Wenezuela pogrąża się w kryzysie. Nawet w szpitalach sytuacja jest fatalna
• "NYT" opisał fatalną sytuację w szpitalach w Wenezueli
• Brakuje nie tylko leków, ale nawet wody i prądu, a cierpią pacjenci
• To pokłosie ciągnącego się kryzysu gospodarczego i spadku cen ropy
• "The Atlantic" dodaje do tej listy błędy chavizmu
• Opozycja w Wenezueli chce referendum ws. odwołania prezydenta
• Jednak następca Chaveza, Nicolas Maduro, nie zamierza oddać władzy
• Prezydent Wenezueli uważa, że krajowi grozi zewnętrzna interwencja
"Grupa chirurgów przygotowuje się do usunięcia wyrostka, który zaraz pęknie, choć nie mają wody, rękawiczek, mydła czy antybiotyków, a sala operacyjna jest wciąż pokryta krwią poprzedniego pacjenta" - opisuje sytuację w szpitalu Uniwersytetu Andyjskiego w Meridzie amerykański tygodnik "New York Times". To nie jedyna placówka medyczna w Wenezueli, która ma cierpieć przez chroniczne braki nie tylko podstawowych leków czy sprzętu, ale też wody i prądu. A wszystko w kraju mającym większe złoża ropy naftowej niż Arabia Saudyjska i w którym - jak zauważają "NYT" i obrońcy praw człowieka - nie toczy się żadna wojna. Nie zawsze tak było.
Kraj ropą (nie)stojący
Gdy kilkanaście lat temu lewicowy liderł Hugo Chavez został prezydentem, od razu zabrał się za reformy polityczne, gospodarcze i przede wszystkim społeczne. Wyniesiony na ten urząd na barkach najbiedniejszych mieszkańców kraju, nie zapomniał wyciągnąć później do nich ręki. Państwowa pomoc poprawiła życie najuboższych, a sprzyjały temu rosnące wówczas ceny ropy naftowej. Wenezuela ma bowiem największe na świecie złoża tego surowca, który jest podstawą eksportu. Kraj nie stał się bynajmniej mlekiem i miodem płynący, nadal problemem była korupcja i przestępczość, a część reform okazała się po prostu nietrafiona. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
W 2013 r. zmarł charyzmatyczny przywódca, a niedługo później światowe ceny za baryłkę ropy zaczęły gwałtownie spadać. Fundament gospodarki Wenezueli kruszył się. Jakby nieszczęść było mało, z powodu anomalii El Nino Wenezuela cierpiała przez susze. A te oznaczały mniej wody i mniej prądu z hydroelektrowni, w tym tej najpotężniejszej na zaporze w Guri Dam. Wenezuelczycy, z przykazu władz, musieli zacząć oszczędzać i jedno, i drugie (apelowano nawet o krótsze prysznice czy skracano pracę urzędów). Ale to nie wystarczyło. W połączeniu z topniejącymi wpływami z ropy, wkrótce wszyscy zaczęli odczuwać poważne braki - i to wszystkiego.
Cienie zaczęły przyćmiewać blaski chavizmu, bo co z tego, że dzięki polityce byłego prezydenta wielu Wenezuelczyków zyskało np. emerytury, skoro wartość nabywcza lokalnej waluty, boliwara, spadała i spada z każdym dniem (według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w tym roku inflacja ma przekroczyć 700 proc., a przyszłym - 2000 proc.). Nawet więc gdy portfele są pełne, coraz mniej można kupić.
Symbolem tego kryzysu stał się… papier toaletowy, o którym wspominały niemal wszystkie dziennikarskie relacje zachodnich mediów z Wenezueli. To w końcu podstawowy produkt, którego nagle zabrakło na sklepowych półkach, a nawet jeśli jest, to trzeba się nastać za nim w kolejkach. Tak jak zresztą za wieloma innymi produktami.
Ten kryzys nie ominął także służby zdrowia.
Szpitale jak w strefach wojny
Już w kwietniu ubiegłego roku organizacja Human Rights Watch alarmowała, że w wenezuelskich szpitalach brakuje podstawowych leków. Rodziny pacjentów były odsyłane z listami produktów, które w najlepszym razie mogły próbować dostać na czarnym rynku (a i to nie zawsze). HRW pisało wówczas, że takie trudności dotyczą nie tylko wiejskich obszarów - co zdarza się także w innych krajach regionu - ale nawet największych szpitali i prywatnych aptek. Obrońcy praw człowieka, powołując się na organizację Doktorzy dla Zdrowia, podawali, że pod koniec 2014 r. w publicznych szpitalach na operację czekało 20 tys. pacjentów. Można sobie tylko wyobrazić, jak bardzo ta liczba musiała się urosnąć od tego czasu.
W najgorszej sytuacji znaleźli się najsłabsi - dzieci i osoby starsze, a także przewlekłe chore, które straciły dostęp do, często ratujących im życie, leków, w tym cukrzycy czy nosiciele wirusa HIV.
