludzi do wojska, do Wehrmachtu, nie tylko z Pomorza, ale z całej Polski.
To było dla pana nie do przyjęcia?
Są sytuację z których nie ma wyjścia, poza jednym. Polska musiała się bronić - chciała się bronić. Zawiedli nas sojusznicy, to jest fakt. Gdyby Anglia nie rozrzucała ulotek w 1939 roku na Niemcy, a zamiast tego zrzucała bomby i żeby Linia Maginota nie była tylko obronną, ale żeby Francuzi podnieśli swój… za przeproszeniem, i poszli na Niemców, to wtedy wojna może by się zakończyła, bo Niemcy były słabe jeszcze. Ale Francja skapitulowała, a Anglia zwinęła manatki i poszła na swoją wyspę. I koniec.
Podczas wojny był pan żołnierzem II Korpusu Generała Andersa. Jaki szlak bojowy zaprowadził pana pod Monte Cassino i jaką rolę pełnił pan podczas bitwy?
W 1942 roku nasza rodzina została ewakuowana do Persji. W 1943 roku zostałem powołany do Armii Polskiej na Środkowym Wschodzie i dostałem przydział do 12. Pułku Ułanów Podolskich. W grudniu przybyliśmy do Włoch, a po paromiesięcznym pobycie na odcinku zimowym nad rzeką Sangro, 30 kwietnia przewieziono nas do rejonu Monte Cassino. W czasie mojej służby w 12. Pułku Ułanów Podolskich, włączając bitwę o Monte Cassino byłem w szwadronie dowodzenia, plutonie moździerzy, spełniałem rozmaite funkcję np. ładowniczego celowniczego, zależnie od potrzeby.
Jaka była pierwsza myśl gdy zobaczył pan, jak wielu żołnierzy tylu narodowości wcześniej pod tym wzgórzem poległo? Myślał pan, że to maszerowanie na pewną śmierć?
Widok masy trupów rozmaitych narodowości, w różnym stanie rozkładu, zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Uświadomiłem sobie całą grozę wojny. Nasz odcinek nad Sangro to było tylko przygotowanie do tego co doświadczyliśmy pod Monte Cassino. To był dla mnie kubeł zimnej wody. O wojnie czytałem dużo. Śniła mi się Somosierra. Chciałem bić Niemców, zdobywać. Tutaj zobaczyłem rzeczywistość.
Jadło się to co było i kiedy było. Wszystko było dostarczane przez muły, a w końcowym etapie na plecach żołnierzy, więc kiedy konwój mułów został po drodze ostrzelany, to czasem z dziesięciu mułów doszło do celu tylko dwa lub pięć. Do tego woda była na wagę złota i zawsze miała smak benzyny, ponieważ dostarczana była w pięciogalonowych bańkach po benzynie. Do tego zaduch z rozkładających się ciał, pokrytych milionami much, na pół pożartych przez zwierzęta dopełniały sytuację.
Trudno opisać w kilku słowach myśli, jakie chodziły mi po głowie. Wiedziałem, że wyjście z tej sytuacji z całą skórą jest wątpliwe, ale trzymało mnie poczucie obowiązku. Chęć zemsty na Niemcach za popełnione zbrodnie oraz solidarność wobec innych moich kolegów, z którymi dzieliłem swoją dole i niedole.
Co o bitwie mówili pańscy koledzy? Jakie były nastroje w armii Andersa?
Moi koledzy, tak wszyscy w II Korpusie, wiedzieli, że nasza droga do kraju będzie ciężka i krwawa. Tak jak ja chcieli się bić, żeby pomścić nasze krzywdy ze strony Niemców. Wtedy wiedzieliśmy już, że Sowieci weszli na tereny Polski i że powrót do rodzinnych stron jest wątpliwy. Ale mieliśmy nadzieję, że po wojnie wszystko jakoś się ułoży, że nasz rząd z Anglii będzie miał jakiś głos w nowym państwie polskim.
Wiedzieliśmy, że nasz Korpus będzie użyty może na innym odcinku i straty mogą być bardzo duże. Myśleliśmy, że zdobycie Monte Cassino zaważy na arenie politycznej, wstrząśniemy "sumieniem świata". Niestety, Jałta udowodniła, że świat nie ma sumienia i zostaliśmy jak ryba na lodzie. Nie da się tego opisać w kilku słowach. Przygnębienie w Korpusie było ogromne. Ludzie nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Było dużo samobójstw.
Dlaczego akurat Polakom udało się zdobyć to wzgórze? Walczyliście inaczej niż np. Francuzi i Brytyjczycy?
