Wenecja oszalała na punkcie dyktatora "żującego kokę"
Największe włoskie gazety nie kryją konsternacji z powodu hucznego i entuzjastycznego przyjęcia, jakie zgotowano prezydentowi Wenezueli Hugo Chavezowi na festiwalu filmowym w Wenecji. Został on tam zaproszony przez amerykańskiego reżysera Olivera Stone'a na premierę jego filmu "South of the Border", opowiadającego o sytuacji politycznej w kilku krajach Ameryki Łacińskiej, m.in. w Wenezueli.
08.09.2009 15:15
"Wenecja chyli czoła przed Chavezem" - stwierdza na pierwszej stronie "Corriere della Sera". W pełnej sarkazmu i zdumienia relacji z Lido dziennik podkreśla: "Wychwalany, czczony i otoczony pochlebstwami, co rzadko zdarza się przywódcy państwa za granicą, wenezuelski prezydent Hugo Chavez przybywa na festiwal filmowy i staje się na jeden dzień absolutnym panem czerwonego dywanu, gwiazdą nad gwiazdami".
Idol, który żuje kokę
Według gazety weneckie Lido "oszalało" na punkcie człowieka, który "żuje kokę" i "często rozgrzewał serca włoskiej lewicy". Dziennik dodaje ironicznie, że Oliver Stone i Hugo Chavez "wyglądali jak klony": obaj w białych koszulach, ciemnych marynarkach i krawatach koloru płomiennej czerwieni.
Chavez witany był jak gwiazda rocka, a jego fani byli "w ekstazie" - czytamy w relacji "Corriere della Sera". Komentator gazety wyraża przekonanie, że ludzie kina, którzy schylili czoła przed "początkującym dyktatorem" czcili jego mit, a nie rzeczywistość. Nie pokazuje jej także - dodaje autor - film Stone'a, w którym nie ma mowy o dławionej opozycji i terroryzowaniu dysydentów.
Włoscy komuniści witali Chaveza
Hugo Chavez podbił Lido - ocenia z kolei "La Repubblica", nazywając prezydenta "supergwiazdą". Odnotowuje, że w historii festiwalu był on pierwszym przywódcą państwa, przybyłym na pokaz filmu. Przez cały dzień to on opanował wenecką imprezę - podkreśla gazeta, zwracając uwagę na czerwone sztandary, powiewające w pobliżu Palazzo del Cinema i obecność polityków włoskiej partii komunistycznej wśród witającego prezydenta tłumu.
"To śmierć Wenecji!"
Najostrzej z festiwalem rozprawia się "Il Giornale", ogłaszając "śmierć Wenecji". Zdaniem komentatora dziennika to, co się tam dzieje, to "przypadek kliniczny". Sam festiwal gazeta nazywa "groteskowym karnawałem", gdzie prezentowane są ciągle te same filmy. "Świat może się zmienić" - ocenia publicysta "Il Giornale" - ale w Wenecji jest ciągle to samo: "czerwone widma", antyamerykanizm, antykapitalizm i antyberlusconizm, dyktatorzy i populiści.
"Odnoszę wrażenie, że festiwal w Wenecji żyje w bańce unoszącej się w powietrzu, poza światem, odizolowany od rzeczywistości i od życia" - podsumowuje "Il Giornale".