Niedawny artykuł "New York Timesa" pokazuje, że koszmarna sytuacja w wenezuelskich szpitalach nie minęła. Dziennikarze opisali m.in. historię 68-latki, którą najpewniej czeka amputacja zakażonych nóg, bo kobieta cierpiąca przez niewydolność nerek z powodu cukrzycy nie mogła się doczekać niezbędnych dializ. Dostępna w szpitalu aparatura była zepsuta. Ale być może nawet gdyby była sprawna, problemem stałyby się przerwy w dostawie prądu. Jak dla czterech noworodków w placówce w Caracas, gdzie przestały działać respiratory. Lekarze pompowali powietrze w ich płuca ręcznie tak długo, jak byli w stanie. Według amerykańskiej gazety nim feralnego dnia zapadła noc, cztery maluchy zmarły. Z kolei w innych szpitalach brak wody sprawia, że lekarze przed zabiegami próbują choć przemyć swoje dłonie wodą gazowaną z butelek - na czyszczenie sal operacyjnych już nie starcza.
Właśnie dlatego zarówno HRW, jak i "NYT" porównują sytuację w wenezuelskich szpitalach do tych w strefach wojny.
Na artykuł nowojorskiego dziennika zareagował m.in. amerykański republikański polityk Marco Rubio, który śmiercią dzieci w szpitalu obciążył wprost prezydenta Maduro.
Spisek czy błędy polityki?
Tymczasem obecny prezydent fatalną kondycję kraju zrzuca na "wojnę ekonomiczną", jaką niektóre kraje regionu i USA miały wypowiedzieć Wenezueli. Władze dokonały też szeregu aresztowań przedsiębiorców, farmaceutów, a nawet lekarzy oskarżanych o rozkradanie szpitalnego mienia.
I faktycznie, jeśli ktoś korzysta na kryzysie, to są to przestępcy, a kryminalne statystyki w Wenezueli (i tak uważanej za niebezpieczny kraj) idą w górę (czytaj więcej)
. Jednak według HRW spiskowe teorie władz i przerzucanie odpowiedzialności na firmy farmaceutyczne oraz lekarzy to szukanie kozła ofiarnego. "W rzeczywistości rząd w dużej mierze powinien winić sam siebie" - oceniali przed rokiem aktywiści. Caracas wypominano to, że rodzimy przemysł farmaceutyczny jest słaby i większość leków kraj musi importować, co jest coraz trudniejsze przez inflację. Zwłaszcza że zagraniczni dostawcy przejmują zapłatę tylko w amerykańskich dolarach. Tymczasem wymianę waluty ściśle kontroluje rządu i na tyle opóźnia zapłaty, że umowy są zrywane. Zgnitą wisienką na tym torcie stały się błędy w przechowywaniu leków, przez co część z nich
najzwyczajniej się zniszczyła, o czym wspomina również HRW.
Jeszcze ostrzej ocenia sytuację magazyn "The Atlantic". W artykule, którego współautorem jest Wenezuelczyk Francisco Toro, jako "prawdziwego winowajcę" podaje się politykę chavizmu, a dokładnie - jak opisuje miesięcznik - złe zarządzanie państwowymi pieniędzmi, upośledzanie demokratycznych instytucji publicznych, "bezsensowne upolityczniania", jak w przypadku kontroli cen i waluty, oraz korupcję oficjeli.
Chwiejny stołek prezydenta
Tymczasem w samej Wenezueli prezydent zapowiedział przed kilkoma dniami przedłużenie (kolejne) stanu wyjątkowego w gospodarce aż do końca lipca. Jak podawała Polska Agencja Prasowa, jeszcze raz też powtórzył oskarżenia o spisek wobec Caracas. W zdolności Maduro nie wierzy jednak opozycja, która wygrała grudniowe wybory parlamentarne, a jej zwolennicy nie raz wychodzili na ulice protestować przeciwko kryzysowi i rządowi (dla sprawiedliwości, odbywały się też marsze poparcia władz). Jej lider Henrique Capriles zapowiedział niedawno, że poprosi wysłannika Watykanu o negocjacje ws. referendum o skróceniu kadencji prezydenta - podawało PAP.
Czyżby Maduro miał nie doczekać normalnych wyborów w 2018 r.? Dużo na to wskazuje. Choć niekoniecznie będzie musiał ustąpić z powodu ogólnonarodowego głosowania. Amerykański wywiad, na który powołuje się z kolei agencja Reutersa, wątpi, by prezydent zgodził się na referendum w tym roku. Według analityków służb Maduro może ustąpić pod naciskiem własnej partii lub wpływowych polityków albo z powodu wojskowego zamachu stanu. Na razie jednak, co podkreślali rozmówcy Reutersa, nie widać sygnałów zawiązywania jakiegokolwiek spisku.
To raczej sam Maduro oskarża o niego inne kraje, które mają w ten sposób próbować podkopywać pozycję grupy BRICS. Według PAP na sobotę prezydent zapowiedział nawet ćwiczenia wojskowe z powodu groźby wystąpienia opozycji lub zewnętrznej interwencji. A latynoamerykańska stacja współfinansowana przez Caracas, TeleSUR, ostro skrytykowała m.in. artykuł "Washington Post" wzywający do "politycznej interwencji" sąsiadów Wenezueli (zarzucono dziennikowi kłamstwa na rzecz opozycji) czy słowa byłego prezydenta Kolumbii Alvaro Uribe, który stwierdził, że wojsko powinno bronić opozycji.
Jedno więc wydaje się jasne, kontynuator Chaveza nie odda władzy bez walki. Tylko jakim kosztem ją stoczy?