Czwarta bitwa o Monte Cassino to było uderzenie na wielką skalę i na całym froncie. Alianci mieli 13 dywizji, a Niemcy 6. Polskie uderzenie odciągnęło siły niemiecki na innych odcinkach i pozwoliło zbudować mosty na rzece Rapido i Garigliano i wejść w dolinę Liri. Po pierwszym natarciu 11 maja, które załamało się, Niemcy mieli już dość. Nasze drugie natarcie 17 maja to była słoma, która złamała grzbiet wielbłąda.
Trudno mi powiedzieć, czy walczyliśmy inaczej niż Anglicy albo Francuzi. Może dla Anglików albo Amerykanów Monte Cassino to był "job", który chcieli załatwić i pójść do domu. Dla nas, jak również dla Francuzów, to była sprawa bardziej osobista – my walczyliśmy o wolność. Nam groziła zagłada narodu. To była walka na śmierć lub życie.
Jak ocenialiście postawę Niemców? Czy dziwiła was ich zacięta obrona?
Wiedzieliśmy, że przeciwko nam są elitarne oddziały spadochroniarskie, że są to ochotnicy, fanatycy. Dlatego nie dziwiła nas ich zacięta obrona. Mimo to poddawali się, gdy widzieli, że nie mają wyjścia, ale to było rzadko.
Co z bitwy utkwiło panu najbardziej w pamięci? Jaki akt bohaterstwa, poświęcenia, śmierci przyjaciela na polu bitwy?
Trupy i smród. Widok ciał bez rąk, bez nóg utkwił w mojej pamięci i widzę je jakby to było dziś. Nasz pułk nie brał udziału w natarciu, a do tego moździerze zawsze strzelają z ukrycia, więc nie byłem świadkiem specjalnego poświęcenia lub bohaterstwa. W czasie akcji w środkowych Włoszech, w Maceracie, pocisk z moździerzy upadł kilka stóp ode mnie. Odłamek rozerwał mi but, ale nie ruszył stopy – to był cud. Kolega, który stał obok dostał odłamkiem w szyję. Trup na miejscu. Odłamek wszedł w tyle głowy.
Jak pan trafił do Stanów Zjednoczonych, rozmawiamy przecież pod Waszyngtonem.
Na podstawie matury uzyskanej w Polskim Gimnazjum Wojskowym w czasie wojny zacząłem uczęszczać na politechnice w Turynie. Ta matura była w dużej mierze fikcyjna. W Iraku zapisałem się na kurs gimnazjalny, który trwał półtora miesiąca. Przed wyjazdem do Włoch dano nam parę książek i posłano na front. Kiedy byliśmy na froncie, w Apeninach, dostałem rozkaz, żeby stawić się na egzamin z czwartej klasy gimnazjum przedwojennego typu. Ten egzamin to była fikcja. Po wojnie poszedłem na kurs maturalny w Mattino, gdzie w ciągu sześciu miesięcy "przerobiliśmy" dwie klasy liceum i dostałem dyplom maturalny. Na tej podstawie dostałem się na politechnikę w Turynie.
Musiałem zdawać maturę włoską, ponieważ rząd polski w Warszawie zaprotestował, że Włosi uznali nasze matury wojskowe wydane przez rząd polski z Londynu, którego już nie uznawały. Moje dalsze losy to urlop w Bejrucie, gdzie uczyłem się na francuskim uniwersytecie St. Joseph. Tam poznałem swoją obecną żonę i za jej namową przyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Tu skończyłem studia uzyskując dyplom Master of Science in Civil Engineering w Newark College of Engineering (teraz New Jersey Institute of Engineering), w międzyczasie studiowałem również na London University - to w Anglii zostałem zdemobilizowany.
Co pana zdaniem współczesne pokolenie Polaków powinno zapamiętać z wojny, poświęcenia, bohaterstwa żołnierzy? Jakie wyciągnąć wnioski?
Dzisiejsze pokolenie powinno pamiętać o wkładzie Polski do zwycięstwa nad Niemcami i uświadamiać o tym innych. Powinno pamiętać o tym, że wszelkie umowy i traktaty są łatwo łamane i że jak piosenka mówi: "wolność krzyżami się mierzy". Dlatego trzeba umieć ją doceniać, gdy trwa.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie
Pomysłodawcą spotu Spot, "Niezniszczalni" było biuro handlowe Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu w Waszyngtonie. Spot powstał z okazji NBA Polish Heritage Night w Waszyngtonie, która odbyła się w 2018 roku. Patronami filmu był Premier Mateusz Morawiecki, Wicemarszałek Senatu Adam Bielan oraz Senator Anna Maria Anders.